Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Robert Mateja - niespełniona nadzieja - polemika

Przeczytałem na Skijumping.pl felieton red. Adriana Dworakowskiego. Głęboko się z nim nie zgadzam i dlatego postanowiłem napisać felieton polemiczny.


Gdyby artykuł red. Adriana Dworakowskiego przeczytał przypadkiem kompletny laik nieznający się na skokach, pomyślałby zapewne, że Robert Mateja to niekwestionowana gwiazda polskich i światowych skoków narciarskich. Jest to bowiem artykuł skonstruowany według typowych wzorów szkodzącej polskim skokom propagandy rzekomego sukcesu.

Swoim artykułem - jak sam pisze - red. Dworakowski zamierzał "uświadomić wszystkim jak ważną postacią dla naszych skoków jest Robert Mateja". Zapewniam jednak, że wielu realnie patrzących na polskie skoki taką świadomość ma od dawna. Wszak to nie kto inny, tylko Robert Mateja przez lata blokował miejsce w kadrze młodym, zdolnym, utalentowanym juniorom, którzy w tym samym czasie, gdy Mateja toczył heroiczne boje o awans do konkursowej "50" musieli tułać się po konkursach szkolnej ligi juniorów na K-60. To nie kto inny, tylko Robert Mateja miał przez lata zapewnione miejsce jako uczestnik turystycznych wycieczek do pięknych górskich miejscowości, gdzie w międzyczasie kompromitował polskie skoki. Tak niezachwianej przez lata pozycji skoczka w kadrze powinny bronić wyniki. Roberta Matei wyniki nie broniły. Skoro przez tyle lat był nietykalny widocznie bronił go ktoś inny.

Dalej w swoim artykule red. Dworakowski z wielkim uwielbieniem wymienia kolejno przykładowe miejsca Matei w konkursach Pucharu Świata na przestrzeni lat. Trzykrotne wejście do "10" w sezonie, jedno miejsce w "6" itp. przedstawia wszem i wobec jako wielkie osiągnięcia. Tymczasem obserwując skoki narciarskie i biorąc pod uwagę ich specyfikę jest oczywiste, że zawodnikowi jeżdżącemu na Puchar Świata ponad 10 lat, zdarzy się w pojedynczych konkursach zająć miejsce w czołowej "10". Czy to na skutek warunków pogodowych, np. wiatru pod narty, czy słabszej dyspozycji innych. Red. Dworakowskiemu spieszę oznajmić, że miejsca w "10" w pojedynczych konkursach zdarzało się zajmować Szwedom, Kazachom czy Francuzom oraz innym zawodnikom, o których dziś już nikt nie pamięta. Bo jeśli ktoś przez lata startuje w konkursach Pucharu Świata to naturalnie zdarza mu się w pojedynczych konkursach wskoczyć do "10" czy "6". A nawet wygrać, ot świeży przykład Roka Urbanca z minionego sezonu.

Najlepszym wyznacznikiem by, jak pisze red. Dworakowski "przyjrzeć się dokładnie karierze skoczka z Chochołowa" jest klasyfikacja generalna Pucharu Świata. Najwyższa pozycja jaką zajął Mateja w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w ciągu tych wszystkich lat to miejsce 30 osiągnięte 10 lat temu.

Argument o licznych medalach Matei na Mistrzostwach Polski nie jest przekonywujący. Medale te wynikały zazwyczaj nie z wybitnej formy Matei a po prostu jeszcze gorszej krajowej konkurencji. Mateja był słaby, ale inni jeszcze słabsi, a ktoś medale musiał zdobywać. W czasie, gdy Mateja zdobywał medale Mistrzostw Polski i tak miał odwieczny problem z awansem do "50" Pucharu Świata, o "30" nie wspominając. Zdobywał medale MP bo lepszych nie było, także z powodu polityki prowadzonej przez PZN, która przez lata uniemożliwiała dawanie prawdziwej szansy młodym i zdolnym. Mateja z niewiadomych powodów miał swoisty abonament na skakanie w kadrze.

Co więcej, Mateja zwłaszcza w ostatnich latach stworzone miał w blasku Adama Małysza iście cieplarniane warunki. Nie pomogło mu to uzyskać znaczących wyników. Jeździł po świecie i udzielał wywiadów w stylu "wiaterek z tyłu był" pogodnie uśmiechnięty po kolejnej kompromitacji. Słuchając na przestrzeni lat wielu takich wypowiedzi nieodparte jest wrażenie, że Matei brak przede wszystkim elementarnej sportowej ambicji. Że jest minimalistą dla którego miejsce 23 czy skok 106 metrowy jest dobrym występem.

I jeszcze spojrzenie na sytuację Roberta Matei w szerszym społecznym wymiarze. Za 5 miejsce w konkursie drużynowym, gdzie oddał dwa fatalne skoki należy mu się ponad 4000 zł stypendium miesięcznie. W sytuacji społecznej gdy rzesze ludzi pracują po kilkanaście godzin dziennie za 1000 zł miesięcznie, Mateja dostaje kwotę ponad 4000 zł ze względu na zasługi jakimi były dwa kompromitujące skoki podczas drużynowego konkursu w Sapporo. Gdy przeciętny człowiek źle wykonuje swoją pracę, traci ją albo nie dostaje premii. Tymczasem Mateja pracę czytaj skoki najczęściej w całej karierze wykonywał źle, a kasę bierze nadal. Jak wobec tego kibic zarabiający 1000 zł miesięcznie i ściskający tydzień w tydzień kciuki za polskich skoczków może pozostać obojętny, gdy Mateja kompromituje polskie skoki. To jest realne społeczne uzasadnienie "całego wiadra pomyj".

Reasumując, Robert Mateja powinien zakończyć karierę i w żadnym razie nie zabierać miejsca jakiemuś młodemu utalentowanemu skoczkowi, których w Polsce nie brakuje. Nawet jeśli miałoby to być miejsce tylko w Pucharze Kontynentalnym czy w FiS Cup. W polskich skokach czas dać totalną szansę młodym. A kwotę miesięcznego stypendium Matei dla dobra polskich skoków lepiej przeznaczyć na zakup sprzętu dla dzieci ambitnie trenujących skoki w podartych kombinezonach.

Powyższy tekst jest subiektywną opinią jego autora i nie reprezentuje stanowiska Redakcji Skijumping.pl.

Zobacz artykuł Adriana Dworakowskiego