Strona główna • Artykuły

O mistrzach, którzy nie zawsze byli mistrzami, czyli o sportowym pechu wśród skoczków

Ostatnie publikacje, podsumowujące tegoroczne Mistrzostwa Świata w Sapporo, skłoniły mnie do napisania krótkiego tekstu o tych skoczkach, którym presja lub upadki nie pozwoliły odnieść tryumfu.

Po latach kibicowania w pamięci zostaje często tylko wynik pierwszej trójki, a bywa, że i to nie. Pamięć ludzka jest niezwykle ulotna. Część z nas mimowolnie mitologizuje rzeczywistość. Zawodnicy, którym mimo wielkiej formy nie udało się zdobyć zasłużonych laurów, zostają zapomniani lub ich sukcesy zostają pomniejszone. W sporcie liczy się wynik. Sam będąc zwolennikiem tej tezy pozwoliłem sobie jednak na przyjrzenie się trzem znanym w świecie skoków nazwiskom. Skoczkom, którzy pomimo zdobytych medali nie zdołali wykorzystać w czasie swoich sportowych karier maksimum szans, które otrzymali.


1995 Thunder Bay. Pechowy Andreas Goldberger.

Nazwiska tego skoczka nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Jeśli ktoś cierpi na głód informacji, to zapraszam do przeczytania publikacji własnego autorstwa dostępnej w niniejszym serwisie.

Skoczek ten, mimo że święcił tak wspaniałe tryumfy, nigdy nie doczekał się mistrzowskiego tytułu na skoczniach nie mamucich. Zdobywał co prawda medale, których z mistrzostw świata posiadł pokaźną kolekcję, albowiem aż cztery indywidualne krążki.

Niestety, w latach swojej supremacji nie był w stanie zawładnąć skocznią na najważniejszych imprezach sezonu. Najbliżej mistrzowskiego tytułu był 12 marca 1995 roku w Thunder Bay. Trudno dzisiaj odpowiedzieć na pytanie czy presja, czy też może stres były głównymi sprawcami niepowodzenia sympatycznego Austriaka. Dość powiedzieć, że swoją pierwszą szansę na złoto zmarnował, mimo że prowadził po pierwszej serii nad Miką Laitinenem z przewagą siedmiu punktów. To bardzo dużo jak na skocznię normalną i w całej historii mistrzostw świata tylko Adam Małysz prowadził po pierwszej serii bardziej przekonująco. W drugiej serii "Goldi" oddał jednak fatalny skok, który dodatkowo został niezwykle nisko oceniony przez sędziów (nota za styl to tylko 52.5 punktu).

Po konkursie drużynowym (16 marca) Andi zdawał się jednak pewnym kandydatem do złota na skoczni dużej, albowiem liczone oddzielnie noty w "drużynówce" jednoznacznie wskazywały na Goldbergera, który za skoki na odległości 129.5 oraz 130 metrów uzyskał 269.5 punktu. Groźny zdawał się być jedynie brązowy medalista ze skoczni normalnej - Mika Laitinen, który zgromadził dla zwycięskiej ekipy Suomi równie imponującą notę 264.5 punktu.

Tymczasem konkurs na dużej skoczni przyniósł zwycięstwo skoczka, którego największym sukcesem było do tej pory czwarte miejsce po pierwszej serii konkursu na skoczni normalnej - Tommy Ingebrigtsena. O ile po pierwszej serii "Goldi" mógł mieć jeszcze jakieś nadzieje na złoto, gdyż jego strata do Tommiego wynosiła ledwie 2 punkty, o tyle seria druga była popisem Norwega, który skokiem aż o 10 metrów dłuższym od skoku Goldbergera zapewnił sobie tytuł mistrza świata.

1997 Trondheim. Dieter Thoma - kolejny mistrz bez złota. Robert Mateja, czyli o medalu, którego nie było.

Mistrzostwa Świata w Trondheim miały tak naprawdę dwóch bohaterów: Dietera Thomę i Masahiko Haradę. Obaj doskonali skoczkowie byli w absolutnie najwyższej formie i nie ulegało wątpliwości, że pojedynki o złoto będą pojedynkami japońsko-niemieckimi. I tak też byłoby, gdyby nie pech Dietera.

Na półmetku konkurs z 22 lutego 1997 roku prezentował się następująco:

I.Espen Bredesen 98 metrów - nota 133.5 punktu

II.Dieter Thoma 100 metrów - nota 133 punkty

III.Masahiko Harada 99 metrów - nota 131 punktów

Janne Ahonen, który ostatecznie wygrał konkurs, po pierwszej serii był dopiero ósmy. Za skok na odległość 95 metrów otrzymał notę 128 punktów. Robert Mateja zajmował 14. pozycję. Po skoku na odległość 94.5 metra uzyskał 126 punktów.

Kluczem do straconego medalu Roberta były bardzo niskie noty za styl w drugim skoku. Polak, który miał jedną z najlepszych odległości, skoczył 98.5 metra, nie zyskał uznania w oczach sędziów, głównie za sprawą lądowania, któremu daleko było do ideału. Wszyscy sędziowie dali Robertowi Matei noty po 17 punktów. W efekcie za drugi skok otrzymał ledwie 51 punktów za styl. Gdy dodamy do tego, że medal przegrał o trzy punkty, to można w pełni zrozumieć dramat tego naprawdę dobrze rokującego w swoim czasie skoczka.

Jedne z najdłuższych odległości miał Masahiko Harada, jednak i on nie był faworytem sędziów. Irracjonalnie wysokie noty dostał natomiast Andreas Goldberger (w obu próbach po 58.5 za styl), który skoczył łącznie trzy metry bliżej od Matei, a mimo to znalazł się na trzecim miejscu. Mistrz Świata - Janne Ahonen skoczył tylko pół metra dalej niż Robert Mateja, a dzieliła ich różnica 9.5 punktu.

Jednak bezapelacyjnym mistrzem byłby po tym konkursie Dieter Thoma, który w swojej drugiej próbie lądował na 99 metrze. Niestety, nie ustał skoku. Stracił tym samym szansę na podium. Prowadzący po pierwszej serii Bredesen także zawalił drugi skok uzyskując ledwie 86 metrów, co sprawiło, że znalazł się nie tylko za Robertem, ale i za Adamem Małyszem. Orzeł z Wisły był w tamtych mistrzostwach czternasty, a jego drugi skok (95.5 metra) był czwartym, co do jakości i odległości w drugiej serii.

1999 Ramsau. Masahiko Harada - odległość to nie wszystko. Upadek Horngachera.

Mistrzostwa Świata w Ramsau przyniosły czwarty medal dla Japończyka Masahiko Harady. Inna rzecz, że Harada, podobnie jak nasz Adam Małysz, był królem skoczni normalnej, lecz medale nie potwierdzają tego mistrzostwa tak, jak medale Orła z Wisły. Swój jedyny złoty medal na k90 Harada zdobył w 1993 roku w Falun. W opisywanych wcześniej MŚ w Trondheim, mimo najdłuższych (obok Thomy) odległości, musiał zadowolić się srebrem, albowiem przegrał notami z Janne Ahonenem. Kolejne MŚ i po raz kolejny Masahiko Harada skacze na skoczni normalnej najdalej. Tym razem jednak za skoki na odległość 98 i 94 metrów, a więc o dwa metry dalsze niż skoki Funakiego oraz o trzy metry dłuższe niż skoki Miyahiry, otrzymał kolejno czwartą i trzecią notę zawodów. Wystarczyło to jedynie na brąz.

O wielkim pechu może mówić były trener polskiej kadry B - Stefan Horngacher, który w pierwszej serii uzyskał wraz z Haradą najdłuższą odległość dnia - 98 metrów. Niestety, nie udało mu się ustać tego skoku, a po próbie finałowej zajął dopiero 16. pozycję.

Uwielbiany przez swych rodaków Masahiko Harada, to tak naprawdę jeden z większych pechowców w historii skoków narciarskich. Mimo że mówimy o dwukrotnym mistrzu świata, to jednak analizując jego wyniki na dużych imprezach można śmiało stwierdzić, że miał on znacznie mniej szczęścia niż kolega z drużyny Kazuyoshi Funaki. W pierwszym konkursie olimpijskim na skoczni normalnej w Nagano 1998 Masahiko prowadził po pierwszej serii z przewagą 2.5 punktu nad Jani Soininenem. Niestety, siedem metrów krótszy skok w drugiej serii zaprzepaścił szansę na medal.

Masahiko był zresztą przez pewien czas królem straconych szans. W 1994 roku podczas Igrzysk Olimpijskich w Lillehammer Harada po katastrofalnym skoku na odległość 97.5 metra odebrał swojej drużynie niemal pewny złoty medal. Demony Lillehammer odezwały się w Haradzie podczas Igrzysk w Nagano. Tym razem sytuacja odwróciła się i po pierwszym słabym skoku w drugim trzydziestoletni już wówczas zawodnik skoczył na rekordową odległość - 137 metrów. Tym samym Japonia wzięła rewanż na Niemcach - Mistrzach Olimpijskich z Lillehammer, pokonując ich z przewagą 35.6 punktu (w Lillehammer ekipa Samurajów przegrała o 13.2).

Słowo wyjaśnienia.

Przypadków podobnie przegranych szans jest oczywiście w historii skoków znacznie więcej. Wybrane konkursy i zawodnicy stanowią jednak nie tak znowu odległą, a mimo to jakże już zamazaną, przeszłość. Tytuł mówi o mistrzach, którzy nie zawsze byli mistrzami. Tu należy się słowo wyjaśnienia, albowiem Andreas Goldberger i Dieter Thoma byli w czasie swoich wspaniałych karier Mistrzami Świata w Lotach Narciarskich. Thoma w 1990 roku w Vikersund, Goldberger w 1996 roku w Kulm.

Suplement.

Na zakończenie tej krótkiej opowieści o pechowcach, pragnę zamieścić - niejako dla odmiany - zestawienie zawierające dziesięć największych różnic punktowych w konkursach o tytuły Mistrza Świata i Mistrza Olimpijskiego. Jest to (być może) pierwsza tego rodzaju lista, dlatego też jeżeli ktoś z Was - drodzy kibice - dysponuje szerszymi danymi na temat zwycięstw, szczególnie z lat 30., 40., 50., to proszę w imieniu redakcji o kontakt, a lista ta z pewnością zostanie zweryfikowana.

1) MŚ Sapporo 2007

21.5 punktu - Adam Małysz nad Simonem Ammannem

2) IO Lake Placid 1980

17.1 punktu - Anton Innauer nad Hirokazu Yagi

3) IO Sarajewo 1984

17.1 punktu - Matti Nykaenen nad Jensem Weissflogiem

4) IO Calgary 1988

17 punktów - Matti Nykaenen nad Pawłem Plocem

5) MŚ Val di Fiemme 2003

16 punktów - Adam Małysz nad Tommy Ingebrigtsenem

6) MŚ Zakopane 1962

15 punktów - Helmut Recknagel nad Nikolaiem Kamenskim

7) IO Lillehammer 1994

14 punktów - Espen Bredesen nad Lasse Ottesenem

8) MŚ Visoke Tatry 1970

13.7 punktu - Garij Napałkov nad Jiri Raską

9) MŚ Thunder Bay 1995

13.1 punktu - Tommy Ingebrigtsen nad Andreasem Goldbergerem

10) MŚ Lahti 2001

13 punktów - Adam Małysz nad Martinem Schmittem