Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Okiem Samozwańczego Autorytetu: Trzy konkursy, które wstrząsnęły skokami

Wszyscy wiedzieli, że to nie będą normalne Igrzyska Olimpijskie. Ale rzeczywistość przerosła chyba najśmielsze oczekiwania ludzi o najbardziej wybujałej wyobraźni. Rzeczywistość urwała się z łańcucha, urżnęła, naćpała, rozebrała do naga, wsiadła na jednorożca i na jego grzbiecie wywinęła salto w szaleńczym galopie po moście z tęczy.


Gdybym nie miał dziś żadnego pomysłu na felieton, skopiowałbym wszystko, co dziś przewinęło mi się w zasięgu wzroku na Facebooku, Twitterze i Instagramie i wkleił jak leci. Tylko z tego mielibyście lekturę, że hej. Ale trudno nie mieć o czym pisać. Raczej nie wiadomo od czego zacząć. Zacznę od końca, bo te wydarzenia wciąż są świeże w mojej głowie. W głowie, notatkach, zapiskach, nagraniach a nawet na zdjęciach.

Zacznijmy od tego, że według tych wszystkich twardogłowców fetyszyzujących medale olimpijskie jako wyznacznik wybitności, Mathew Soukup właśnie stał się zawodnikiem bardziej wybitnym od Stefana Krafta. Kanadyjczyk ma bowiem medal z igrzysk, a Austriak nie. Dobrze przeczytaliście, dobrze widzieliście, to nie było żadne złudzenie, Kanadyjczyk, który na 42 swoje starty w pucharze świata 10 razy przebrnął przez kwalifikacje i po pięciu sezonach startów ma 1 punkt, zdobył właśnie medal ZIO. A Stefan Kraft wciąż czeka na swój. Tu zresztą warto zauważyć, że od poprzedniego medalu olimpijskiego zdobytego przez zawodnika z kontynentu amerykańskiego minęło... 98 lat. Tak, kanadyjski medal w mikście jest dopiero drugim w historii zdobytym przez skoczka z zachodniej półkuli. Pierwszy i do tej pory jedyny - to był brązowy medal Andersa Haugena, norweskiego emigranta, reprezentującego Stany Zjednoczone na Igrzyskach w Chamonix w 1924 roku. Więc taka ładna klamra nam się zrobiła. Brązowy medal dla Amerykanina na pierwszych Igrzyskach i brązowy dla Kanadyjczyków na tych obecnych. Przy okazji jeśli ktoś chce się więcej dowiedzieć o arcyciekawej historii Hagena i jego medalu, to serdecznie zapraszam tutaj. Tak się składa, że nasz niezawodny Adrian Dworakowski pisał o tym ledwie sześć dni temu. 

Brąz dla Kanady, srebro dla Rosjan. Takie są efekty tego, co dziś się stało na mniejszej skoczni w Zhangjiakou. Pięć dyskwalifikacji w konkursie olimpijskim. Dwie Norweżki, Niemka, Japonka i Austriaczka. W ten sposób odpowiedzialna za kontrolę sprzętu Agnieszka Baczkowska odstrzeliła czterech z pięciu faworytów do medali i utorowała drogę do podium sportowcom występującym pod flagą Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego oraz Kanadzie.

Czy to zarzut, albo pretensja? Absolutnie. Członkini jury zrobiła, co było trzeba. W świecie skoków od zbyt dawna balansowano na granicy tego, co dozwolone. A jak się zbyt długo balansuje, rośnie ryzyko, że w końcu runie się na tyłek lub buzię i boleśnie potłucze. FIS dała wreszcie mocny sygnał, że sztaby muszą przestać ryzykować i liczyć, że uda się uniknąć wyrywkowej kontroli. Czy widok zalanych łzami legend kobiecych skoków  - Sary Takanashi i Danieli Iraschko-Stolz chwytał za gardło? Chwytał. Dura lex, sed lex. A że padło akurat na konkurs olimpijski? Wiadomo, że wtedy każdy chce bardziej i kombinuje więcej. Bo stawka wyższa. Dlaczego zdyskwalifikowano tylko kobiety? Jak to się stało, że krwiożerczy do tej pory Mika Jukkara był dziś łagodny jak baranek i wyglądał przy Agnieszce "Żylecie" Baczkowskiej jak dobry wujcio z kieszeniami pełnymi cukierków? Moja teoria jest taka, że dla wielu facetów ten mikst to trochę taki mniej ważny dodatek do prawdziwych gwoździ programu. A dla pań, które dopiero starają się uszczknąć jak największy kawałek sportowo-finansowego tortu, sprawa była nieporównanie większej wagi. Zatem pojechały po bandzie. A banda pękła i kilka poleciało w przepaść.

A propos przepaści. Będę brutalny. Polska kadra kobiet leży na jej dnie bez żadnych dyskwalifikacji. Leży i nawet nie kwiczy, bo żeby kwiknąć, to trzeba mieć na tyle siły. Ta olimpijska sobota zbliżała się do nas nieubłaganie i każdy wiedział, że w końcu nastąpi. I nastąpiła. Było dokładnie tak fatalnie, jak myślałem, że będzie. A nawet troszkę gorzej. Obie nasze dziewczyny lądowały 30 metrów przed punktem K. O tym nieszczęsnym konkursie napisano już sporo. A skoro wielu już się wypowiedziało, to i ja się wypowiem. Trener Łukasz Kruczek ma swoje miejsce w historii polskich skoków. Przywiozł ze swoimi podopiecznymi sporo medali z kilku fajnych imprez. Tamte czasy i tamte sukcesy należy pamiętać. A te Igrzyska w Pekinie to w mojej skromnej opinii jest taki moment, że najwyższa pora przestać myśleć "ok, to nie wypaliło, spróbuję czegoś innego"  - co jest oczywiście charakterystyczne dla ludzi inteligentnych i ambitnych. To jest ten moment że należy zacząć myśleć "ok, wszystko, czego próbowałem nie wypaliło, czas na kogoś z inną wizją i świeżymi pomysłami, a ja spróbuję nowych wyzwań" - co jest charakterystyczne dla ludzi inteligentnych i ambitnych. Łukasz Kruczek jest zarówno inteligentny jak i ambitny i ma sporo umiejętności, które mogą się polskim skokom przydać w wielu różnych miejscach. 

Nad tym sobotnim konkursem unosił się smutny, nieobecny i skrzywdzony duch Marity Kramer. Nie mogłem kibicować Maricie, więc ściskałem kciuki za Sarę Takanashi. A ta wielka dominatorka z pucharu świata znów nie dała rady na imprezie medalowej. Klątwa trwa. Dały za to radę Słowenki. Dwie na podium, cztery w pierwszej dziesiątce. Wunderteam. 

Chiny to kraj zupełnie inny niż Polska i leży w innych strefach czasowych. Wiele rzeczy tam jest zupełnie innych, niż u nas. Na szczęście, jedna rzecz jest taka sama, mianowicie po sobocie następuje niedziela, co wielu z nas przywitało z radością. Bo ta niedziela, to w odróżnieniu od soboty, całkiem fajna była.

Ponieważ lubię cytować różnych mądrych ludzi i fachowców znających się na rzeczy, zacytuję teraz siebie. Sprzed dwóch tygodni: 

"Skoki to dziwny sport. Na tyle nieprzewidywalny, że można do końca mieć nadzieję na coś cudownego i wcale nie wyjść na kompletnego durnia, tylko romantycznego optymistę. Tak kochani, na skoczni dzieją się czasami naprawdę ostro odjechane rzeczy. Dlatego warto marzyć, co powtarzałem na tych łamach nie raz. I nie raz się okazywało, że faktycznie warto było. Jak już kibicować, to na całego. Jak spadać, to z wysokiego konia oczekiwań. Jak wierzyć, to wierzyć gorąco. Jak ściskać kciuki, to do bólu. Ja wiem, że ten sezon jest koszmarny, że sztab trenerski niestety nie wlał formy w naszych skoczków, że brak timingu, deficyt mocy, nieobecność błysku, niedosyt emocji, niedowład, nieogar i ogólnie kijowo jest. Ale idą Igrzyska i co? Nie będziemy oglądać? Siądziemy przez telewizorami jak skazańcy w oczekiwaniu na baty? Nie róbmy sobie tego."

No i znów było warto. Znów było pięknie i zaskakująco. Najpierw stawialiśmy na Kamila, potem nieco nadziei wlał nam w serca Piotr, a medal zdobył Dawid. Niesamowita historia. Dawid Kubacki. Ani razu tej zimy nie był w pierwszej "10" PŚ. Najwyższe miejsce - 13. I brązowy medal na docelowej imprezie.  Z timingiem na progu to różnie u niego bywało, ale najważniejszy jest timing w sezonie. Tym samym Dawid Kubacki bezapelacyjnie stał się trzecim najwybitnijeszym polskim skoczkiem w historii. Bezapelacyjnie, bo moim zdaniem. Nie liczę Stanisława Marusarza, bo to kompletnie inna epoka. Dawid ma mistrzostwo świata, brązowy medal olimpijski i wygrany Turniej Czterech Skoczni. Czapki z głów. Tyle psów już wieszano i na samym Dawidzie i na sztabie trenerskim. Ze szczególnym uwzględnieniem Michala Doležala. A jednak już na treningach Polacy zaczęli skakać lepiej. Okazało się jednak, że nie cała tajemnica tkwiła w butach. Może i kombinezony, ale też najwyraźniej coś wreszcie przeskoczyło w głowach i zagrało w nogach. Ten sezon trudno będzie zaliczyć do udanych, ale trudno też kompletnie spisać na straty, skoro jest medal olimpijski, choćby i tylko brązowy. Tu warto też zwrócić uwagę nie tylko na pracę trenerów, ale też podpowiedź Adama Małysza. Od jakiegoś czasu już sugerował, że trzeba odpuścić jakieś zawody i przygotować się poza trybem startowym. I w końcu odpuszczono konkursy w Titisee-Neustadt. Zajawkę efektu tego zabiegu można było zobaczyć już w piątek w Willingen. A pełne efekty - w Zhangjiakou.

To był oczywiście bardzo dziwny konkurs. Niby wiatr nie grał aż tak dużej roli, niby na skoczni normalnej w ogóle powinien odgrywać mniejszą, a jednak wyniki były przedziwne. W czołowej "10" konkursu było dwóch Rosjan, ale żadnego Niemca. Znaleźli się tam zawodnicy z czwartej dziesiątki pucharu. Triumfowali dziadersi. Średnia wieku na podium - 31,3. Popatrzmy na wiek zawodników, którzy zajęli sześć pierwszych miejsc - Kobayashi (25), Fettner (37),  Kubacki (32), Prevc (30), Klimow (28) i Stoch (35). Poza Smokiem - zawiedli faworyci. Z grona faworytów już podczas treningów wypadli Niemcy, ale przecież nikt nie byłby jakoś przesadnie zaskoczony, gdyby jednak w dniu konkursu Geiger czy Eisenbichler by odpalili. Ale nie odpalili. Horngacher poniósł sromotną porażkę.

I wiecie, trochę miałem satysfakcję, bo jednak jego zachowanie w Willingen nieco nerwów nas kosztowało. Ale jak po po kokursie zobaczyłem jakie kompleksy z nas wyszły, to byłem trochę zniesmaczony. Schadenfreude z porażki Niemców przysłoniła chyba niektórym radość z medalu Dawida. A krytyka która spadła na głowę Horna po wypadkach na Mühlenkopfschanze była naprawdę przesadzona. Przecież gdyby Horngacher zrobił to jaki trener polskich skoczków, wielu z tych, co wieszali na nim psy, piałoby z zachwytu jak to walczy o swoich podopiecznych, że ma jaja, że jest sprytny, że zdemaskował bezczelnych oszustów. Bądźmy uczciwi wobec siebie i wobec innych.

To samo dotyczy zresztą innych byłych trenerów męskiej części polskiej kadry. Trzeba przyznać, że słyszałem w życiu mądrzejsze i bardziej fortunne stwierdzenia, niż "będą gotowe na 2026 rok" które to padło z ust Łukasza Kruczka. Za te słowe słusznie oberwało mu się z kilku stron. Ale bądźmy uczciwi -  w tej samej rozmowie padły też słowa - "biorę winę na siebie". Warto to docenić i zapamiętać.

Przede wszystkim doceńmy jednak to, że żyjemy w czasach absolutnie fantastycznych dla kibiców skoków narciarskich. A już Igrzyska Olimpijskie to dla nas czas bogatych żniw.

Wliczając pierwszy konkurs w Zhangjiakou, do tej pory mieliśmy w XXI wieku 11 konkursów indywidualonych na ZIO. Oto, jak wygląda tabela medalowa z tych jedenastu konkursów:

            Tabela medalowa ZIO XXI w.
Kraj złote srebrne brązowe razem
Szwajcaria 4 0 0 4
Polska 3 3 2 8
Austria 1 2 2 5
Niemcy 1 2 0 3
Norwegia 1 1 5 7
Japonia 1 1 0 2
Finlandia 0 1 1 2
Słowenia 0 1 1 2

Liczby nie kłamią. W tej chwilli mamy najwięcej medali w konkursach indywidualnych - 8. A wartość tych medali też plasuje nas na drugim miejscu. Tylko za Simonem Amannem, czyli skoczkiem, który ma dziwne hobby i bardzo waską specjalizację. Zdobywa wyłącznie złote medale na Igrzyskach rozgrywanych wyłącznie na kontynencie północnoamerykańskim. Nie oceniajmy człowieka, na pewno lepsze to niż handel dragami albo patostreaming. W każdym razie Polska w ostatnim czasie medalami olimpijskimi w skokach stoi.

I tu wracamy znów do konkursu par mieszanych. Jak już słusznie zauważyło kilka osób - w tym zwariowanym konkursie i Polska mogła zdobyć medal. Mogliśmy nie tylko pokonać Kanadę, ale też sąsiadów ze wschodu. I sięgnąć po srebrny medal. I wcale nie trzeba było do tego tak skomplikowanego ponad siły PZN zdania, jak mądre inwestowanie w skoki kobiet, gdy robili to wszyscy inni.  Wystarczyłoby, aby nasza kadra pań była z grubsza na takim poziomie, jak trzy lata temu w Seefeld. Trzy lata temu w Seefeld trenerem był jeszcze Marcin Bachleda, a Kinga Rajda i Kamila Karpiel skakały na takim poziomie, że razem z Kamilem i Dawidem pokonały Rosję o 20 punktów. Kanada nawet nie wystawiła wtedy zespołu. Wystarczyło pozostać na poziomie sprzed 3 lat, lub rozwijać się nie wolniej niż Rosja i Kanada. I moglibyśmy mieć srebro w mikście. Ok, Klimow i Sadriejew skaczą w Zhangjiakou lepiej, niż Wasiljew i Klimow w Seefeld. Ale z całą pewnością mielibyśmy szansę, by ich pokonać. A nawet jeśli nie, to brąz już definitywnie byłby w zasięgu. 

Johann André Forfang nie wystartuje na tych Igrzyskach. Według testów europejskich jest już epidemicznie bezpieczny i nie zakaża. W pucharze świata w Niemczech czy Norwegii mógłby startować. Ale Chińczycy tak ustawili sobie czułość testów, że według nich nadal zaraża i cześć pieśni. Gdy w świat poszła wiadomość o absencji Forfanga, pomyślałem - to już enty argument za tym, że te Igrzyska po prostu nie powinny się odbyć. Zbyt wielu sportowców straciło szansę na uczestnictwo, sprawiedliwą walkę, medale; z powodów pozasportowych. Ale potem pomyślałem - co by się stało, gdyby te Igrzyska opóźniono o rok, czy nawet dwa? Czy wtedy na pewno już będzie po wszystkim? A jeśli nawet? Przecież wtedy poszkodowani byliby inni. Ci, którzy tej zimy są w życiowej formie a za rok czy dwa mogą nie być. Ci, którzy są u schyłku kariery i za rok czy dwa mogliby już nie wystartować. Czy gdyby te Igrzysko rozegrano w 2023, Dawid Kubacki miałby brąz? Tu nie ma dobrego rozwiązania. Zawsze ktoś dostaje w tyłek. Pandemia przeorała nasze życie i nasz świat w stopniu znacznie przekraczającym czyjeś sportowe nadzieje, ambicje, czy kariery. Jest, jak jest.

Inna rzecz, która mnie wkurza, to tak zwany Rosyjski Komitet Olimpijski. Miewałem na ten temat różne opinie i przychylałem się do różnych argumentów. Wahałem się. Ale już się nie waham. Ludzie, dajcie spokój. To, że coś takiego jest na tych Igrzyskach, to, że widnieje w tabeli medalowej, pokazuje z jaką grą pozorów mamy do czynienia. Pokazuje bezzębność jednych, bezjajeczność innych i cynizm tych, co pociągają za sznurki i liczą kasę na kontach. Sportowcy z krajów przyłapanych na tak bezczelnym, zorganizowanym dopingu, po prostu nie powinni rywalizować o medale. Rosjanie powinni przyjechać na te Igrzyska co najwyżej w roli widzów. W ostateczności startować pod flagą olimpijską, ale zdobytych przez nich medali nie powinno się uwzględniać w tabeli. Ot, na samym dole takiej tabeli wyjaśnić drobnym druczkiem przy asterisku, że suma medali się nie zgadza, bo niektóre zostały zdobyte przez sportowców nie reprezentujących żadnego kraju. 

Nie chcę kończyć tego tekstu smutno. Mamy swoje powody do radości. Brązowy medal Dawida Kubackiego to i tak więcej, niż mogliśmy się spodziewać choćby jeszcze tydzień temu. Pamiętajmy o tym, szanujmy ten medal. Kto wie, kiedy doczekamy następnego? A jeśli nawet wkrótce, to medale olimpijskie są tak cenne, jak są rzadkie. Okazja na jeden lub dwa zdarza się raz na cztery lata. A każdy kto taki medal zdobędzie, ozłaca, osrebrza, lub obrązawia swoją karierę wyjątkowym blaskiem olimpijskiej chwały. 

Cytat zupełnie na temat:

"- Tyle dyskwalifikacji? Chyba sędziowie otrzymali jakiś bodziec dodatkowy.

- Sygnalista?

- Tak, jest tam taki jeden."

Marek Rudziński i Igor Błachut

Cytat zupełnie nie na temat:

" - Przyjacielu, co to był za rozruchy dziś w San Francisco?

- Odbył się tylko wiec - odparł kolejarz.

- A jednak zdawało mi się, że dostrzegłem masową bijatykę na ulicach.

- Chodzi po prostu o wybory.

- Pewnie naczelnego wodza? - pytał pan Fogg.

- Nie, proszę pana, sędziego pokoju."

Julisz Verne, "W 80 dni dookoła świata".

Trzy konkursy na skoczni normalnej za nami. I skoro takie jaja były na tej normalnej, to ja już się nie mogę doczekać, jakie będą na dużej. Zapnijcie pasy, przygotujcie zapas popcornu, szablony pod memy. Będzie się działo! Pewne jak amen w pacierzu.

Ceterum autem censeo notas artifices esse delendas.

***

Felieton jest z założenia tekstem subiektywnym i wyraża osobistą opinię autora, nie stanowiąc oficjalnego stanowiska redakcji. Przed przeczytaniem tekstu zapoznaj się z treścią oświadczenia dołączonego do artykułu, bądź skonsultuj się ze słownikiem i satyrykiem, gdyż teksty z cyklu "Okiem Samozwańczego Autorytetu" stosowane bez poczucia humoru zagrażają Twojemu życiu lub zdrowiu. Podmiot odpowiedzialny - Marcin Hetnał, skijumping.pl. Przeciwwskazania - nadwrażliwość na stosowanie językowych ozdobników i żartowanie sobie z innych lub siebie. Nieumiejętność odczytywania ironii. Nadkwasota. Zrzędliwość. Złośliwość. Przewlekłe ponuractwo. Funkcjonalny i wtórny analfabetyzm. Działania niepożądane: głupie komentarze i wytykanie literówek. Działania pożądane - mądre komentarze, wytykanie błędów merytorycznych i podawanie ciekawostek zainspirowanych tekstem. Kamil Stoch ostrzega - nieczytanie felietonów Samozwańczego Autorytetu grozi poważnymi brakami wiedzy powszechnej jak i szczegółowej o skokach.

P.S. Kochani, nie karmcie mi tu trolli. Ja też się będę starał.