Strona główna • Niemieckie Skoki Narciarskie

"Na lotach trzeba być w formie". Przyzwoity powrót i słaba końcówka Stephana Leyhe

Zdecydowanie najlepszy sezon w swojej karierze, 2019/20, okraszony jedynym jak dotąd pucharowym zwycięstwem Stephan Lehye zakończył w najgorszy możliwy sposób. 11 marca podczas konkursu z cyklu Raw Air w Trondheim upadł i zerwał więzadło krzyżowe w kolanie. Stracił w ten sposób całą kolejną zimę. Wrócił na tę olimpijską. W przyzwoitym stylu.

Zwycięzca Willingen 5 z 2020 roku miał początkowo duże nadzieje, że wróci na skocznie już w sezonie 2020/21. Na miesiąc przed rozpoczęciem zimy poinformował ze smutkiem, że w zawodach najbliższej zimy jednak nie wystąpi. -  Ta decyzja nie była łatwa, ale jest absolutnie słuszna. Moje ciało, a zwłaszcza moje kolano, potrzebuje czasu. Chcę mu go dać. Na ten moment czuję się dobrze i fizycznie jestem na bardzo dobrej drodze - napisał na Instagramie skoczek, któremu w rehabilitacji pomagała żona Stefana Horngachera będąca fizjoterapeutką. Na skocznię wrócił 11 marca 2021, dokładnie rok po odniesieniu kontuzji.

- Jestem sprawny i gotowy - poinformował w listopadzie ubiegłego roku. - Czuję się dobrze przygotowany do ponownej rywalizacji po 16 miesiącach odpoczynku. Tęskniłem za otoczką zawodów, ponieważ skoki narciarskie to cel mojego życia. Nie wywieram na sobie presji w kontekście wyników - zaznaczał. Zimę rozpoczął 14. i 10 miejsce w Niżnym Tagile. Zakończył miejscem w trzeciej dziesiątce klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.

- Straciłem rok. Moim celem było nadrobienie zaległości i znalezienie swojego rytmu. - mówi Leyhe w rozmowie z portalem Wlz-online.de. - To mi się udało. W przyszłym sezonie czas zrobić kolejny krok naprzód. Miałem wcześniej trudności z oceną tego, na co mnie stać tej zimy. W końcu wyznaczyłem sobie cel, którym było miejsce w czołowej "20" klasyfikacji generalnej. Skończyło się na 22. pozycji. Byłaby wyższa, ale końcówka sezonu i loty narciarskie kosztowały mnie bardzo dużo punktów. Na takich skoczniach trzeba być w formie, żeby móc się dobrze zaprezentować. Tej mi na sam koniec sezonu już zabrakło - przyznaje podopieczny Stefana Horngachera, który nie wystąpił podczas mistrzostw świata w lotach w Vikersund, a w Oberstdorfie i Planicy uciułał ledwie 11 punktów. W ciągu dwóch ostatnich pucharowych weekendów dwa razy nie udało mu się nawet wywalczyć kwalifikacji do konkursu.

- Wisienką na torcie był drużynowy medal olimpijskich - cieszy się Leyhe, dla którego brąz z Pekinu był drugim krążkiem olimpijskim w karierze. W 2018 roku w Pjongczangu razem z zespołem zajął drugie miejsce. - Bez niego ten sezon byłyby trochę wybrakowany. W jakimś stopniu jednak siła fizyczna nadal jest u mnie deficytem. Na nagraniach widać, że ułożenie nart w locie też nie jest takie, jak powinno być. Do stu procent tego co potrafię zatem jeszcze trochę brakuje. Najważniejsze, że zimą nie czułem żadnego bólu w kolanie. Bardzo się z tego cieszę. To daje nadzieję że kolejny sezon rozpocznę w optymalnej dyspozycji.

Po sezonie ze skokami pożegnali się dwaj kadrowi koledzy Leyhe, Richard Freitag i Severin Freund. Skoczek z Willingen o rozbracie z nartami nie myśli, zostawia sobie otwartą furtkę do startu w kolejnych igrzyskach olimpijskich. - Mam już 30 lat, oczywiście, że gdzieś tam na horyzoncie powoli zaczyna się pojawiać wizja zakończenia. Jednak kiedy to nastąpi, gdzie i w jaki sposób - tego jeszcze nie wiem. Nie wykluczam, że będę skakał do Cortiny w 2026 roku, ale być może decyzję podejmę wcześniej, za dwa lub trzy lata. Tak na poważnie to jeszcze o tym nie myślałem - zakończył Leyhe, który jak donoszą niemieckie media, w niedługim czasie zmieni stan cywilny.