Strona główna • Artykuły

Z cyklu skoczkowie wszech czasów: Adam Małysz - Mission is possible - suplement A.D. 2007.

Przyszło nam oglądać czwartą młodość Adama Małysza. Piszę czwartą, bo wielu z Was - drodzy czytelnicy - ma w pamięci Adama, gdy wygrywał po raz drugi w karierze. Wygrywał - dodajmy - w Sapporo. Dzisiaj - na kilkanaście dni przed mistrzostwami świata - wszystko staje się możliwe. Karuzela kręci się od nowa.


Motyl z Wąsami rozpoczął pochód po kolejne laury. Wielu z nas ma przeczucie sukcesu. To krzepiące, bo jeszcze do niedawna wielu nie dawało Adamowi żadnych szans na oderwanie się od Schmitta i wróżyło pozostanie z 28. tryumfem do końca kariery. Teraz, mniej lub bardziej cierpliwie, czekamy na doskoczenie Adama Małysza do innego wielkiego Niemca. Miejmy nadzieję, że uda mu się tego dokonać.

Matematyka od zawsze bawiła pasjonatów skoków narciarskich. Wszak sport, gdzie jak nigdzie indziej liczy się powtarzalność i odległość, musiał, co zrozumiałe, rozbudzać statystycznego konika u wszystkich kibiców. Na szczęście w przypadku Orła z Wisły nie tylko matematyka dowodzi Jego klasy. To jest także magia człowieka, który zdobył już wszystko i nie musiał nikomu niczego udowadniać. To magia człowieka, który w panteonie wszech czasów jest od co najmniej czterech sezonów. A jednak motywacja go nie opuszcza. Adam Małysz swoją determinacją w dążeniu do obranego celu tworzy ikonę sportowca XXI wieku. Nie przejęzyczyłem się. Ikonę, albowiem jego sukcesy są absolutnie niepodważalne. Jego zmagania z siłami natury i przeciwnikami nigdy nie były podszyte podstępem. Adam wygrywał, bo był najlepszy.

Weekend w Neustadt był jednym z najwspanialszych dubletów w historii dotychczasowych startów Polaka. Porównywalny do piątkowo-sobotnich zmagań w Lahti (13/14 marca 2003) i weekendu w Zakopanem (29/30 stycznia 2005). Po dwóch latach od Zakopanego i po czterech latach od Lahti Adam udowodnił, że w jego wypadku o żadnym końcu kariery mowy być nie może. Lekcja pokory, jaką sprawił wszystkim dotychczasowym zwycięzcom z sezonu 2006/2007, ożywiła zakrzepłą krew w sercach kibiców Motyla z Wąsami. W Niemczech raz jeszcze Orzeł z Wisły wzbudził absolutny podziw. Taki, jaki wzbudził podczas pamiętnego konkursu w Willingen (3 lutego 2001), gdy na przekór wszystkiemu poszybował na nieznaną wcześniej na skoczniach nie mamucich odległość: ponad stu pięćdziesięciu metrów.

Pisząc pierwszą część niniejszego cyklu, poświęconą właśnie Adamowi Małyszowi, pomyliłem się. Napisałem bowiem, że być może skończył się Adam Małysz zwycięzca. Dzisiaj chylę czoła przed absolutnym królem polskich nart. Adam Małysz zwycięzca nie skończy się nigdy.

Pomimo wszystkich dotychczasowych tryumfów Adam Małysz nie odcina kuponów od swojej sławy. Adam Małysz nie załamał się po Igrzyskach w Turynie, choć pewnie ciężko mu było pogodzić się z myślą o tym, że jeszcze cztery lata wcześniej to on był głównym faworytem do medali. Jednak Orła z Wisły zawsze cechowała pokora. Pokora wobec sił natury i wobec rywali. Adam potrafił docenić sukcesy pozostałych skoczków. Wiedział, że nie można być na topie cały czas. Wiedział też na swoim przykładzie, że wygrać można zawsze, nawet gdy ktoś skacze tak jak on sam w 2001 roku czy jak Ahonen w 2005 roku. Wygrać można zawsze, dlatego też Adam nigdy nie powiedział koniec. A przecież mógł.

Wielu nie dopuszcza do siebie takiej możliwości, ale Adam Małysz po wygraniu trzeciej kryształowej kuli w 2003 roku mógł zwyczajnie odwiesić narty na kołku i nikt nie mógłby mieć mu tego za złe, gdyby się na to zdecydował. Odejść jako niepokonany, to przecież marzenie każdego sportowca.

Zdecydował się jednak kontynuować swą sportową karierę. Sezon 2003/2004 był dla Polaka kolejnym sezonem w piekle. Nakręcona machina reklamowa wieściła czwartą kryształową kulę. Stacja Eurosport w swoim spocie reklamowym zapowiadającym sezon grzmiała: kto zwycięży z Małyszem? Tymczasem Orzeł z Wisły był tego sezonu niewiarygodnie zmęczony. A przecież nawet Orzeł musi kiedyś wylądować. Tak było właśnie w tamtym jednym ze słabszych sezonów. Przykry upadek na skoczni, na której jeszcze dwa lata wcześniej zdobywał jedno z najcenniejszych trofeów - wicemistrzostwo olimpijskie, przelał czarę goryczy wśród polskich kibiców.

Gorycz tę naiwni wylewali na samego Adama, ci zaś, którzy orientowali się nieco bardziej w pucharowej machinie, wiedzieli, że spadek formy po prostu musiał kiedyś nastąpić. Mimo to, Adam cztery razy stawał na podium, w tym dwa razy w Zakopanem, gdzie dwukrotnie zajął drugie miejsce.

Odrodzenie nastąpiło jednak już w kolejnym sezonie, w którym pod wodzą nowego trenera Adam do swoich 24. tryumfów dołożył kolejne cztery. Zrównał się tym samym z jednym ze swoich najwybitniejszych rywali - Martinem Schmittem. Gwiazda Małysza kryła się jednakże nieco w blasku, jakim otoczył się wówczas kolejny z wielkich - Janne Ahonen. Trzeba obiektywnie przyznać, że Janne dokonywał wówczas rzeczy porównywalnych z największymi sukcesami Małysza. Tymczasem kolejny sezon miał być w zamyśle wielu kibiców starciem tytanów. Igrzyska miały dowieść zwaśnionym obozom Małysza i Ahonena, który z nich jest lepszy. Starcie to nie przyniosło żadnego rozwiązania, albowiem dla największych skoczków ostatnich lat Igrzyska w Turynie zakończyły się bez medali indywidualnych. Zewsząd dochodziły słuchy o końcach kariery jednego i drugiego.

Dzisiaj - w rok po Igrzyskach - Adam doskoczył do Ahonena osiągając trzeci wynik w historii. 32. pucharowe zwycięstwo było kolejnym wspaniałym sukcesem Polaka. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że Adam Małysz właśnie w niedzielę 4 lutego dogonił Jensa Weissfloga. 32. pucharowe zwycięstwo, to tak naprawdę nie trzeci, a drugi wynik w historii. To właśnie Małysz zgromadził jako trzeci skoczek w historii 32. zwycięstwa pucharowe. Statystyki Ahonena i Weissfloga powiększone są bowiem o tryumf w Igrzyskach w Sarajewie 1984 (Weissflog) oraz zwycięstwo w pierwszym dniu MŚ w lotach narciarskich w 1996 (Ahonen). Powiększone, albowiem imprezy te wliczane były także do całego cyklu PŚ. Różnica pozornie niewielka i nie jest winą Ahonena, ani Weissfloga, że regulamin FISu pozwolił im upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Można jednakże łatwo wyobrazić sobie, że regulamin taki obowiązuje w 2003 roku i już mamy nie 32, a 34 zwycięstwa Adama Małysza.

Wierzę jednak, że przed Adamem Małyszem liczba 33. nie stanie się zaklętą barierą. Myślę, że wszyscy kibice Wielkiego Polaka z nadziejami wyczekują kolejnych konkursów PŚ. Nie, nie wymagam zwycięstw. Ja tylko wierzę, że Adam Małysz nie powiedział na skoczniach świata ostatniego słowa. Ten wspaniały zawodnik, jak mało który sportowiec, zawładnął przez ostatnie lata zbiorową wyobraźnią kibiców skoków narciarskich nie tylko w Polsce. Mimo że wielu stara się na siłę pomniejszyć sukcesy Małysza, wypominając mu choćby brak złota na Igrzyskach, to jednak nie przeszkadza obiektywnym w ocenie wielkim mistrzom z przeszłości oraz trenerom na całym świecie w uznaniu Orła z Wisły za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli w historii tej dyscypliny.

Adam Małysz niczego już jednak nie musi. Może chcieć, a my możemy - wedle uznania - kibicować mu w zdobywaniu kolejnych laurów. Jednakże skoczek z Wisły nie musi już zwyciężać. Na kolejnego zawodnika, który dobrnie do trzydziestu tryumfów poczekamy być może dekadę, albowiem Ci, którzy są tego najbliżej albo już nie skaczą (Felder), albo - jak Martin Schmitt - dalecy są od zwycięskiej formy. Kim będzie ten, kto jak Orzeł z Wisły, jak Ahonen, jak przed laty Weissflog i wreszcie jak Latający Fin, przekroczy barierę dzielącą talent od boskości? Tego nie wiemy. Wiemy jedynie, że podobne meteory w przeszło dwudziestopięcioletniej historii Pucharu Świata pojawiły się jak dotąd cztery razy. To tylko świadczyć będzie o klasie tego, któremu uda się doskoczyć do największych z największych.

Idol bohatera niniejszego artykułu miał ostatnio powiedzieć, że to polskie media wieszczą o upadku skoczka, a sam zainteresowany podnosić się nie musi, bo nigdy nie upadł. To bardzo mądre słowa, dlatego też nie chciałbym, aby niniejszy tekst został odebrany jako jakikolwiek medialny nacisk na Adama Małysza. To tylko cicha nadzieja na to, że cierpliwym kronikarzom sukcesów Orła z Wisły przyjdzie jeszcze zapisać wiele ksiąg nim pomieszczą Jego wszystkie osiągnięcia...