Strona główna • Wywiady

"Motywacji mi nie zabraknie" - wywiad z Adamem Małyszem

Wiosna to dla takiej dyscypliny, jaką są skoki narciarskie, sezon ogórkowy. Ale nie na naszym portalu! Specjalnie dla wszystkich czytelników skijumping.pl przygotowaliśmy majową niespodziankę - ekskluzywny wywiad z najlepszym skoczkiem XXI wieku - Adamem Małyszem! Mistrzowi z Wisły zajęć nie brakuje, ale dla nas bardzo chętnie znalazł czas na rozmowę. Zapraszamy do lektury.

Marcin Hetnał: Już po wakacjach?
Adam Małysz: Nie całkiem. Tej wiosny wypoczywałem po sezonie głownie w domu. Byliśmy co prawda na nartach w Austrii na pięć dni, ale szczerze mówiąc po tych zimowych wojażach chętnie siedzę w Wiśle. Może latem gdzieś na chwilę jeszcze wyskoczymy, ale w tym roku dłuższych wakacji chyba nie będzie. Tym bardziej że mój teść wymaga stałej opieki i Iza spędza z nim dużo czasu, by odciążyć swoją mamę.


Marcin Hetnał: Adamie, mieliśmy dużą zmianę w polskich skokach tej wiosny - nowy trener. Prezes Tajner wspominał, że sam byłeś zwolennikiem tej kandydatury i Twój głos przeważył. Co Twoim zdaniem czyni z Łukasza Kruczka dobrego trenera i właściwą osobę na tym stanowisku?

Adam Małysz: Nie chciałbym, by znów zrzucano na mnie odpowiedzialność za ważne decyzje, jestem zawodnikiem i znam swoje miejsce. To była ewidentnie decyzja Polskiego Związku Narciarskiego. Owszem, prezesi Tajner oraz Wąsowicz spotkali się ze mną. Było to typowe spotkanie konsultacyjne. Chcieli wiedzieć czy jestem za, czy przeciw i jakie są moje argumenty. Powiedziałem wtedy, że Łukasz już długo z nami współpracuje i nabrał bardzo dużego doświadczenia. Jeśli mają zamiar zrezygnować ze współpracy z Hannu, to byłoby głupotą nie zaproponować stanowiska właśnie jemu. Wie, kto miał jakie metody treningowe, zawsze robił dużo notatek. Ma wszystko poukładane, nie tylko w głowie ale i w papierach. Ostatnio mamy taki trend na świecie, że szkoleniowcami kadr zostają młodzi trenerzy, którzy niedawno skończyli kariery. Spójrzmy na Szwajcarię, tam trenerem został 28 letni Martin Künzle, jest młodszy od Andreasa Küttela. To dobrze, bo ostatnio skoki poszły do przodu. Trenerzy ze starszego pokolenia uczyli starej techniki skakania. Oczywiście takim trenerom jak Hannu Lepistö czy paru innym, którzy szybko się uczyli, łapanie nowinek szło bardzo łatwo.

Marcin Hetnał: A co ostatnimi laty zmieniło się w skokach najbardziej?

Adam Małysz: Ostatnimi laty najbardziej zmieniają się przepisy. Od czasów upowszechnienia się stylu V to właśnie do przepisów przede wszystkim trzeba się dopasowywać. Najważniejsze zmiany jakie ostatnio zaszły, to przepisy dotyczące kombinezonów, oraz oczywiście te dotyczące masy ciała, czyli wprowadzenie współczynnika BMI.

Marcin Hetnał: A czego się spodziewasz po Łukaszu Kruczku jako trenerze?

Adam Małysz: Najważniejsza jest otwartość Łukasza na współpracę z fizjologiem. To jest bardzo potrzebne w skokach. Trening skoczka jest niby łatwy, ale bardzo skomplikowany. Musimy trenować moc nóg, ale musimy dbać też o szybkość i nie możemy się treningiem za bardzo przemęczać, nadmierne eksploatować. Trzeba to robić z głową a najlepszymi specjalistami w tej dziedzinie są fizjologowie, którzy potrafią sprawić, by mięśnie pracowały szybciej. Gdy ze mną rozmawiano, zapewniano mnie, że do kadry powróci profesor Żołądź, wiedziałem, że Łukasz z profesorem na pewno dobrze by współpracował.

Marcin Hetnał: Robert Mateja asystentem w kadrze A. Co o tym sądzisz? Czy macie ze sobą dobry kontakt?

Adam Małysz: Robert jest moim bardzo dobrym kolegą, myślę, że słowo „przyjaciel nie będzie tu na wyrost. Od wielu lat spędzaliśmy razem w kadrze wiele czasu. Znamy się bardzo dobrze, zawsze dzieliliśmy ze sobą pokój. Jego praca w kadrze jest też częściowo moim pomysłem, ja chciałem go w roli asystenta. Na pewno udowodni swą przydatność w ekipie. Ma niezłe oko, widzi wiele rzeczy na skoczni. Miał swego czasu bardzo dobre osiągnięcia jako skoczek. Potrafi zachować spokój w trudnych chwilach. Po mistrzostwach świata w Japonii przeżył niesamowitą nagonkę na siebie. Ale my nigdy nie byliśmy na niego źli. Krytykowali go dziennikarze, krytykowali go kibice, a raczej osoby, które były przeciwnikami powoływania go do kadry. Czytam portal skijumping, zdarza mi się też czytać komentarze pod artykułami i nie podobała mi się ta nagonka. Myślę, że to nie jest fair, zarzucać mu lenistwo, bylejakość. Zawodnik zawsze chce jak najlepiej, ale jeśli jest w kiepskiej dyspozycji, czy nawet w dołku, to im bardziej się stara, tym większe błędy popełnia. Znam to doskonale, sam tego doświadczyłem. Łukasz Kruczek powiedział już, że Robert jako były skoczek ze świeżą pamięcią skakania może wiele wnieść jako asystent i ja się z tym zgadzam. Naprawdę - trenerem czy asystentem nie musi być zawodnik światowej klasy. Musi to być osoba, która skakała, która czuje ten sport, ktoś kto niekoniecznie potrafił sam wykorzystać swoją wiedzę, umiejętności na skoczni, ale potrafi to przekazać innym. Myślę, że Robert nie tylko sam często potrafił to wykorzystać, ale jest właśnie kimś, kto potrafi doradzić. Jako doświadczony zawodnik wielokrotnie doradzał mi, wielokrotnie doradzał innym skoczkom.

Marcin Hetnał: A teraz skończył już karierę i podobnie jak Łukasz Kruczek jest trenerem. To Twoi koledzy ze skoczni. Nastąpiła zmiana pokoleniowa. W kadrze, poza Marcinem Bachledą wszyscy są od ciebie młodsi o dekadę albo więcej. Jak się z tym czujesz?

Adam Małysz: Tej zimy było jeszcze gorzej, bo Marcina nie było w kadrze A. Czułem się jak dziadek! Ale jestem wciąż wytrzymały, potrafię walczyć w Pucharze Świata, jestem pewien, że motywacji mi nie zabraknie.

 

 

 

Marcin Hetnał: Często mówisz, że nakręca Cię publiczność, że kibice dają Ci motywację do dalszego skakania. Czy jest coś jeszcze? Czy stawiasz sobie konkretne cele? Mówisz sobie „chcę jeszcze osiągnąć to i tamto" czy wciąż przyświeca Ci zasada dwóch równych, dalekich skoków?

Adam Małysz: Każdy zawodnik chce skakać jak najlepiej i wygrywać. Nigdy nie lubiłem stwierdzenia, że koniecznie trzeba sobie stawiać konkretne cele. Może to wynika z mojej ostrożności. Ja mam inną filozofię. Podchodzę do sportu tak, że jeśli wykona się dobrą pracę i zrobi wszytko tak jak trzeba, to powinny przyjść tego efekty. I dopiero wtedy - gdy jestem tam gdzieś w tej czołówce i walczę o podium - mogę sobie stawiać kolejne cele. To jest jak napędzanie już rozpędzonej lokomotywy. Tak właśnie było poprzedniej zimy. Przed Mistrzostwami w Sapporo cały czas byłem blisko, ale ciężko było wskoczyć na podium. Jak już wskoczyłem, to wiedziałem, że na mistrzostwach mogę walczyć o medal. To myślenie nie zmieniło się po porażce na dużej skoczni. Wiedziałem, że na normalnej będę mocny i będę walczył o złoto. Wtedy postawiłem sobie ten najwyższy cel - muszę udowodnić sobie, kibicom i wszystkim, którzy na mnie liczą, że mogę to zrobić. Po mistrzostwach mówiono mi, że jestem w stanie wygrać Puchar Świata. Nie wierzyłem w to, bo przecież miałem ponad 300 punktów straty.

Ale Hannu bardzo mocno we mnie wierzył i dodawał mi motywacji. On wciąż powtarzał „co to jest dla ciebie te 300 punktów. Pójdzie jak z płatka, tylko trzeba robić swoje." Ja uwierzyłem po zwycięstwie w Lahti, bo Jacobsen i Schlierenzauer skakali trochę słabiej. Jak już uwierzyłem, to wtedy postawiłem sobie ten cel - Puchar Świata. I nie rezygnowałem, choć po nieudanym skoku w Oslo, miałem stracha. Po pierwszym skoku w Planicy już miałem jasny cel i dużą determinację. Wiedziałem, że jestem w stanie to zrobić. Chciałem też udowodnić Norwegom, którzy mówili, że jestem słaby na mamutach, że się mylą. Hattrick w Słowenii pozwolił mi wygrać.

Marcin Hetnał: Prawie zaraz po Planicy Hannu Lepistö zapowiedział, że będzie Cię oszczędzał, że następnej zimy nie będziesz skakać tak dużo. Tymczasem skakałeś wszędzie poza Japonią. Czy to prawda, że sam tego chciałeś, bo zawody są mniej męczące od trenowania?

Adam Małysz: Tak myślę. Był też drugi powód. Moja forma nie była zbyt dobra więc wciąż chciałem się przełamać. Chciałem sobie udowodnić, że potrafię wskoczyć na podium, by w siebie na nowo uwierzyć. Nie udało się. Wciąż kręciłem koło tego dziesiątego miejsca. Nie mogłem się zbliżyć do czołówki.

Marcin Hetnał: Do kadry wraca psycholog. Jak wspominasz współpracę z panem Kamilem Wódką za czasów Heinza Kuttina?

Adam Małysz: Ta współpraca była bardzo nikła. Pan Wódka był z nami może na dwóch wyjazdach. Na pewno była korzystna. Kamil Wódka jest wychowankiem doktora Blecharza i ma podobne metody choć oczywiście zmienia je, wprowadza wiele nowości. Współpraca z nim to na pewno dobry krok.

Marcin Hetnał: Czy wiesz już, czy pojedziesz do Lahti na pożegnalny konkurs Janne Ahonena?

Adam Małysz: Jedziemy tam całą kadrą. Wystąpię w tym konkursie a później mamy zaplanowane zgrupowanie, tylko nie jestem pewien, czy w Lahti czy w Kuopio.

Marcin Hetnał: Czy jako sportowiec spędzasz aktywnie czas ze swoją rodziną?

Adam Małysz: Z tym jest kłopot. Przecież przez dużą część roku nie ma mnie w domu. A jak już jestem, to często bardzo zajęty. Mimo to staram się spędzać czas na wolnym powietrzu z córką. Karolina często wyciąga mnie na rower, lub jakieś gry. To mnie cieszy, bo ogólnie młodzież niezbyt dziś garnie się do sportu czy w ogóle ruchu. Woli siedzieć przed komputerem.

Marcin Hetnał: A jak się najchętniej relaksujesz tej wiosny?

Adam Małysz: Jak zwykle - ciągnie mnie do ogrodu. Zawsze jest dużo prac ogrodowych do zrobienia. Jak mam wolną chwilę, chętnie przejadę się gdzieś na quadzie lub na rowerze. Czasem zagram w siatkę lub piłkę nożną. Lubię spędzać czas aktywnie.

Marcin Hetnał: Kiedy ruszy budowa Waszego nowego domu w Wiśle?

Adam Małysz: To nie jest takie proste, polskie procedury są skomplikowane. Dużo papierkowej roboty nas jeszcze czeka, sporo czasu upłynie zanim zaczniemy budowę.

Marcin Hetnał: Dziękuję Ci serdecznie za rozmowę, za to że mimo natłoku zajęć znalazłeś czas na wywiad.

Adam Małysz: Dziękuję i pozdrawiam serdecznie czytelników portalu skijumping.