Strona główna • Artykuły

Niekończąca się opowieść, czyli jak Adam Małysz uczy pokory.

Rozbieranie na czynniki pierwsze zjawiska "Małyszomanii" może stać się tematem licznych prac z pogranicza socjologii i psychologii sportu. Tyle tylko, że cóż ono może wnieść?

Z naukowego punktu widzenia co najwyżej kilka wykresów obrazujących stałe tendencje u kibiców Orła z Wisły. Jednakże nie jest moim zamiarem odzieranie tego zjawiska z towarzyszącego mu romantyzmu. My, Polacy, zawsze mieliśmy potrzebę posiadania kogoś, na kim uda nam się wesprzeć. Dotyczy to wszelkich sfer naszego życia. W tym tak błahej z pozoru i nieuchwytnej sfery, jaką jest odczuwanie czy - może lepiej - postrzeganie znaczenia sportowego sukcesu. Nie wiem, czy jesteśmy w tym nacją odosobnioną. Wydaje mi się, że nie. Raczej, jak każdy naród, lubimy być dumni. I nie ma w tym żadnej tajemnicy, że spośród polskich sportowców XXI wieku to właśnie Adam Małysz powodów do dumy dostarczył nam najwięcej.

Dariusz Tuzimek, w artykule "Człowiek z kryształu", który ukazał się na łamach dodatku do Przeglądu Sportowego, napisał:

"(...) z Małysza płynie przecież i taka nauka, że po każdej górce przychodzi dołek, a po zwycięstwie porażka. Jak w życiu".

Nasze pragnienia i oczekiwania wobec najwybitniejszego polskiego skoczka wszech czasów nie są jednak życiowe. Adam Małysz odpocznie od presji dopiero wtedy, gdy postanowi odwiesić narty na przysłowiowym kołku. Każdy z nas - kibiców - odwleka myśl, że kiedyś to się stanie. To dobrze, bo dopóki Adam skacze, dopóty walczy. Czas podsumowań jeszcze nadejdzie, choć sam byłem jednym z tych, którzy je tworzyli. Dziś wiem, że przedwcześnie. Jednego wszakże możemy być pewni: Orzeł z Wisły nie chce być tylko w czołówce. On chce tej czołówce przewodzić. Takie są jego cele. Ale Adam Małysz to nie tylko Mistrz. To także nauczyciel: i dla skoczków, i dla kibiców. Przede wszystkim, jak na prawdziwego mistrza przystało, uczy nas wszystkich pokory. Tego, że nie można mieć wszystkiego i za wszelką cenę. Kariera Orła z Wisły nie jest tylko pasmem sukcesów. To także głęboki kryzys lat 98-99, to zepsuty skok podczas MŚ w Lotach w Harrachovie (2002), to upadek w Salt Lake City (2004), to wycofanie się z Turnieju Czterech Skoczni (2006), to Igrzyska w Turynie (2006). A jednak wszystkie te słabsze momenty w karierze Małysza dają się zamknąć w jedenastu latach zwycięstw (1996 Oslo - 2007 Planica). Czyż to nie czyni go bardziej "ludzkim"? Czyż nie dzięki tym przełamywanym kryzysom i nieustającej walce stał się dla wielu z nas kimś więcej niż tylko sportowcem?

Sukcesy z ubiegłego sezonu sprawiły, że Adam Małysz zyskał status absolutnej legendy skoków narciarskich. Jego powrót na fotel lidera PŚ miał w sobie coś magicznego. Transparenty z napisami "King is back!" były tego najlepszym dowodem. Lecz dzisiaj, u progu nowego sezonu, Adam Małysz zaczyna wszystko od nowa. Po wspaniałym marcu, po cudownym skoku podczas Letniej GP w Zakopanem Adam wraca jako jeden z szerokiego grona pretendentów do tytułów. Jest jednak coś znaczącego w tym, że Adam nie lubi czuć presji. Najwspanialsze sukcesy (TCS, MŚ w Val di Fiemme, kryształowa kula w ubiegłym sezonie) osiągał wtedy, kiedy nie był głównym faworytem. Przecież nokautu w 49. TCS nikt się nie spodziewał. Dwóch złotych medali w Predazzo też nikt. Spodziewano się natomiast czterech wygranych konkursów podczas 50. edycji TCS, spodziewano się złota (najlepiej podwójnego) w Salt Lake City. Spodziewaliśmy się także medalu na Okurayamie, a otrzymaliśmy go na Miyanomori. Także po Sapporo mało kto przewidywał zdobycie czwartej kryształowej kuli. Strata do lidera była ogromna. A jednak udało się. Lecz kiedy na moment znowu pojawiła się presja, stało się coś nieoczekiwanego. Dnia 18 marca 2007 roku żaden kibic Małysza nie zapomni chyba nigdy. Cudem broniący się od upadku Orzeł z Wisły oddał być może najważniejszy skok w karierze...

Sezon 2007/2008 według wielu kibiców zaczął się źle. Jest w tym tyle samo prawdy, co w twierdzeniu, że zaczął się dobrze. Obiektywnie można bowiem stwierdzić tylko to, że Adam póki co na podium nie stanął, a reszta kadry skacze, proszę wybaczyć małą złośliwość, "swoje". Ocenianie poczynań pary trenerskiej Lepistoe-Kruczek jest w chwili obecnej przedwczesne, choć gromy, które powoli zaczynają spadać także na sędziwą głowę Hannu są niejako efektem ubocznym zbyt optymistycznych zapowiedzi przed sezonem. Mimo wszystko powodów do niepokoju nie ma. Oczywiście każdy kibic śledzący na bieżąco świat skoków powie: jak to? Adam nie wygrywa, a powodów do niepokoju nie ma? Ano nie ma. Nie ma, ponieważ Adam nie musi grać va banque. Ma 30 lat i wystrzelenie z formą na początek PŚ byłoby co najmniej falstartem. Jeśli Małysz stawia sobie cele, a zakładam, że tak jest rok w rok, to moim zdaniem w tym sezonie jego celem jest medal w lotach. I jestem przekonany, że pod takim właśnie kątem się przygotowywał.

Z pewnym rozbawieniem wspominam to, jak po ubiegłym sezonie wszyscy jednym głosem opowiadali, że Adam musi się teraz zacząć oszczędzać. Tym bardziej, że przecież chce zdobyć medal podczas Igrzysk w Vancouver. Opowieści o oszczędzaniu odeszły w niepamięć już po konkursie w Kuusamo. Oczywiście Małysz powinien się oszczędzać, ale robić to w taki sposób, aby wygrać dziesięć konkursów z rzędu, złoto w lotach, a w następnym sezonie powtórzyć manewr, tym razem broniąc tytułu z Sapporo. Dzięki temu wypoczęty i zmotywowany pojedzie do Kanady, uprzednio zapewniwszy sobie siódmą kryształową kulę, a po zdobyciu dwóch złotych medali może ewentualnie zakończyć karierę.

Na szczęście w uczeniu nas - kibiców - pokory Adam jest takim samym mistrzem, jak w skokach. Dlatego z optymizmem patrzę w przyszłość i czekam na kolejne konkursy. A wszystkim nam, być może przedwcześnie, ale już świątecznie, życzę choć części tego spokoju i opanowania, które ma w sobie uwielbiany przez nas Mistrz Małysz.