Strona główna • Polskie Skoki Narciarskie

Fortuna: Stoch ma kończyć karierę? Nic takiego nie powiedziałem!

W piątek świętował okrągłą pięćdziesiątą rocznicę swojego złotego medalu olimpijskiego, pierwszego dla polskiego sportu zimowego. Niezmiennie zakochany jest w skokach narciarskich i z napięciem śledzi występy polskich skoczków. Na okoliczność ostatniego konkursu skoków tegorocznych igrzysk zamieniliśmy kilka zdań z legendą polskiego sportu, Wojciechem Fortuną.


- Jak oceni Pan te igrzyska w wykonaniu polskich skoczków?

- Najważniejsze jest to, że ekipa nie wróci bez medalu. Bo ten jeden brązowy Dawida mamy. Nie da się inaczej niż bardzo pozytywnie ocenić naszego kapitana, Kamila Stocha. Wciąż potwierdza, że jest jednym z najlepszych skoczków na świecie. W sobotę był czwarty i dziś indywidualnie też byłby czwarty. To najściślejsza światowa czołówka. Braku medalu w drużynie można żałować między innymi w kontekście Piotra Żyły, który niestety nie wywalczył sobie emerytury olimpijskiej. A to bardzo ważne dla sportowca. Ale wszyscy dali z siebie wszystko. Zrobili tyle, ile dziś mogli zrobić. Nie mam żadnego żalu, żadnych pretensji. Mam nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy kombinować teraz czegoś ze zmianą trenera, mamy jeszcze w tym sezonie dużo do zrobienia. Życzę naszym chłopakom, żeby jeszcze tej zimy odbili sobie te igrzyska. To wciąż są jedni z najlepszych na świecie.

- Niedawno na łamach prasy można było przeczytać, że doradza Pan zakończenie kariery Kamilowi Stochowi. Czy teraz po jego całkiem udanym występie na igrzyskach podtrzymuje Pan to zdanie?

- Proszę pana, ja nic takiego nie powiedziałem! Ktoś sobie w tym wywiadzie dopisał parę rzeczy. Nie po raz pierwszy padłem ofiarą takiej manipulacji. Kiedyś jeden z dzienników dał na pierwszą stronę moje zdjęcie w locie i podpis: "Małysz nigdy nie będzie lepszy ode mnie". Jak rano to przeczytałem, to myślałem, że zejdę na zawał. Dostałem zaraz mnóstwo telefonów, między innymi od Tajnera z pytaniem: "Co ty tam wygadujesz?". Potem ten dziennikarz mnie przeprosił, lakonicznie, jednym zdaniem. Ale gdyby mi się chciało, to mógłbym z tym nawet iść do sądu. W każdym razie od tego czasu z nim nie gadam. 

- Tadeusz Bafia powiedział niedawno, że igrzyska w Sapporo były ostatnimi, podczas których technologia nie odgrywała dużej roli. Zgadza się Pan z tą opinią? Jak podchodzi Pan do dzisiejszej rywalizacji sprzętowej?

- Tak, Tadek miał rację. Nie było żadnych kombinacji z belkami, z przelicznikami. To nie zawsze dodaje sprawiedliwości, czasem wypacza rywalizację. Ale też wtedy nie było jeszcze kombinacji ze sprzętem. A teraz... Widział pan kombinezon Geigera? Ostatnio zamieściłem zdjęcie dedykowane Horngacherowi, na którym pokazałem narty z butami - filcakami. Mogę teraz jeszcze dorzucić portki góralskie. Mają podobną przepuszczalność, co jego strój. W ten jego kombinezon można by pewnie wpompować dwadzieścia litrów powietrza. Powiem szczerze, że ja osobiście nie mam pomysłu, co z tym problemem można by zrobić. 

- W piątek obchodziliśmy pięćdziesiątą rocznicę zdobycia przez Pana złotego medalu na igrzyskach w Sapporo. Celebrował pan w jakiś specjalny sposób ten jubileusz?

- Dostałem dużo gratulacji. Zaproszono mnie do Muzeum Sportu, spotkałem się z dziennikarzami przy torcie. Powspominaliśmy. Nawet nie mam specjalnego żalu, że z PZN-u nikt nie pamiętał. Oni są teraz zajęci igrzyskami... Dostałem specjalny upominek od prezydenta Suwałk, pamiętali o mnie przyjaciele z okolicy, w której mieszkam. Tu na Podlasiu żyje mi się tak dobrze, że nie zamieniłbym tego na żadne Krupówki.

- Ale bywa Pan jeszcze czasem w Zakopanem?

- Oczywiście bywam, bo na swój sposób wciąż je kocham. Mieszka tam moja siostra, na cmentarzu pochowana jest moja mama i brat. Niedawno tam byłem przy okazji pikniku olimpijskiego w Białce Tatrzańskiej, na który zostałem zaproszony. Odwiedziłem też przy okazji Bronka Stocha, tatę Kamila, z którym jestem w stałym kontakcie.

- Kilka lat temu gościł pan u siebie Waltera Steinera, z którym wygrał pan o 0,1 pkt złoty medal olimpijski. Jak doszło do Waszego spotkania po tylu latach?

- To dość ciekawa historia. Zacznijmy od tego, że Walter Steiner to wyczynowy wędkarz. Przyjeżdżał czasem do Polski łowić nad Dunajec. Mówił, że nie ma lepszej rzeki, jeżeli chodzi o łowienie pstrągów w całej Europie. Kilka razy szukał mnie w Zakopanem, ale nie miał do mnie numeru telefonu. Trafił w końcu do Urzędu Miasta i tam mu powiedzieli, że Fortuna już tutaj nie mieszka. W końcu pod Wielką Krokwią ktoś dał mu mój numer i wtedy do mnie zadzwonił. Ja mu od razu podałem adres i powiedziałem, że ma mnie odwiedzić. Był u mnie tydzień. Wędkowaliśmy, ile się dało. Sprzęt, jaki posiada, jasno pokazuje, jaki to profesjonalista w tym co robi. Bardzo mu się tu podobało. W naszej Alei Gwiazd w ośrodku narciarskim Szelment odsłonił swoją gwiazdę. Na pewno to nie była jego ostatnia wizyta u mnie.

- Czy ma Pan tak bliski kontakt z innymi jeszcze kolegami ze skoczni z dawnych lat?

- Tak bliski to aż nie, ale trochę się pojeździło po świecie i naspotykało różnych ludzi. Nie wszyscy o mnie zapomnieli. Komitet olimpijskich zabierał mnie na igrzyska, Polo Tajner ze dwa razy na mistrzostwa świata. W Libercu w 2009 roku po 37 latach spotkałem się z Kasayą. W Zakopanem widywałem Jiriego Raskę mistrza olimpijskiego z Grenoble, który był kiedyś dla mnie wzorem. Zresztą przypomniało mi się niedawno jak na rozbiegu w Sapporo zapytałem Raskę, czy wie kto zdobędzie złoty medal igrzysk. Kiedy się zawahał, powiedziałem mu, że to ja go zdobędę. Zrobiłem to dla żartu, bo wtedy jeszcze nawet o tym nie marzyłem. Raska trochę mnie wyśmiał. Potem na zakończenie igrzysk podczas ceremonii, kiedy obaj byliśmy chorążymi naszych ekip zapytał z uśmiechem: "skąd ty to wiedziałeś?"

Rozmawiał Adrian Dworakowski

Czytaj też: 50 lat temu Wojciech Fortuna został mistrzem olimpijskim