Strona główna • Historia Skoków Narciarskich

Wiatr, odwilż i 56 upadków, czyli falstart Bergisel

Długą drogę musiała przebyć skocznia Bergisel w Innsbrucku zanim zyskała status kultowej. Pierwsza wielka impreza, którą gościła, zakończyła się bowiem w pewnej mierze falstartem.


Pierwsza poważna skocznia narciarska na wzgórzu Bergisel stanęła w 1927 roku, rok później doczekała się nowej wieży startowej, a przed zaplanowanymi na 1933 rok mistrzostwami świata przeszła pierwszą modernizację. Wspomniany czempionat nie okazał się jednak sukcesem organizacyjnym. Jeszcze przed rozpoczęciem imprezy jej prestiż znacznie zmalał, gdy okazało się, że nie wezmą w niej udziału bezkonkurencyjni, dumni wynalazcy dyscypliny Norwegowie.

Powodem były wielopłaszczyznowe tarcia na linii FIS-Norweski Związek Narciarski, między innymi przedłużające się, problematyczne starania o przeforsowanie kandydatury Norwega, kpt. Oestgaarda, na przewodniczącego Międzynarodowej Federacji Narciarskiej. Do tego działacze z kraju fiordów mieli się jeszcze obrazić na to, że do programu imprezy włączono narciarstwo alpejskie. Pozbawili więc po raz kolejny swoich zawodników niemal pewnych medali, a najbardziej ucierpiał na tym Birger Ruud, najlepszy wówczas skoczek świata, który był wtedy w wielkiej formie i zdobycie złotego krążka podczas austriackiej imprezy mogło być dla niego formalnością. Ruud był zresztą obecny na miejscu i w jednym z pokazowych skoków ustanowił rekord skoczni skokiem na odległość 74 metry.

Skocznię Bergisel otwarto z dużym trudem na chwilę przed zawodami, bowiem jej próg został zniszczony przez wiatr i roztopy. Niektórzy skoczkowie nie mieli nawet szansy oddać skoku treningowego. Część ekip żądała przeniesienia konkursu do nieodległego Seefeld, ale prezydent FIS Ivar Homquist nie uległ presji i dopuścił skocznię do rozegrania rywalizacji. Jury obawiając się zbyt krótkich skoków w trudnych warunkach, postanowiło mocno wydłużyć rozbieg, co z kolei stworzyło duże niebezpieczeństwo dla zawodników. Z nieba najpierw lał deszcz, który po godzinie zamienił się w mokry śnieg. Na zeskoku pojawiły się wielkie kałuże, w których co mniej sprawni zaliczali kąpiele.

Finalnie w dniu rywalizacji odnotowano aż 56 upadków, trzech skoczków z ciężkimi obrażeniami trafiło do szpitala. Mimo tych anormalnych warunków nie zawiedli kibice. Organizatorzy dla wypromowania imprezy urządzili przemarsz skoczków przez miasto, a na czele grupy kroczyła orkiestra. Zabieg się udał, bo na trybunach miało się zjawić według niektórych nawet 20 tysięcy kibiców. Zwycięzcą kuriozalnych zawodów został Szwajcar Marcel Rajmond, który wyprzedził Rudolfa Burkerta z Czechosłowacji i Szweda Svena Erikssona. O ogromnym pechu mógł mówić Stanisław Marusarz, który oddał skoki na odległość 66 i 71 metrów. Niestety druga próba zakończyła się upadkiem. Gdyby nie to nieszczęsne wydarzenie Polak zdobyłyby prawdopodobnie srebrny medal. W tej sytuacji najlepszym z biało-czerwonych okazał się niespodziewanie Izydor Gąsienica-Łuszczek, który finiszował na ósmej pozycji.

Ale nienormalna aura i mistrzostwa świata FIS stanowiły przed wojną nierozłączną parę i na tle innych lokalizacji imprezy Innsbruck nie wypadł wcale jakoś nadzwyczajnie źle. W 1926 roku w Lahti rządziły siarczyste mrozy przekraczające minus 30 stopni. Jeden z uczestników biegu stracił życie wskutek tego, że jego czapka zahaczyła o gałąź. Postanowił nie wracać po nią. Zmarł trzy tygodnie po imprezie za sprawą powikłań po chorobie. Trzy lata później niemal równie niskie temperatury panowały w Zakopanem. W 1930 roku w Oslo zawody rozgrywano w gęstej mgle, która stanowiła ogromne zagrożenie dla uczestników zmagań. Publiczność zamarła, gdy Czech Johan Tryzna uderzył głową o zeskok i stracił przytomność.

W 1934 w szwedzkim Solleftea organizatorów zaskoczył lód na najeździe i zeskoku. Zdecydowali się posypać je solą, co zamieniło skocznię w kilka dużych kałuż wody. Rok później w Wysokiej Tatrze panował halny, który przyniósł olbrzymią zamieć. Żaden z 16 autobusów wiozących kibiców nie dotarł pod skocznię, stąd zawody były rozgrywane przy pustawych trybunach. 30 procent skoków kończyło się upadkami. Dwa lata później w Chamonix znów głównym bohaterem zawodów była mgła, a w 1939 roku w Zakopanem przebieg imprezy mocno utrudniały dodatnie temperatury i padający deszcz.

Oprac. na podstawie:

Wojciech Bajak, "Opowieści z dwóch desek"

Stanisław Zaborniak, "Polskie skoki narciarskie w latach 1907-1939"

Źródła własne

Czytaj też: Śmierć na Bergisel - tragiczne karty historii słynnej skoczni