Władimir Zografski: Nikt nie wierzył, że zawodnik z Bułgarii może osiągnąć taki poziom

  • 2019-10-02 13:45

Bułgarski rodzynek w światowej elicie skoków, Władimir Zografski, już wkrótce rozpocznie swoją dwunastą zimę na froncie Pucharu Świata. Tuż przed zakończeniem cyklu Letniego Grand Prix, zawodnik, który ostatniej wiosny zmienił stan cywilny i wszedł w związek małżeński z Polką, udzielił obszernego wywiadu portalowi Sportal.bg. Poniżej prezentujemy jego fragmenty.

O celach na najbliższą zimę:
 - Czuję się całkiem dobrze. Zakładam sobie wyższe cele niż w poprzednim sezonie. Ciężko pracujemy nad moją dyspozycją i mam nadzieję na satysfakcjonujące wyniki. W ubiegłym sezonie zająłem szóste miejsce, teraz liczę na więcej lokat w czołowej dziesiątce. Od jakiegoś czasu trenuję głównie w Słowenii, gdzie są naprawdę wyśmienite warunki do uprawiania skoków narciarskich, ponadto jest to dobra baza wypadowa na konkursy w innych krajach.

O początkach przygody ze skokami i roli swojego ojca:
- Szczerze mówiąc początkowo planowałem zostać piłkarzem, grałem na pozycji pomocnika, ale w okolicach 2003-2004 roku w Samokowie stworzono podstawowe warunki do uprawiania skoków. Mój ojciec został tam trenerem i namówił mnie do tego, bym spróbował swoich sił na skoczni. To osoba, która uczyniła ze mnie sportowca i której bardzo dużo zawdzięczam. To, że jestem tu, gdzie jestem, to jego zasługa. W późniejszym czasie bywały jednak chwile, gdy istniało między nami duże napięcie. Gdy spędza się z sobą 24 godziny na dobę, a rzeczywistość czasem mija się z oczekiwaniami, może dochodzić do trudnych sytuacji.

O Eddiem Edwardsie:
- To bez wątpienia legenda naszego sportu. Nie znam podobnego przypadku. Podobnie jak ja pochodził z kraju, w którym nie istniały warunki do profesjonalnego uprawiania skoków narciarskich, a jego historia jest nieprawdopodobna – narciarz alpejski, który nie zakwalifikował się do swojej reprezentacji na igrzyska olimpijskie i postanawia zostać skoczkiem. Ten facet nie miał nawet trenera, zaplecza ani większego pojęcia o tym sporcie. A jednak dopiął swego i wystartował na olimpiadzie.

O nietypowych konkursach w USA:
- W Stanach Zjednoczonych ludzie wydają się być bardziej szaleni niż Europejczycy, a tamtejsze konkursy potrafią być mocno nietypowe. Rozgrywa się tam zawody, które stanowią bardziej show niż imprezę stricte sportową. Wygrywają w nich najodważniejsi. Musisz tylko skoczyć jak najdalej i nie upaść, nie ma wówczas kompensat punktowych, restrykcyjnych przepisów co do sprzętu. W innym rodzaju zawodów to publiczność określa dokładnie, jaką odległość należy uzyskać, a wygrywa ten, który będzie jej najbliższy.

O pierwszych szlifach na arenie międzynarodowej:
- Mój pierwszy międzynarodowy wyjazd na zawody dla seniorów miał miejsce, kiedy miałem 11 lat. Nie było wtedy w Bułgarii zbyt wielu skoczków, więc to mnie zabrano na Puchar Kontynentalny (Lauscha 2005 r. – przyp. red.) W tym czasie dla naszej federacji już sam udział jej przedstawiciela w zawodach takiej rangi był ważny. Ja natomiast nie byłem jeszcze na to przygotowany. Ważyłem wtedy około 30 kilogramów. Nie radziłem sobie w powietrzu, upadłem podczas jednej z prób. Jako niedoświadczone dziecko nie powinienem startować w takich zawodach. Z tego co wiem, Międzynarodowa Federacja Narciarska po tym wydarzeniu podniosła dolny limit wieku zawodnika w takich konkursach.

O największych sukcesach:
- Moje podia w zawodach Pucharu Kontynentalnego wiązały się z niesamowitym uczuciem. To cykl, w którym często przewijają się twarze znane z Pucharu Świata. Wielu moich konkurentów widziałem wcześniej tylko w telewizji. Nikomu wtedy nie przychodziło do głowy, że zawodnik z Bułgarii może osiągnąć taki poziom. Dwa najbardziej wartościowe dla mnie wyniki to 14 miejsce na igrzyskach w Pjongczangu i mistrzostwo świata juniorów, chyba jednak ten drugi tytuł jest dla mnie ważniejszy. Doceniam też swój złoty medal z Uniwersjady. Zwycięstwa są jednak solą sportu. Udało mi się przełamać za ich sprawą pewną barierę. Jako że pochodzę z Bułgarii, już w związku z tym faktem nie dawano mi żadnych szans, patrzono na mnie z góry, nawet z pogardą. Nikt nie wierzył, że to ja mogę wygrać jakiś choćby juniorski konkurs. Ciężką pracą udało mi się to osiągnąć. Wygrywając, człowiek uczy się wierzyć w siebie, dlatego te moje zwycięstwa tak bardzo sobie cenię.

O chwilach kryzysu i zwątpienia:
- Najtrudniejsza była dla mnie zima 2014. Odniosłem kilka kontuzji, jednocześnie czułem na sobie dużą presję wyników. Po raz pierwszy w głowie pojawiały się myśli, by dać sobie spokój, nie wiedziałem, jak sobie z tym wszystkim poradzić, zwłaszcza, że po wyleczeniu jednego urazu, pojawiał się następny. Kryzys w końcu minął, zawsze miałem jeden cel – wygrać konkurs Pucharu Świata. Powiedziałem sobie, że dopóki tego nie osiągnę, nie przestanę skakać. W tej chwili wiem, że będę skakał co najmniej do najbliższych igrzysk olimpijskich. A wtedy zobaczymy co dalej…


Adrian Dworakowski, źródło: Sportal.bg
oglądalność: (6074) komentarze: (1)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • Bajlandopl doświadczony

    Walter Hofer już nie zdążył, wprowadził tylko belki i przeliczniki, ale Sandro Pertile ma szansę. Bierz facet przykład z Amerykanów, oni nawet z czytania gazety czy zakupu pralki potrafią zrobić show. Skoki do określonego celu, wskazywanego laserem, dla hecy najlepiej ruchomego. Skok na najdłuższą odległość, ale nie bezsensowny, jak teraz. W locie zjedzenie hamurgera i frytek plus zebranie dwóch pokemonów na czas. Albo skok najkrótszy, w którym zadanie nie jest jednak wcale prostsze - trzeba w "locie" pobłogosławić Amerykę. Myślę że przy głupocie wspólczesnego świata, skoki rozwiną się wtedy na wszystkich kontynentach, nawet w Afryce.

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl