Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Kubacki wypadł z czołowej "10", ale pozostaje liderem Pucharu Świata

- Czy jestem zmęczony? Dzisiejszy dzień był ekstremalny. Po sobotnich zawodach było niewiele spania, więc nie było czasu, by jakoś specjalnie odpocząć. W niedzielę trzeba było wstać o szóstej, zjeść szybkie śniadanie i jechać na skocznię. Wszyscy byli jednak w takiej samej sytuacji, więc na to nie zrzucałbym winy. Może nie czułem się dziś rewelacyjnie, ale dałem radę skakać - powiedział Dawid Kubacki po niedzielnym konkursie na Okurayamie. 32-latek po raz pierwszy tej zimy wypadł poza czołową "10" zawodów z cyklu Pucharu Świata, finiszując jedenasty.


Trzeci z japońskich konkursów toczył się przy mocnych podmuchach pod narty. - To jest wysiłek. Fajnie to wygląda w telewizji, że człowiek dwukrotnie wyjedzie na górę skoczni, a jeszcze go wyciągiem wywiozą i nic nie trzeba robić, tylko położyć się na tę powietrzną pierzynkę. W piątek byliśmy dziewięć godzin w robocie, inaczej się nie da. Cały czas jest jakiś ruch, więc to nie jest super łatwe. Zmęczenie fizyczne jednak i tak schodzi na drugi plan, kiedy siada się na belce i przychodzi adrenalina - opowiada Kubacki.

- Walczyłem, ale ta walka udała się średnio. Nie miałem wybitnego szczęścia do warunków, ale wiem, że te skoki mogły być lepsze. Pojawiły się drobne błędy, a przy takich warunkach i niskich belkach kosztują trochę więcej metrów - dodaje lider klasyfikacji generalnej, który uzyskał 137,5 oraz 125 metrów.

- Chwilami na pewno skakałem tu zbyt agresywnie. Na przykład niedzielny skok kwalifikacyjny taki był. Leciałem bardzo niziutko i do końca łudziłem się, że będzie wiatr pod narty i dźwignie, ale nie dźwignęło. Tylko narty skleiły się ze spadem, czego wynikiem było rozpaczliwe lądowanie. Ta sytuacja to pochodna błędu na progu, ponieważ nie było tak, że nagle wymyśliłem sobie, że będę leciał nisko i liczył tylko na wiatr pod narty. Jeżeli z progu nie wyjdzie się tak, jak człowiek jest do tego przyzwyczajony, wówczas trzeba improwizować - uzupełnia.

Zawodnicy tym samym zakończyli trzydniowy maraton z konkursami w Kraju Kwitnącej Wiśni. - Dawno nas tutaj nie było, więc zdążyłem się stęsknić. Wiedziałem, jakie warunki mogą nas tutaj czekać i mimo wszystko będę to miło wspominał. W tym roku wyszło to całkiem w porządku. Z dwóch konkursów wyszedłem obronną ręką, natomiast w niedzielę lokata była bardziej odległa, ale nie jest to tragedia - kończy lider Pucharu Świata, który ma 48 punktów przewagi nad Halvorem Egnerem Granerudem.

Korespondencja z Sapporo, Dominik Formela