Sepp Weiler - wybitny skoczek o jednym oku

  • 2022-05-03 10:36

Jako żołnierz armii niemieckiej stracił wzrok w lewym oku podczas walk na froncie wschodnim. Przed zawodami, w których startował, organizatorzy wyposażali zeskok w dodatkowe gałązki jodły, by lepiej orientował się, w którym momencie powinien lądować. 24 maja minie ćwierć wieku od śmierci Josefa Seppa Weilera, jednego z najbardziej niedocenianych talentów w historii skoków.

Sepp WeilerSepp Weiler
fot. Quaschinsky, Hans-Günter/CC-BY-SA 3.0

Oszukany w Cortinie

Gdyby urodził się w innym momencie dziejowym, mógłby być dzisiaj wymieniany jednym tchem z najwybitniejszymi skoczkami w historii takimi jak Birger Ruud, Helmut Recknagel, Matti Nykaenen czy Adam Małysz. Ale nie jest. Co więcej, po latach został w dużym stopniu zapomniany przez świat skoków. Sepp Weiler urodził się 22 stycznia 1921 roku w Oberstdorfie jako piąty z siedmiorga dzieci. Miał brata i pięć sióstr. Jak opowiadała po latach jego matka, o tym, że zostanie skoczkiem wiedziała już kiedy mały Josef był w wieku przedszkolnym. Któregoś dnia, wykorzystując nieuwagę mamy i starszego rodzeństwa miał oddać skok z kuchennego stołu na pobliską szafkę. Porcelana na półkach zagrzechotała, a garnki potoczyły się po podłodze. Ale małemu nic się nie stało. Jakiś czas po tym wydarzeniu otrzymał od rodziny błogosławieństwo do rozpoczęcia treningu skoczka.

Niewielu było skoczków o takiej skali talentu, którzy nigdy nie zdobyli medalu wielkiej imprezy. Na czempionat do Lahti w 1938 roku jako 17-letni młokos jechał po naukę i doświadczenie, choć miał już w dorobku tytuł mistrza Niemiec. Tam zajął jeszcze dalekie 29. miejsce. Ale trzy lata później na mistrzostwach we włoskiej Cortinie d'Ampezzo skakał najdalej. Co z tego, skoro sędziowie oceniający styl zawodników według późniejszych przekazów, mieli urządzać sobie, jak to się popularnie u nas mówi, szopki. Weiler skoczył łącznie o 3 metry dalej od zwycięzcy Paavo Vierto z Finlandii i aż o 7 metrów dalej od trzeciego w konkursie Szweda Sven Erikssona. Jego wynik wystarczył jednak do zajęcia zaledwie czwartej pozycji. Po kilku latach mistrzostwom w Cortinie odebrano rangę oficjalnych z uwagi na zbyt małą liczbę krajów uczestniczących w rywalizacji. To jednak zdarzenia z tej właśnie imprezy na zawsze zmieniły sposób sędziowania w skokach narciarskich. Trójkę oceniających arbitrów zastąpiła piątka, a dwie skrajne noty zostały odtąd odrzucane.

Heini Klopfer-Schanze

Weilerowi podobnie jak wszystkim innym sportowcom świata nie dane było rywalizować na igrzyskach w czasie działań wojennych. Problem Seppa i jego rodaków był jednak taki, że w ramach powojennych sankcji, zostali wykluczeni z możliwości udziału w olimpiadzie w 1948 roku. A w drugiej połowie lat czterdziestych skoczek z Oberstdorfu osiągnął swoją życiową formę. Co z tego kiedy mógł ją demonstrować tylko na krajowym podwórku. W sezonie 1948/49 wygrał 35 konkursów na 36, w których startował. Ten jeden, którego akurat nie wygrał to mistrzostwa Niemiec w Isny. Przeskoczył wtedy skocznię i nie był w stanie ustać dalekiego lotu. Podobno skakał wtedy zupełnie inaczej niż pozostali skoczkowie. Jego sylwetka w locie zdawała się być bardziej opływowa niż u rywali. Seryjnie kolekcjonował rekordy skoczni. Jest ważną postacią dla Muehlenkopfschanze w Willingen, gdzie w 1951 roku jako pierwszy pokonał barierę stu metrów, przekraczając ją o jeden metr. Jego rekord przetrwał aż 19 lat. Skocznię trzeba było przebudować, by ktoś mógł tam skoczyć dalej...

Czołowi narciarze z Oberstdorfu czas, w którym nie dane im było walczyć o międzynarodowe laury, poświęcili między innymi na powołanie do życia skoczni do lotów. Sepp Weiler razem z Heini Klopferem i Toni Brutscherem zainicjował budowę drugiej po Planicy skoczni mamuciej na świecie. Rolą tego pierwszego było głównie zbieranie funduszy poprzez sprzedaż pamiątek z autografami. Bohater tekstu został pierwszym zwycięzcą tygodnia lotów w Oberstdorfie, ustanawiając skokiem na 127 metrów rekord świata. Dwa lata później imprezę wygrał po raz drugi, tym razem ex-aequo z Norwegiem Hansem Bjoernstadem.

Olimpijskie niespełnienie

Marzenie o występie w igrzyskach spełnił dopiero w 1952 roku jako doświadczony 31-letni skoczek. Do Oslo, kolebki narciarstwa, jechał jako jeden z faworytów, miał tam poskromić koalicję państw nordyckich. Po pierwszej serii, w której skoczył 67 metrów, był w grze o medale, druga próba była jednak za krótka. Odległość 63 metrów pozwoliła mu na zajęcia ledwie ósmego, bardzo rozczarowującego miejsca. - Zupełnie nie trafiłem ze smarowaniem nart. To załatwiło sprawę - żalił się po latach. Do tego stopnia nie mógł sobie poradzić z norweską porażką, że za wszelką cenę chciał sobie to niepowodzenie powetować za kolejne cztery lata. 

W następnym sezonie olimpijskim nie należał już do światowej czołówki, ale wciąż zdarzały mu się pojedyncze wyskoki. Jeszcze podczas rozegranej miesiąc przed igrzyskami próby na olimpijskiej skoczni zajął 7. miejsce. Tuż przed samą imprezą w Cortinie d'Ampezzo niespodziewanie zmarła jego matka, z którą był bardzo związany emocjonalnie. Nie poradził sobie z tym ciosem i zrezygnował z występu we Włoszech. Krótko potem zakończył karierę, a za swoje osiągnięcia został uhonorowany Srebrnym Listkiem Laurowym, najwyższym odznaczeniem sportowym przyznawanym w Republice Federalnej Niemiec.

Po przejściu na emeryturę założył sklep sportowy w Allgau, ale interes nie wypalił. Przeniósł się na kilka lat do Willingen, gdzie prowadził chatę narciarską. Ta jednak spłonęła w nie do końca jasnych okolicznościach. Weiler bez większego powodzenia próbował jeszcze swoich sił w hotelarstwie, po czym wrócił w rodzinne strony. Otworzył bar przy skoczni do lotów w Oberstdorfie, który z pomocą dawnych kolegów ze skoczni z czasem przekształcił w restaurację. Niespełniony skoczek zmarł w 1997 roku po ciężkiej chorobie nowotworowej. Na kilka miesięcy przed śmiercią udało mu się jeszcze obejrzeć zawody Pucharu Świata na tak bliskiej mu skoczni w Willingen, która w połowie lat 90. została włączona do kalendarza Pucharu Świata. 

Niesforny wnuk z łatką skandalisty

Rodzinne tradycje narciarskie kontynuował wnuk Weilera Frank Loefler, uchodzący za umiarkowanie utalentowanego zawodnika. W latach 1999-2001 regularnie punktował w Pucharze Świata, a i do czołowej "10" zdarzało mu się wskoczyć. Szybko jednak zakończył swoją karierę z przypiętą mu łatką skandalisty. Podczas Letniego Grand Prix w Hinterzarten urządzał sobie eskapady do nocnych klubów. Zarzucano mu niesportowy tryb życia i zbyt dużą wrażliwość na wdzięki kobiecej urody. Jego odpowiedź na wspomniane zarzuty brzmiała rozbrajająco: "Jestem typem, który podoba się kobietom i kiedy ma taką możliwość, naciska na gaz”. Za swoje nocne przygody został wyrzucony z reprezentacji. Zamiast wykazać skruchę, przeszedł do kontrataku. 

Zaczął w stronę swoich byłych przełożonych kierować poważne oskarżenia. - W naszym związku panuje permanentny terror, jeśli chodzi o konieczność utrzymywania niskiej wagi. To już nie są skoki narciarskie, to walka o wagę - żalił się niemieckim mediom. - Hannawald czasami był tak słaby, że nie mógł podnieść ciężarków na siłowni. Pamiętam dobrze, jak byłem zszokowany, kiedy przyszedłem po raz pierwszy do kadry i zobaczyłem, jak mało on je. Wcześniej skoczkowie się śmiali i cieszyli z byle czego. Dzisiaj snują się jak duchy. Tylko czekam, jak któryś z nich przewróci się na skoczni - mówił Loeffler w grudniu 2003 roku. Wtedy też de facto zakończyła się jego kariera.


Adrian Dworakowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (5108) komentarze: (4)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • Arturion profesor

    Loeffler ma rację. Wtedy, mniej więcej, skończyły się PRAWDZIWE skoki. A zaczęła się "wyczynowo-sprzętowa" szopka.

  • Oczy Aignera profesor

    Duet nie do powstrzymania - Frank Loeffler i Michael Moellinger.

  • Farek doświadczony

    Faktycznie miał chłop pecha. Ciekawe czy kiedyś podobnie pisać będzie się o Danile Sadriejewieczy Ilii Mańkowie- wielkie talenty skoków, mogliby wiele osiągnąć gdyby pochodzili z innego kraju którym nie władają bandyci nadjeżdżający sąsiednie państwa

  • Skokownik weteran

    Dziękuję za ciekawy artykuł. Szkoda, że Weiler jest zapomniany, szalenie utalentowany skoczek z pechem w życiu i na skoczni. Gdyby udało mu się zdobyć te medale, które były tak blisko, byłby do dziś wspominany jako mistrz z jednym okiem i jako jeden z największych skoczków w historii. Gdyby nie sankcje i gdyby już wtedy rozgrywany był Puchar Świata, to nie byłby artykuł o zapomnianym talencie, który nie zdobył medali przez pecha, tylko o wielkim mistrzu. Miał wielką formę w sezonie 48/49, na bank by coś osiągnął. Szkoda, że przez wojnę i inne zbiegi okoliczności Sepp został tylko mistrzem krajowego podwórka, bo talentem przewyższał wielu innych skoczków. Szkoda też, że tak późno zadebiutował na Igrzyskach. Franka Loefflera kojarzyłem, ale nie wiedziałem o jego klubowych eskapadach i o wyskokach, a jedynie o upadku w Innsbrucku. Tym bardziej nie wiedziałem, że dziadek Franka, Sepp Weiler był takim utalentowanym, ciekawym i niespełnionym skoczkiem. Cieszę się, że powstają takie artykuły jak ten i pamięć o takich ciekawych postaciach jest podtrzymywana. Jeszcze dwie refleksje:
    1.Chwalimy "dawne, sprawiedliwe skoki", a 80-85 lat temu też były oszustwa sędziowskie, jak się okazuje, historia Marusarza i Ruuda nie jest ewenementem w tamtych czasach.
    2.Weiler dość długo skakał na nartach. 35-letnich skoczków nawet dziś nazywamy weteranami. Szkoda, że nie skakał w Cortinie D'Ampezzo - mógłby mieć jeszcze jeden blask swojego talentu i powetować sobie niepowodzenia z Oslo i właśnie Cortiny, gdzie w 1941 roku powinien zdobyć medal.

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl