Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Karpacz: tam, gdzie nie chcą skoczków

Mają wszystko to, czego brak na nizinach: góry, bogate narciarskie tradycje, wspaniały ongiś obiekt: skocznię K85, wyszkolonych, młodych zawodników.

I co z tego. Władze miasta w podręcznikowy sposób zaprzepaszczają dorobek skoczków, którzy przez wiele lat rozsławiali Karpacz. Do czego służy latem skocznia K85 w Karpaczu? Na pewno nie do skakania! Tam można wspinać się po linach, a jeśli ktoś chce skakać, to może, ale na bungee. Do tego właśnie został przeznaczony ten piękny obiekt, bo na tyle tylko starcza wyobraźni tamtejszym włodarzom miasta. Zapominają oni jednak o tym, że te "małpie gaje" spotkać można już niemal w każdej turystycznej miejscowości i na pewno nie jest to, i nigdy nie będzie, czynnik przyciągający rzesze turystów i fanów narciarstwa.

Skocznia sama w sobie też nie jest atrakcją turystyczną. Dopiero ludzie, którzy na niej skaczą czynią z niej obiekt ważny i warty odwiedzenia. Czy widać rzesze turystów na pustych, nieczynnych skoczniach? Tymczasem to treningi zawsze przyciągają uwagę widzów, to właśnie skoczkowie "mówią": chodź, zatrzymaj się, popatrz.


Sekcja skoków narciarskich w Karpaczu już niedługo przestanie istnieć, bo miasto nie chce pomóc w jej finansowaniu.

Co ciekawe, te same władze, które nie chcą pomagać swoim utalentowanym dzieciakom - planują zmodernizować Orlinek, by odbyła się na nim w przyszłym roku jedna jedyna impreza - Puchar Świata B w kombinacji norweskiej. Po jej zakończeniu skocznia przejdzie w stan swojego WŁAŚCIWEGO przeznaczenia - LETNIEJ atrakcji turystycznej". Nie będzie to już obiekt na którym odbywają się treningi czy zawody różnej rangi.

Ośrodki narciarskie zyskują wielką sławę przez to, że mogą tam przygotowywać się do startów zarówno sławy sportowe i mali przyszli mistrzowie. Domaganie się międzynarodowych imprez przez władze miejskie, które na codzień o skokach wręcz nie chcą słyszeć jest po prostu śmieszne. A czekanie na potknięcie się Szczyrku (czyli na niedokończenie skoczni Skalite w określonym czasie) jest już niesmaczne. Jak można promować miasto jako ośrodek sportów narciarskich, jednocześnie odwracając się od swoich zawodników, nie finansując jedynej sekcji skoków w Karpaczu, w klubie Śnieżynka?

Sportowcy, a szególnie skoczkowie to znakomita promocja miasta. To o nich pisaliśmy my, pisały także inne polskie i zagraniczne media: "Sukcesy skoczków Śnieżynki Karpacz na zawodach w Niemczech - Marcin Szota wygrywa w Kottmar", "Zawodnicy Śnieżynki Karpacz na Mistrzostwach Czech dzieci", "Sukcesy zawodników Śnieżynki Karpacz na zawodach w Czechach".

Ani zawodnicy, ani trenerzy z Karpacza nie mogą się spodziewać ze strony miasta żadnej pomocy, bo woli ono przeznaczyć pieniądze na inne, bardziej masowe dyscypliny sportowe.

Skoczków jest tylko, a w obecnych warunkach, to aż 15. W chwili obecnej nie mają oni gdzie trenować: obiekt Karpatka nie nadaje się do użytku, innych małych skoczni nie ma. Sekcję ratuje wsparcie prywatnego sponsora - stacji narciarskiej Kolorowa. Mimo dobrej woli i postawy godnej pochwały, sponsor ten nie jest w stanie zapewnić podstawowych warunków do treningu.

Wiadomo, że wsparcie miasta jest konieczne. Ale miasto pomóc w rozwoju skoków narciarskich nie chce. Lepiej finansować te dziedziny sportu, które uprawia wiele osób - oto filozofia władz Karpacza. Zapominają one jednak o tym, że w kraju trenuje olbrzymia rzesza piłkarzy, siatkarzy, koszykarzy, bo są to dyscypliny, które można uprawiać wszędzie, nawet w najbardziej nieatrakcyjnej miejscowości. Szczęściem Karpacza jest to, że ma warunki, aby wybić się w dyscyplinie nie masowej, a równie popularnej, znanej i lubianej, co wszelkie "piłki". Dlaczego rządzący Karpaczem nie chcą tego dostrzec?

Gdyby władze Wisły miały podobne podejście, jak włodarze Karpacza, to dziś Wisła nie byłaby tym szczególnym miejscem na południu Polski i na pewno nie miałaby swego Adama Małysza, najlepszego skoczka na świecie.

Którz z nas, mieszkańców nizin, słyszałby o pięknym Zagórzu położonym nad Osławą, gdyby nie to, że tam właśnie samorząd lokalny podjął się niezwykłego dzieła: budowy zespołu skoczni. I te obiekty powstały, dzieciaki skaczą, działają dwa kluby narciarskie, odbyły się już tam mistrzostwa Polski UKS w skokach i kombinacji norweskiej na igelicie. Mały Zagórz nie chce sportowych pomników, jak kurort - Karpacz, bieszczadzcy działacze mierzą dużo wyżej.

Podobnie podżywieckie Gilowice. Tam również władze samorządowe umieją dostrzec korzyści, jakie płyną ze wspierania skoków narciarskich.

Jak długo istnieć będzie sekcja skoków narciarskich w Karpaczu? Czy starczy sił trenerowi Dygoniowi, by mimo tak niesprzyjającej aury wokół tej dyscypliny, prowadzić zawodników Śnieżynki? Czy o skoczkach z Karpacza, o zawodach na Orlinku przyjdzie nam zapomnieć na długo? Bo niszczyć jest łatwo, dużo trudniej jest - budować.

Czy miasto, które nie dba o rozwój dyscyplin narciarstwa klasycznego w dalszym ciągu będzie otrzymywać szansę organizacji imprez rangi mistrzowskiej, by mieć niezasłużoną promocję w kraju i poza jego granicami? Co na to PZN?