Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Dziurawa skocznia w Oslo. "Tworzą się zawirowania"

- Nawet przy dobrym skoku można pożegnać się z Holmenkollen, kiedy dostanie się 3 m/s w plecy za progiem. Pozostaje wylądować telemarkiem, o ile zdąży się dobrze wystawić nogę - mówi Kamil Stoch o specyfice kultowego obiektu znajdującego się w stolicy Norwegii. Skocznia w Oslo to jedna z nielicznych w Pucharze Świata, na której 34-latek nigdy nie wygrał.


- Znam tę skocznię, nie jestem tu pierwszy raz. Obiekt jest w porządku, profil nawet bardzo lubię. Lubię skocznie, na których jest stromy rozbieg i przy tym wysoki lot. Problem jest taki, że jest totalnie dziurawe powietrze, co wynika z tutejszych siatek i osłon. Tworzą się zawirowania, które niszczą w powietrzu. Porównałbym to do jazdy samochodem po autostradzie i mijania tira, wówczas pojawiają się wstrząsy - opisuje 34-latek.

- Wylatujesz z progu, jest dobra energia i wydaje się, że to będzie daleki skok, a narty nagle odchodzą. Jakby ktoś położył 20 kg cementu na plecy. I po zawodach... - rozkłada ręce Stoch, którego najlepszy wynik na Holmenkollbakken to trzecia pozycja (2014 i 2015 rok - przyp. red.).

W piątek Stoch reprezentował nasz kraj w mikście. Próby oceniane były pierwszymi, wcześniej męska część naszej czwórki mieszanej odpuściła skoki treningowe. - Podeszliśmy do tematu z dystansem, ale zawody to zawody. Tutaj nie ma odpuszczania, idzie się pełnym piecem. Przed nami sporo skoków. W sobotę i niedzielę po trzy, a później krótki odpoczynek i loty narciarskie. Trzeba szukać odpoczynku, gdzie się da - zaznacza Stoch.

Biało-Czerwoni zajęli przedostatnie miejsce, przegrywając nawet z Finlandią, w której szeregach zdyskwalifikowano jedną z zawodniczek. - Znamy poziom dziewczyn. Nie chcę tego roztrząsać, bo tym powinni zająć się inni, a są ludzie za to odpowiedzialni. W sobotę kolejna szansa, przed nami i dziewczynami. Każdy musi już skupić się na sobie - kończy trzykrotny mistrz olimpijski.

Z Kamilem Stochem - w Oslo - rozmawiał Dominik Formela