Nic nigdy nie przebije rozmiarów małyszomanii - rozmowa z Michałem Polem

  • 2021-02-02 05:49

- Rozmiarów małyszomanii nie przebije nigdy uwielbienie żadnego polskiego sportowca. Mamy dziś najlepszego piłkarza świata, który ma mnóstwo fanów, ale przy tym jak Adam działał na naszą wyobraźnię... to jest nie do porównania - mówi nam Michał Pol jeden z najpopularniejszych polskich dziennikarzy sportowych. Współtwórca bijącego rekordy zainteresowania na portalu Youtube Kanału Sportowego był naocznym świadkiem eksplozji Małyszowego talentu i początków związanego z tym zjawiska sportowego, społecznego, kulturowego, które na zawsze zmieniło polską rzeczywistość. W 20 rocznicę chyba wciąż najbardziej niezwykłego sezonu w historii naszych sportów zimowych poprosiliśmy Michała Pola, by podzielił się z nami swoimi wspomnieniami z tamtego czasu, a opowieści są to zaiste pasjonujące. 

- Los chciał, że stałeś się jednym z pierwszych polskich świadków tych niesamowitych wydarzeń z przełomu wieków. Chciałbym jednak cofnąć się najpierw kilka lat wstecz. Zdarzyła się kiedyś sytuacja, w której zostałeś zapytany, czym jest Wielka Krokiew. I nie miałeś pojęcia czym jest...

- Tak, to prawda. Był taki konkurs na stażystę w Gazecie Wyborczej. Dano nam taki test do rozwiązania. Było pytanie: co to jest Wielka Krokiew? Mnie się to wtedy z niczym nie kojarzyło. To określenie nie funkcjonowało wtedy w przestrzeni publicznej tak, jak funkcjonuje dzisiaj. Na początku myślałem, że jest to jakaś część roweru, potem że jakieś określenie z szachów. Ściągnąłem to w końcu od kolegi, który siedział obok. Dostałem się na ten staż, a do mnie wkrótce karma zaczęła wracać. Jeszcze w latach 90. pojechałem na zawody do Zakopanego zrobić wywiad z Jensem Weissflogiem. Nie wiedziałem wtedy zbyt dużo o skokach, toteż musiałem się do niego dobrze przygotować. Nie mogłem przypuszczać, że kiedyś pojawi się Polak, który prześcignie jego dokonania.

Kilka lat później Polak rozpoczął jednak triumfalny marsz, by dogonić i w końcu przegonić Weissfloga. Ty pracowałeś wtedy w Gazecie Wyborczej, na miejscu nie mieliście nikogo. Czuliście jednak, że zaczynają się dziać rzeczy wielkie i przełomowe...
- Zaraz po kwalifikacjach w Innsbrucku, w których Adam przeskoczył skocznię, zapadła w redakcji decyzja: „trzeba tam jechać!" Padło na Roberta Błońskiego, który już wcześniej trochę o tych skokach pisał. Ja zostałem wyznaczony tylko dlatego, że znałem jako jedyny w redakcji bardzo dobrze niemiecki. Ale nie mamy akredytacji, nie mamy noclegów, nie mamy niczego. Godzinę zajęło nam dojechanie do domu, spakowanie się i ruszenie w trasę. Pojechaliśmy starym, zdezelowanym Fordem naszego fotografa. Rodzina była w szoku, ale takie spontaniczne sytuacje się zdarzały. Wyjechaliśmy o 20.00 z Warszawy. Jechaliśmy całą noc, zmieniając się za kierownicą. Na drodze kiepskie warunki. To były czasy, kiedy nie było jeszcze tylu stacji benzynowych. Zaczęło nam się kończyć paliwo, jechaliśmy na oparach, zaczęliśmy rozpaczliwie szukać miejsca, w którym można by zatankować. Kierowca, czyli nasz fotograf, wyłączył ogrzewanie, więc marzliśmy strasznie. Wyłączył radio, żeby zminimalizować pobór paliwa. W końcu jakoś dotarliśmy do tego Innsbrucka.

- To była w takim razie iście partyzancka wyprawa. Jak poradziliście sobie tam na miejscu?
- No tak, nie mamy akredytacji, szukamy biura prasowego. Ono jest pod skocznią, gdzie się bardzo długo idzie, a my już jesteśmy mocno spóźnieni .To wszystko było bardzo chaotyczne. Ale mogliśmy liczyć na pomoc miejscowych. Hasła: „Polska”, „Małysz” otwierały wtedy wszystkie drzwi. Dano nam te akredytacje praktycznie na uśmiech. Biegniemy na konkurs, trwa już pierwsza seria. W połowie drogi stał wóz transmisyjny RTL-u. Przez uchylone drzwi zobaczyliśmy, że zaraz będzie skakał Małysz. Zaprosili nas do tego wozu. Pytają o tajemnice sukcesu Małysza, my mówimy, że sami nie mamy pojęcia, co się z tym Małyszem stało, że przyjechaliśmy się tego dowiedzieć. Drugą serię oglądaliśmy już spod skoczni. Pamiętam, że miałem wtedy ze sobą biało-czerwoną bluzę, którą przywiozłem z igrzysk w Sydney. Nie była zbyt ciepła, ale będąc już wtedy napakowany dumą z powodu tego Małysza, chciałem eksponować te biało-czerwone barwy i tak w niej marzłem podczas tych zawodów. No i doczekaliśmy się pięknego triumfu.

- Ilu polskich dziennikarzy prasowych było wtedy w Innsbrucku?
- Oprócz nas był tylko redaktor Łozowski z Rzeczpospolitej. On zawsze jeździł na Turniej, traktował go trochę rekreacyjnie, brał żonę, jeździł sobie przy okazji na nartach. Trochę nam poopowiadał, pomógł tam na miejscu. Nie przypominam sobie nikogo więcej. Z kolei do Bischofshofen ruszyły już z Warszawy całe hordy dziennikarzy. Bardzo pomagali wszystkim nam organizatorzy, którzy zaangażowali się w szukanie nam lokum, bo wiadomo, że wszystko było porezerwowane. To była naprawdę piękna romantyczna przygoda.

- Kiedy miałeś okazję poznać bliżej Adama Małysza?
- Bardzo późno. Ja na Turniej Czterech Skoczni jeździłem jeszcze pięć razy. Nie dało się wtedy jakoś więcej pogadać z Adamem, brakowało czasu, a inna sprawa, że na samym początku Adam za dużo nie gadał. Najwięcej się dowiadywaliśmy wtedy od Apoloniusza Tajnera i od „doktorów” - Blecharza i Żołędzia. Pamiętam, że do jednego z pierwszych tekstów daliśmy z Robertem tytuł: „Bułka z bananem”. Dzień po Innsbrucku Tajner napomknął nam, że Adam nie zdążył zjeść śniadania i w drodze na skocznie spałaszował tę bułkę z bananem. Potem to określenie już na zawsze nierozłącznie związało się z Małyszem i zaczęło żyć własnym życiem. Wyszarpywało się po kawałku wszelkie informacje. Pytaliśmy doktora Blecharza, jak Małysz radzi sobie z presją. Odpowiedział, że poradził Adamowi, żeby nucił sobie kolędy podczas jazdy wyciągiem na skocznię. No i my to napisaliśmy. A w Bischofshofen po kwalifikacjach przyszła do nas gromada japońskich dziennikarzy. Otoczyli nas i pokazują nam nasz wydrukowany artykuł „Bułka z bananem” i pytali o wszystko, o czym tam napisaliśmy. W końcu zapytali też o te kolędy. Tego im nikt nie przetłumaczył i najpierw dopytywali nas, o to co to za piosenki. Gdy wytłumaczyliśmy im, że chodzi tu o tradycyjne, świąteczne utwory, poprosili nas, żebyśmy im je zaśpiewali. Oczywiście nie wiedzieliśmy, które dokładnie kolędy nucił sobie Adam, ale my wtedy pod tą skocznią zaśpiewaliśmy im dwie czy trzy. Musiało to wyglądać absurdalnie, kiedy przy złożonym z japońskich dziennikarzy audytorium śpiewaliśmy „Przybieżeli do Betlejem” czy „Lulajże Jezuniu” z podstawionymi pod nos dyktafonami. To wszystko było niesamowite. Jeszcze jedna rzecz mi się przypomniała. O ile w Innsbrucku nie było żadnych polskich flag, o tyle w Bischofshofen już były. Na własne oczy widziałem, jak austriackie dzieci obcinały z austriackich chorągiewek ten górny czerwony pasek, robiąc z nich biało-czerwone. I coś jeszcze utkwiło mi w pamięci. Z racji, że znałem dobrze niemiecki poproszono mnie, bym został tłumaczem na konferencji prasowej z udziałem Adama. To było duże wyróżnienie, ale zapamiętałem z tego wydarzenia to, że ktoś z dziennikarzy lub nawet organizatorów zażartował sobie niewybrednie z Polaków. Powiedział coś na zasadzie, by Adam nie brał samochodu, który wygrał do Polski, bo tam na pewno mu go ukradną. Bo przecież to kraj złodziei samochodów. Ja poczułem się zbulwersowany.

- To wszystko brzmi niewiarygodnie. Jak scenariusz filmu będącego mieszanką różnych gatunków. Ale wrócę jeszcze do poprzedniego pytania. Kiedy miałeś okazję poznać bliżej Małysza niż z perspektywy trzymanego przed nim dyktafonu?
- Wydaje mi się, że to było, kiedy Adam skończył już karierę skoczka i zaczął jeździć w Dakarze. On miał wtedy więcej czasu, a ja sam zajmowałem się rajdami samochodowymi, też zdarzało mi się bywać na Rajdzie Dakar. To już był zresztą zupełnie inny Adam. Stał się takim fajnym erudytą z ciekawym spojrzeniem na sport, na swoją karierę. Wcześniej, tak jak już mówiłem, jakoś tak brakowało czasu.

- Czy jest jakaś osoba z tego szeroko pojętego środowiska skoków, która jakoś szczególnie pozytywnie zapadła Ci w pamięć?
- Mnie jako dziennikarza przede wszystkim piłkarskiego zaskoczyła dostępność tych ludzi. To dość małe środowisko i nie było żadnych problemów, by porozmawiać z konkretną osobą, a jeszcze ta osoba sama się najczęściej cieszyła, że może z kimś porozmawiać. Uwielbiałem przeprowadzać wywiady z Miką Kojonkoskim, który był doskonałym rozmówcą i przesympatycznym człowiekiem. Potrafił w bardzo fajny, przejrzysty sposób opowiadać o skokach. Zdarzyło się nawet coś wypić razem, często opowiadał o swojej sympatii do Polaków. Był dla mnie pierwszym człowiekiem z tego środowiska, który dobrze rozumiał media. Wielkie wrażenie zrobił na mnie Jens Weissflog, Andreas Goldberger, niesamowitym przeżyciem było poznać bliżej Simona Ammanna. Muszę nadmienić, że wtedy mieliśmy jako dziennikarze więcej czasu, bo internet był jeszcze w powijakach, a to, co działo się dajmy na to w sobotę, pojawiało się dopiero w poniedziałkowym wydaniu gazety. Więc zjadło się zupę i gulasz w biurze prasowym i ruszało się w miasto. Pamiętam, że trzy razy z rzędu pierwszego dnia stycznia miała miejsce w Europie premiera „Władcy Pierścieni”. Wszystkie te trzy części obejrzeliśmy w towarzystwie Simona Ammanna, równego, fajnego gościa, który jarał się tym samym czym my, czyli popkulturą.

- To teraz z drugiej strony. Czy któraś persona ze świata skoków zapadła Ci w pamięć w jakimś niekorzystnym świetle?
- Nie. Nie spotkałem się nigdy z czyjąś negatywną reakcją, niechęcią, a jeśli takie nawet były, to zupełnie ich nie pamiętam. To środowisko zawsze było takie unikalne, tu wszyscy sobie zawsze nawzajem pomagali. W piłce nożnej miałem wiele nieprzyjemnych doświadczeń z klubami czy z zawodnikami, którzy nie udzielali wywiadów, potrafili nie przyjść na rozmowę, wystawić dziennikarza, mimo że wcześniej się umawiali. Ze skoków nie mam złych wsponmnień, może poza takimi, że jechało się tysiące kilometrów przez pół Europy na zawody, a odbyła się jedna seria jednego konkursu. No ale to jest wkalkulowane w tę dyscyplinę.

- Od jakiegoś czasu nie siedzisz już tak głęboko w skokach, nie jeździsz na zawody, a czy wciąż śledzisz to co się dzieje na skoczniach i orientujesz się w temacie?
- Oglądam cały czas, choć może z nieco większym dystansem. Był chyba taki czas między zakończeniem kariery przez Adama a igrzyskami w Soczi, że może śledziłem to trochę rzadziej, ale dziś nadal lubię sobie obejrzeć konkurs. Podobnie jak w przypadku meczów piłkarskich śledzę go na dwóch ekranach, na jednym mam transmisję, na drugim twittera, czytając na bieżąco komentarze. To jest taki fajny sposób konsumowania widowiska sportowego. Generalnie nie czuję się dziś ekspertem w dziedzinie skoków, ale trzymam rękę na pulsie.

- Od kilku lat przez internet przetacza się dyskusja w związku z tym kto jest wybitniejszym skoczkiem, Małysz czy Stoch? Masz jakąś swoją opinię w tym temacie?
- Uważam, że nie można porównywać zawodników z dwóch różnych epok, którzy de facto nie rywalizowali ze sobą. Bo Kamil osiągnął prawdziwie światowy poziom, kiedy Adam pożegnał się już ze skocznią. To trochę tak jakby porównywać Ronaldo z Brazylii z Cristiano Ronaldo z Portugalii. Oczywiście, w moim sercu największe emocje wzbudzał Adam, bo ta małyszomania rodziła się na moich oczach, ja w tym uczestniczyłem, to też jest jakaś cząstka mojej historii. Rozmiarów małyszomanii nie przebije nigdy uwielbienie żadnego polskiego sportowca. Mamy dziś najlepszego piłkarza świata, który ma mnóstwo fanów, ale przy tym jak Adam działał na naszą wyobraźnię... to jest nie do porównania. Kamil z kolei osiągnął rzeczy prawie nieosiągalne, choćby te trzy złota olimpijskie. To on jest dziś chyba już najbardziej utytułowanym polskim skoczkiem, wkrótce może być najlepszy w historii w swojej dyscyplinie. Miałem ten przywilej, że jako redaktor naczelny Przeglądu Sportowego wręczałem mu nagrodę za zdobycie tytułu Sportowca roku. Osiągnięciami pewnie Adama przebija, ale unikam bezpośredniego ich porównywania. Cieszę się, że tak romantyczna dyscyplina jak skoki doczekała się pięknej kontynuacji. Nie chcę jednego przeciwstawiać drugiemu, obaj są zachwycającymi sportowcami.

Rozmawiał Adrian Dworakowski


Adrian Dworakowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (11821) komentarze: (111)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • Tomasz_Olejek początkujący
    @Bernat__Sola

    Przeczytałem, dziękuję. Ahonen to człowiek-legenda, przez 15 lat nie rozstawał się z czołówką PŚ (poza sezonem 2001/2002), o jego dokonaniach w TCS nie wspominając... Pozdrawiam serdecznie.

  • Bocian stały bywalec
    @fridka1

    Młodziutki Stoch nie mówił, że chciałby wystartować na igrzyskach, tylko wprost deklarował, że zdobędzie złoto na olimpiadzie. I słowa dotrzymał.

  • Wojciechowski profesor
    @Bernat__Sola

    Mógł, chociaż Ahonen nie był wtedy w formie na wygrywanie, w końcówce sezonu Schmitt był wyraźnie lepszy. Ale w skokach, a zwłaszcza w lotach, faktycznie wszystko jest możliwe. Inna sprawa, że Ahonen skakał we wszystkich konkursach, a Schmitt ileś opuścił, choć z drugiej strony... i tak na koniec liczy się suma zdobyczy i tyle.

  • Wojciechowski profesor
    @Tomasz_Olejek

    To był naprawdę spory wyczyn, żeby być na podium 15 razy i nie znaleźć się w pierwszej trójce PŚ. Nie mam pewności, ale nie wykluczałbym, że to jedyny taki przypadek w historii.

  • Bernat__Sola profesor
    @Tomasz_Olejek

    Wątpię, żebyś jeszcze to przeczytał, ale o ile tamten sezon był bardzo długi, o tyle nie najdłuższy, bo odbyło się wówczas 29 konkursów indywidualnych, a w 2014/15 było ich aż 31.
    P.S. Zawsze zapominam, że Ahonen był wtedy tak blisko Schmitta w generalce, jak tak teraz patrzę to naprawdę Janne mógł realnie zdobyć KK, wystarczyłoby, żeby wygrał ostatni konkurs przy 3. miejscu Martina.

  • Tomasz_Olejek początkujący
    @Bernat__Sola Walka na noże.

    Także sezon 1998/1999 był niesamowity. Czterech skoczków walczyło do samego końca, a finalnie najgorszy z nich, czyli Funaki, zdobył aż 1589 pkt, co dzisiaj jak na skoczka, który zajął czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej PŚ, jest po prostu wynikiem niesamowitym, fantastycznym wręcz. Inna sprawa, że ww. sezon był bardzo długi (proszę mnie wyprowadzić z błędu, jeżeli nie najdłuższy w historii, biorąc pod uwagę ilość zorganizowanych konkursów indywidualnych).

  • Wojciechowski profesor
    @Kamil G

    A prąd w akumulatorze skąd się bierze?

  • Kamil G bywalec
    @Wojciechowski

    Z akumulatora?

  • fridka1 profesor
    @Qrls

    Sam Małysz mówi, że Stoch już dawno go pobił swoimi osiągnięciami, a 12-letni Stoch mówił na filmiku "Chciałbym wystartować na igrzyskach olimpijskich, zdobyć złoty medal, ale na razie to ja mam jeszcze czas".

  • Qrls weteran
    @Bernat__Sola

    No ale tutaj nie chodzi o mój czy Twój punkt widzenia bo każdy może mieć swoje zdanie i swój ranking gdzie u kogoś Fortuna może być najlepszy bo był pierwszym złotym medalista IO, tu chodzi o obiektywne spojrzenie na sprawę. Sam wychowałem się na Malyszomani, to były lata gdy w szkole piłka nożna zeszła na boczny tor (coś niespotykanego), organizowaliśmy PŚ skacząc z wysuniętych studzienek czy pni drzew i cenie Małysza wyżej ale obiektywnie patrząc na sprawę czysto sportowo, odkładając całe emocje na bok. Stoch jest historycznie już teraz lepszy i głównie za sprawą IO. Zapytaj młodych sportowców jakie jest ich największe sportowe marzenie, zdecydowana większość odpowie że złoty medal IO każdy który zdobył taki medal czy to latem, czy zima, w skokach czy biegach i mówimy o sportowcach którzy często zdominowali swoje dyscypliny bardziej niż Małysz mówią jasno że nic nie może równać się z momentem zdobycia złota IO, dla kraju też jest to najbardziej prestiżowa nagroda i nic i nikt tego nie zmieni. Niestety takie pytania będą w obiegu zawsze, nawet jak Stoch skończy skakać. Pytania Messi czy Maradona też wszyscy mają dojść ale ono pewnie nigdy nie wyjdzie z obiegu, dziennikarze mówią jasno że nie porównuje się innych epok ale indywidualne sporty jest dużo łatwiej ze sobą zestawić niż drużynowe więc i łatwiej jest porównać.

  • fridka1 profesor
    @Qrls

    Zgadzam się co do jednego. Tabelka z osiągnięciami sportowymi to jedno, a fenomen socjologiczny to coś zupełnie innego. Małysz był bardziej kochany, ale to też była inna Polska. Fenomen Małyszomanii to bardziej czynniki zewnętrze niż sam Adam ze swoimi wadami i zaletami. Poza skocznią Małysz niczym szczególnym się nie wyróżniał. Był uosobieniem przeciętności.

  • fridka1 profesor
    @Bernat__Sola

    Ile można? Ja jestem pełna podziwu dla zagranicznych zawodników, którzy 11 rok muszą odpowiadać na to durne pytanie "Kamil czy Adam"? Mnie by nie starczyło cierpliwości. Naprawdę jeszcze ktoś się bawi w takie porównania? A wolicie Wielkanoc czy Boże Narodzenie?

  • ugabanie początkujący
    @Bernat__Sola

    Jeszcze 2003/2004 - Roar na koniec rozpędził się niesamowicie i wydawało się, że "sam sobie to wyrwie", ale przegrał z Ahonenem o włos, to znaczy - o 10 pkt.

  • Bernat__Sola profesor
    @Qrls

    "złoto igrzysk olimpijskich to jest dla sportowca najwyższe możliwe wyróżnienie i żadna dyskusja tego nie zmieni" Mogą być i tym najwyższym wyróżnieniem, ja i tak będę cenił KK o wiele bardziej. I nadal uważam, że mimo wszystko Małysz jest lepszy, choć Stoch swoim ostatnim wyczynem na TCS sprawił, że zacząłem się znowu zastanawiać.
    No więc popatrzmy na fakty:
    - Stoch ma więcej złot IO, więcej wygranych TCS i podiów TCS, więcej medali MŚwL,
    - Małysz ma więcej medali IO, więcej złot i medali MŚ, więcej KK.
    I niech każdy wyciągnie z tego takie wnioski, jakie chce.

  • Bernat__Sola profesor
    @Pavel

    Odpuszczenie jednego czy dwóch konkursów zazwyczaj nie ma aż tak ogromnego znaczenia w kwestii KK. Oczywiście zdarzają się walki na noże, gdzie to faktycznie ma znaczenie, jak w 14/15 czy 97/98, ale jednak dość rzadko.

  • Bernat__Sola profesor
    @stivus

    Czemu epizod Legii miałby być wstydliwy? Zremisowali z Realem i wygrali ze Sportingiem, dostali się na wiosnę do LE. Wynik znacznie ponad stan. Ja wiem, że wysoko przegrali z BVB, ale Bogiem a prawdą nie można było od nich wiele oczekiwać. Występ Widzewa punktowo wyglądał tak samo, remis z Borussią i zwycięstwo ze Steauą.

  • Qrls weteran

    Można wiele napisać na ten temat ale złoto igrzysk olimpijskich to jest dla sportowca najwyższe możliwe wyróżnienie i żadna dyskusja tego nie zmieni. Oczywiście skoki w porównaniu do wielu innych dyscyplin mają duży element losowy i często może on wypatrzyć rywalizację że niekoniecznie ten najmocniejszy wygrywa (pozdrowienia dla Fortuny) ale to nie zmienia faktu że złoto IO > reszta. Jako człowieka i fenomen społeczny Małysz jest góra i tego nie można i nie da się porównać ale już sportowe osiągnięcia to czyste fakty i nie możemy brać pod uwagę innych czynników niż sportowe. Sportowo Stoch jest najlepszym polskim skoczkiem w historii ale najważniejszym jest Małysz i nic mu tego nie zabierze. Takie dyskusje są w każdym sporcie bo czy Maradona nazywany Bogiem był najlepszym piłkarzem w Historii? Był magiczny, elektryzował i czarował świat, dla wielu pamiętających te czasy był i jest najważniejszy ale czysto sportowo Pelee czy Ronaldo (Brazylijczyk) wyglądają lepiej od niego. Muhammad Ali jest uważany za najważniejszego i najlepszego ale czy czysto sportowo Rocky Marciano nie jest lepszy będąc jedynym niepokonanym mistrzem świata? I tak możemy wymieniać i wymieniać, są najważniejsze społeczne fenomeny ale sucho sportowo często nie są najlepsi w historii swojej dyscypliny...

  • Bernat__Sola profesor
    @fridka1

    Bez przesady, w grudniu 2000 bezrobocie wynosiło "tylko" 15% :P.

  • Pavel profesor
    @Raptor202

    Jakby KK znaczyła więcej niż złoto IO to zawodnicy nie odpuszczaliby konkursów PŚ, aby przygotować się do IO :)

  • Raptor202 profesor
    @Funegosum

    Nie porównuj jakiegoś pojedynczego konkursu do całego cyklu PŚ.

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl