"W Zakopanem zawsze oszukiwali"- wspomnienia byłego rekordzisty świata

  • 2022-05-17 11:56

Dalibor Motejlek swój ostatni skok oddał na początku lat 80., będąc już po pięćdziesiątce, na zawodach weteranów w Norwegii. Podczas finałowej próby skoczył tak daleko, że upadł, doznał wstrząśnienia mózgu i kilku złamań. Mimo to wygrał konkurs, a nagrodę wręczył mu sam król Norwegii Haarald. Ten skok niejako symbolicznie podsumował jego karierę. Pełną niepowodzeń, kontuzji, a jednocześnie na swój sposób bogatą, w której zapisał się na zawsze na kartach historii skoków. W ubiegłym miesiącu Motejlek świętował swoje 80. urodziny.

Pierwszy rekordzista z Czechosłowacji

Był przedstawicielem znakomitej generacji czechosłowackich skoczków, do której tęskno mogą dziś wzdychać czeski kibice skoków narciarskich, których, zdaje się wobec zapaści tej dyscypliny za naszą południową granicą, jest coraz mniej. Do tego niezwykle utalentowanego pokolenia należeli oprócz Motjleka również. Jiří Raška, Rudolf Höhnl, Ján Tánczos, Zbyněk Hubač czy Karel Kodejška. Swój największy sportowy dzień chwały bohater tego tekstu przeżył 15 lutego 1964 roku.

Po igrzyskach olimpijskich w Innsbrucku, podczas których Motejlek zajął 10. i 19. miejsce, reprezentacja Czechosłowacji miała wracać do domu, ale trener Zdenek Remsa zmienił zdanie. Zabrał swoich podopiecznych na Puchar Alp do Garmisch-Partenkirchen, gdzie Dalibor uplasował się na trzeciej pozycji, a następnie na tydzień lotów w Oberstdorfie. - Chcieliśmy pobić rekord Czechosłowacji, który należał od 1956 roku do Huberta Riegera i wynosił 111 metrów - opowiadał Motejlek w niedawnym wywiadzie, który na okoliczność jego osiemdziesiątych urodzin przeprowadził portal Lidovky.cz. - Już pierwszego dnia udało mi się skoczyć 133 metry, tym samym realizując cel, ale Remsa powiedział mi: „Myślę, że jutro poprawisz ten rekord". Następnego dnia Matouš przebił mój wynik o jeden metr. Remsa znowu mi mówi: „Dalibor, jesteś w takiej formie, że skoczysz dalej od niego.” I udało mi się. Uzyskałem 142 metry. Przed lądowaniem dostałem jeszcze podmuch wiatru, więc mogłem lecieć jeszcze dalej. Ten mamut miał nachylenie wynoszące około 42 stopni. Gdy po raz pierwszy jechałem po jego rozbiegu żołądek podchodził mi do gardła.

W Zakopanem oszukiwali

Po dwóch dniach rywalizacji na skoczni imienia Heiniego Klopfera zajmował drugie miejsce, ale po oddaniu rekordowego skoku za bardzo się rozluźnił i podczas trzeciego konkursu zajął dopiero 19. miejsce. To dało mu szóste miejsce w łącznej klasyfikacji imprezy, która była swego rodzaju protoplastą późniejszych mistrzostw świata w lotach. Tylko dwóch jego rodaków zapisało się w ten sam sposób w historii. Rekord świata dwukrotnie bił w 1969 roku Raška, a 14 lat później najdłuższym skokiem w historii popisał się Pavel Ploc.

W kolejnym sezonie skoczek pochodzący z Harrachova wywalczył swoje jedyne podium znaczącej imprezy. Czech zajął trzecią lokatę w Turnieju Czterech Skoczni, a "sprezentował" mu ją niejako reprezentant Polski, Józef Przybyła. "Polski łowca rekordów", jak ochrzciła go niemieckojęzyczna prasa, stał się rewelacją imprezy i być może nawet wygrałby ją, gdyby nie upadek w ostatnim konkursie.

Motejlek dobrze czuł się na skoczniach w Beskidach. Jako siedemnastolatek zajął drugie miejsce juniorskiej edycji Pucharu Beskidów rozgrywanego na obiektach w Szczyrku i Wiśle, a trzy lata później wygrał tę imprezę już w kategorii seniorów. Dużo gorsze wspomnienia przywoził zawsze z Zakopanego. Zajmował tam zazwyczaj odległe pozycje, do tego wyjeżdżał zniesmaczony działaniem sędziów mierzących odległości, którzy jego zdaniem posuwali się do regularnego oszukiwania. - Wówczas odległość mierzyli sędziowie usytuowani mniej więcej co dwa metry przy zeskoku. Zazwyczaj starali się robić to precyzyjnie, ale w Zakopanem zawsze dodawano metrów Polakom.

Dwa i pół miesiąca w gipsie

Do końca lat 60. Motejlek kręcił się w szerokiej światowej czołówce, brakowało mu jednak stempla, którym wyraźnie podsumowałby swoją karierę. Dlatego wielkie oczekiwania wiązał z domowymi mistrzostwami świata, które na 1970 roku zaplanowano w Szczyrbskim Jeziorze. - W sezonie 1969/70 byłem w dobrej formie - wspomina. - Dostaliśmy wtedy jednak nowe narty - różniły się mocno szerokością na czubkach. Testowaliśmy je w Tatrach przed mistrzostwami. W jednym ze skoków zrobiłem salto w powietrzu i runąłem na twardy, zbity zeskok. To była bardziej warstwa lodu niż śniegu. Złamałem kręgosłup. Nie było wtedy możliwości, by wykonać zdjęcie rentgenowskie. Dopiero po trzech dniach wsadzono mnie do pociągu i zawieziono do Pragi. Przez dwa i pół miesiąca leżałem w gipsie. Kolejne cztery i pół spędziłem w gorsecie. Nie zrobiono mi operacji. To był w zasadzie koniec mojej kariery.

Brak wymiernych sukcesów odniesionych podczas kariery zawodniczej powetował sobie jako trener. Jego podopieczni w latach 80. zdobywali medale igrzysk olimpijskich i innych wielkich imprez. - Ploc, Parma, Podzimek, Dluhoš, Malec - to była tak wspaniała ekipa, jak wcześniej nasza z trenerem Remsą. Chociaż chłopcy byli profesjonalistami, to wiedziałem, że nie są święci. Czasami zdarzało im się mnie oszukać, podobnie jak nasza banda oszukiwała trenera Remsę. Podczas Turnieju Czterech Skoczni w sylwestra mieliśmy iść spać około północy. Położyłem się do łóżka, myśląc, że chłopcy też poszli spać. Dopiero ze zdjęć dowiedziałem się, że nasz rodak miał knajpę nieopodal, przyjechał po nich autem i balowali do rana. Ale skakali dobrze, więc po tym jak się trochę wkurzyłem, wybaczyłem im.

Kierunek - Korea Południowa

Potem przyszedł czas bardziej egzotyczne wyzwanie trenerskie. - Po igrzyskach w Calgary objąłem reprezentację Stanów Zjednoczonych. Wybrano mnie spośród sześciu innych, mocnych kandydatów. Pojechałem tam z założenia na jeden sezon, ostatecznie zostałem na trzy i pół roku. Mieliśmy całkiem niezłą drużynę. Mike Holland niespodziewanie wygrał konkurs Turnieju Czterech Skoczni w Bischofshofen.

Po amerykańskiej przygodzie Motejlek wrócił do ojczyzny, obejmując wysoką posadę w czeskiej federacji. To był początek kapitalizmu, po zmianie ustrojowej nie wszystkie organizacje odnalazły od razu swoje miejsce w nowej rzeczywistości. Czech wspomina, że z ogromnym trudem kompletował fundusze na wyjazd swojej reprezentacji do Falun na mistrzostwa świata w 1993 roku, skąd Jaroslav Sakala i spółka przywieźli trzy medale. Zdecydował się wtedy skorzystać z zupełnie niespodziewanej oferty z Korei Południowej, która zaczęła budować u siebie system funkcjonowania skoków narciarskich.  -  To byli bardzo utalentowani chłopcy, akrobatycznie uzdolnieni, szybko przyswajali wiedzę, w ciągu jednego lata nauczyli się więcej niż czescy skoczkowie przez trzy. To była piękna przygoda - wspomina z rozrzewnieniem Motejlek, a patrząc na sytuację koreańskich skoków, można się po raz kolejny zastanowić, co poszło nie tak...


Adrian Dworakowski, źródło: Lidovky.cz/informacja własna
oglądalność: (22860) komentarze: (5)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • sorantor250 weteran

    jeśli teraz świętował 80 urodziny, to na początku lat 80 był po czterdziestce, a nie po pięćdziesiątce.

  • Arturion profesor
    @Oczy Aignera

    Tu dodam, że jeśli ktoś by pomyślał, że np. w Wiśle jest "full wypas" za bezcen, to szkoda myśli. ;-)

  • Oczy Aignera profesor
    @Arturion

    Nie wspominając o pamiątkach wyprodukowanych w Chinach.

  • Arturion profesor

    A że w Zakopanem oszukiwali, to nie wątpię. Do dziś oszukują na cenach za mizerny wypoczynek. ;-)

  • Skokownik weteran

    Dziękuję za ten bardzo ciekawy artykuł. Motejlek był bardzo utalentowanym skoczkiem i trenerem. Miał naprawdę dobre momenty i dobre konkursy, mógł osiągnąć znacznie więcej. Niemiecka przygoda była bardzo ciekawa i przyniosła kilka ciekawych historii dla skoczka. Szkoda, że nie wystartował na MŚ 1970, bo do zwieńczenia jego ciekawej kariery pełnej dobrych konkursów, między innymi w Polsce na Pucharze Beskidów, brakowało tylko medalu imprezy mistrzowskiej. Konkurs weteranów w Norwegii był tylko potwierdzeniem wielkiego talentu pana Dalibora. Gdyby już wtedy istniał PŚ, to mógłby wygrać parę konkursów. Jako trener podołał wielu ciekawym zadaniom i wykrzesał z podopiecznych tyle ile się dało. Teraz malutka porada - można by w tekście mocniej zaakcentować w momencie opisania skoku na 142 metrów, że była to próba, którą pobił rekord świata.

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl