Chciał być skoczkiem, przekroczył na nartach sto metrów, został... gwiazdą Liverpoolu

  • 2021-06-15 01:03

W ulubionym klubie Kamila Stocha - Liverpool FC - rozegrał jako obrońca blisko 200 spotkań w ciągu ośmiu lat, pomimo trzynastu kontuzji, które nawiedziły go w tym czasie. Piłka nożna była jednak dla niego tylko nagrodą pocieszenia w sytuacji, kiedy pójście wymarzoną ścieżką, czyli kariera skoczka narciarskiego, okazało się nieosiągalne

Pochodzący z miejscowości Elverum Stig Inge Bjørnebye jest synem skoczka narciarskiego. Jego ojciec, Jon Inge, był wyróżniającą się postacią w norweskich skokach na przełomie lat 60 i 70. Wziął udział, nie osiągnąwszy znaczących wyników, w dwóch edycjach igrzysk olimpijskich, w Grenoble w 1968 i w Sapporo cztery lata później. W sezonie 1970/71 zajął szóste miejsce w Turnieju Czterech Skoczni i to w zasadzie było jego największe osiągnięcie, choć on sam bardziej cieszył się z szóstej lokaty wywalczonej w Turnieju Szwajcarskim, w którym zwyciężył w jednym z konkursów. Zmarł w 2013 roku po półtorarocznej walce z nowotworem. - Musimy otwarcie mówić o śmierci, nie ma na świecie nic bardziej  naturalnego niż to, że trzeba umrzeć - powiedział w ostatnim wywiadzie przed śmiercią.

Stig Inge od dziecka widział siebie w tej samej roli, w której podziwiał ojca. - To, że nie udało mi się zostać skoczkiem, jest największym rozgoryczeniem, jakie w sobie noszę - przyznał po latach. Pomimo tego, że może czuć się piłkarzem spełnionym, że ma w swoim dorobku tytuły mistrza Norwegii, puchar tego kraju, dwa Puchary Ligi Angielskiej i ponad 70 spotkań rozegranych w narodowej reprezentacji, wciąż nosi w sobie tę sportową zadrę. A warto jeszcze dodać, że wziął udział w dwóch finałach mistrzostw świata oraz finałach mistrzostw Europy. Jako dziecko był zakochany w obu dyscyplinach i dopóki było to możliwe, uprawiał je równolegle. Gdy w rozgrywkach o Puchar Gothia rozegrał zaledwie 10 minut, a resztę czasu przesiedział na ławce, coś w nim pękło.

Zdecydował się rzucić piłkę i związać wyłącznie z nartami. - Na skoczniach nie szło mi jednak tak, jak na to liczyłem. W Renie udało mi się nawet przekroczyć sto metrów, ale większość moich prób, to była walka o przetrwanie. Tego ponad stumetrowego skoku też bym specjalnie nie przeceniał, skakałem z wysokiego rozbiegu. Marzenia trzeba było odłożyć na bok. Okazało się, że nie jestem stworzony do uprawiania tej dyscypliny  - wspominał w rozmowie z norweskimi mediami. Chcąc, nie chcąc, przeprosił się z futbolem.

Po kilku latach gry w piłkę trafił do krajowego giganta Rosenborga Trondheim, gdzie spędził zaledwie jeden sezon, bo wypatrzyli go skauci wielkiego Liverpoolu. Trzeba jednak zaznaczyć, że w latach 90. klub ten daleki był od posiadania statusu potęgi. Na Anfield grał przez osiem lat, a po zakończeniu przygody z The Reds związał się jeszcze na trzy lata z Blackburn Rovers. Nigdy nie stracił pasji do skoków. Jeszcze jako czynny piłkarz bywał na norweskich zawodach Pucharu Świata. W 2003 roku jeden z konkursów obejrzał nawet z kabiny komentatorskiej, towarzysząc relacjonującemu te zmagania legendarnemu norweskiemu dziennikarzowi, Arne Scheie. Panowie umawiali się wówczas nawet na wspólny wyjazd w przyszłości do Planicy.

- To niesamowite, że Stig Inge przyjeżdża tu oglądać skoki narciarskie. Pamiętajmy, że jest jedynym zawodowym piłkarzem, który przekroczył na nartach odległość stu metrów. Uważam, że to niebywałe osiągnięcie - mówił wówczas Scheie. Gdybyśmy jednak wzięli pod uwagę historię Bjoerna Wirkoli, który po zakończeniu kariery narciarskiej zaczął parać się futbolem, to Bjørnebye nie byłby jedyny. Trzykrotny triumfator Turnieju Czterech Skoczni legitymuje się 160-metrowym rekordem życiowym. 

Blackburn było jego ostatnim klubem. W 2003 roku musiał podjąć decyzję o zakończeniu kariery. Groziła mu wówczas amputacja stopy, którą ostatecznie udało się uratować dzięki skomplikowanej, pięciogodzinnej operacji. To nie były jego jedyne ekstremalne problemy ze zdrowiem. Przez pewien czas istniało ryzyko, że wskutek wypadku utraci oko. Również i tym razem pomogło mu szczęście i umiejętności lekarzy.

Na sportowej emeryturze zajął się działalnością trenersko-menedżerską. Miał swój udział w sukcesach Rosenborga w ostatnich latach, jednak w 2019 roku opuścił zespół, będąc skłóconym z częścią kibiców, a wcześniej uwikłanym w głośny konflikt z trenerem Kare Ingebrigtsenem, jego byłym kolegą z reprezentacji Norwegii.  Spór znalazł swój finał w sądzie. W kwietniu tego roku niespełniony skoczek i były bardzo dobry piłkarz został menedżerem grającego w duńskiej ekstraklasie AGF Aarhus. 

Czytaj też:

 Z białych skoczni na zieloną murawę, czyli niezwykła historia Bjoerna Wirkoli 

Narciarze na murawie, czyli o meczach skoczków z Reprezentacją Artystów Polskich


Adrian Dworakowski, źródło: Ostlendingen.no/Jylland-posten.dk/Glomdalen.no + źródła własne
oglądalność: (10240) komentarze: (2)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • Kolos profesor

    Był też ktoś taki jak Witold Podeszwa nazywany "najlepszym narciarzem wśród piłkarzy, najlepszym piłkarzem wśród narciarzy" jako piłkarz medalista MP (tuż po wojnie) , oprócz tego skoczek narciarski, kombinator norweski, uczestnik akademickich MŚ oraz MP w skokach (jednak odległa lokata).

  • Kolos profesor

    Niezła ciekawostka. Nie wiedziałem o tym.

    W Polsce bywali piłkarze na poziomie ekstraklasy (kiedyś I liga) którzy skakali na nartach no ale nie skakali ponad 100 m.

    Najbardziej znanym z nich był Szczepan Witkowski piłkarz Czarnych Lwów (98 meczów w I lidze) a jako skoczek zdobył nawet brązowy medal MP (1925 r.) choć był raczej biegaczem narciarskim (w tej konkurencji na 50 km start na IO w 1928 r.).

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl