Strona główna • Japońskie Skoki Narciarskie

Puchar Świata w Sapporo - fakty, informacje, ciekawostki

Sapporo - nastawione budziki, zarwane noce, niepowtarzalny klimat, Fortuna, Kasaya, Nykaenen, Małysz, Ljokelsoey, Snopek... Przed nami jeden z ulubionych weekendów ortodoksyjnych koneserów skoków narciarskich. 


Początki skoków w Japonii

Pierwsze kursy narciarskie na terenie Japonii miał w roku 1909 zorganizować w Sapporo niemiecki nauczyciel akademicki, Hans Koller. Jego działalność nie odbiła się jednak szerszym echem. Powstanie skoków i ogólnie narciarstwa datuje się w Japonii na 1911 rok. W styczniu tegoż właśnie roku generał Armii Austro-Węgierskiej, Theodor Edler von Lerch, przebywający w dalekim azjatyckim kraju w ramach współpracy z Cesarską Armią Japońską, przeprowadził swój pierwszy kurs instruktażowy na temat poruszania się na śniegu za pomocą dwóch desek. Jedną z lekcji była nauka "latania w powietrzu", dyscypliny zyskującej coraz większą popularność w Europie. Kolebką skoków stała się wyspa Hokkaido, a konkretnie miejscowość Asahikawa, która została miejscem najintensywniejszych działań Lercha. Spowodowało to efekt kuli śniegowej. Na drugiej co do wielkości japońskiej wyspie skocznie narciarskie zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. W 1923 roku rozegrano w Otaru pierwsze krajowe mistrzostwa w narciarstwie. W programie imprezy znalazł się konkurs skoków narciarskich.

Czytaj też: Przed Sapporo - jak skoki narciarskie trafiły do Japonii

Złoty uśmiech Fortuny

Pierwszym Polakiem, który odniósł znaczący sukces w Sapporo był już w 1966 roku Ryszard Witke. Skoczek z Karpacza wygrał rywalizację w nieźle obsadzonych zawodach na Okurayamie po skokach na 91,5 i 95 metrów, o ponad 20 punktów pokonując Petera Erzena z Jugosławii. Bardzo dobrze spisał się też na Miyanomori, stając na najniższym stopniu podium. Puchar za zwycięstwo wręczył panu Ryszardowi sam cesarz Hirohito. Ale przez całe dekady pierwszym polskim skojarzeniem z Sapporo był rzecz jasna Wojciech Fortuna. Mało znanym faktem jest ten, że zakopiańczykowi  polecieć do Japonii pomogli… saneczkarze. Po ich słabym występie podczas mistrzostw Europy w niemieckim Königssee pomniejszono o jednego zawodnika skład drużyny saneczkarskiej wysyłanej do Sapporo. Między innymi dzięki temu furtka do reprezentacji otworzyła się dla Fortuny. Po jego sukcesie reprezentant Polski Lucjan Kudzia powiedział Gazecie Krakowskiej z lekką ironią: - To nam Wojtek zawdzięcza ten medal. Gdybyśmy lepiej spisali się w Königssee, zwyczajnie, by go tu nie było - mówił. Fortunie, jak się okazało po latach, oprócz wysokich wtedy umiejętności, kapitalnej formy i całej fury szczęści miał również pomóc sędzia z NRD, tak przynajmniej twierdzą szwajcarskie media. W finałowej serii Walter Steiner według niemal wszystkich oceniających długość skoków arbitrów uzyskał 103,5 m. Sędzia ze Wschodnich Niemiec upierał się jednak, by zaprotokołować odległość o pół metra krótszą i ostatecznie przeforsował swój punkt widzenia. Te pół metra zdecydowało o złocie dla reprezentanta Polski. 26 stycznia 1986 roku w silnie obsadzonym konkursie Pucharu Świata na Okurayamie bardzo dzielnie o podium walczył Piotr Fijas. Zabrakło mu jednak choć odrobiny tego szczęścia, które tak szeroko uśmiechnęło się do Fortuny. Ostatecznie do trzeciego miejsca zabrakło mu zaledwie 1,5 pkt, a polskiego skoczka wyprzedziły jedynie największe sławy tamtego okresu, Nykaenen, Vettori i Parma. Kolejne polskie sukcesy w Sapporo przypadają już na epokę Adama Małysza.

Czytaj też: 50 lat temu Wojciech Fortuna został mistrzem olimpijskim

Złoty medal, paczka szlugów i wielka porażka

Na igrzyskach w Sapporo zgodnie z przewidywaniami  złoty medal na mniejszej skoczni zdobył murowany faworyt gospodarzy, Yukio Kasaya. Na podium stał w towarzystwie rodaków: Akitsugu Konno i Seiji Aochi. Na Okurayamie, w konkursie w którym wygrał Wojciech Fortuna, zajął dopiero siódme miejsce. Pomimo że złoty medal wywalczony na Miyanomori był pierwszym złotem sportowca z Azji na zimowej olimpiadzie, to Kasaya czuł się jak przegrany człowiek. - Zawody na Miyanomori były tylko przystawką, dodatkiem - twierdził po latach mistrz olimpijski z mniejszej skoczni w rozmowie z portalem Nordot.app. - To Okurayama, duża skocznia, była najważniejsza i tylko ona się liczyła. To tak jak w judo, liczy się przede wszystkim waga ciężka i zwycięstwa w tej kategorii mają największą wartość. Okurayama to coś więcej niż skocznia, to symbol, brama do innego świata, którą trzeba sforsować - mówił po latach. W przerwie między seriami Japończyk poczuł, że zwycięstwo w najbardziej prestiżowej konkurencji wymyka mu się z rąk. Zdenerwowany Kasaya sięgnął po paczkę papierosów i czekając na swój finałowy skok, odpalał jeden od drugiego. Drugą próbę zupełnie zepsuł. - Nawet jeśli pierwszy złoty medal olimpijski w skokach jest określany mianem "sukcesu" czy "wielkiego osiągnięcia", to traktuję to tylko jako opinię otoczenia. Dla mnie dużo głębsze od satysfakcji ze zwycięstwa na Minaynomori, było poczucie porażki, której doznałem na Okurayamie. Do dziś tak to odczuwam. Chciałem pokonać Okurayamę, to był mój cel. Przegrałem i nigdy nie patrzyłem na te igrzyska w kategoriach żadnego sukcesu. Ja tam po prostu poniosłem porażkę - gorzko konstatował.

Czytaj teżYukio Kasaya - honor ważniejszy niż TCS i złoto, które stało się porażką

Feralna tabletka

W 2007 roku Sapporo zorganizowało Mistrzostwa Świata w Narciarstwie Klasycznym. Było dopiero trzecim pozaeuropejskim miastem, które dostąpiło tego zaszczytu po Lake Placid (1950) i Thunder Bay (1995). Złotymi medalami podzielili się Simon Ammann i Adam Małysz, który zdobywając najważniejszy krążek, został pierwszym czterokrotnym mistrzem świata (nie licząc traktowanych jako mistrzostwa igrzysk olimpijskich). Bez żadnego indywidualnego krążka wracał z Azji główny faworyt, lider klasyfikacji generalnej Pucharu Świata Anders Jacobsen, a przyczyna tego stanu rzeczy była dość kuriozalna. Norweg nie znosił najlepiej podróży samolotem. W drodze do Sapporo postanowił pomóc sobie tabletką nasenną. Konsekwencje tej decyzji były fatalne. Rozregulował mu się organizm, podczas całego pobytu w Japonii wyraźnie nie był sobą. Nie liczył się zupełnie w walce o medale, na Okurayamie zajął 14, a na Miyanomori 7 miejsce. Na pocieszenie pozostało mu srebro wywalczone w konkursie drużynowym. 

Czytaj teżNa nartach, pociągiem, statkiem i z perypetiami, czyli w drogę na zawody

Król Nykaenen, farciarz Funaki

Królem Pucharu Świata w Sapporo jest Matti Nykaenen, który zawody na wyspie Hokkaido wygrywał aż sześć razy, a do tego tego dorzucił jeszcze jedno drugie i jedno trzecie miejsce. Osiem razy na pudle stawali też Roar Ljoekelsoey (5-2-1), Stefan Kraft (4-2-2) i Thomas Morgenstern (3-3-2). Trzy pucharowe konkursy wygrał Małysz (raz ponadto stając na trzecim stopniu podium), a raz Kamil Stoch, który był też trzy razy drugi i raz trzeci. W Sapporo wygrywał też Maciej Kot, a na podium stawał Dawid Kubacki. Pamiętajmy jednak, że część pucharowych zawodów odbywała się na mniejszej skoczni - Miyanomori. Najbardziej kuriozalne zawody w historii Pucharu Świata w Sapporo zostały rozegrane w 2005 roku. Sobotni konkurs składał się tylko z jednej serii, którą wygrał Kazuyoshi Funaki. Był to jego pierwszy triumf od sześciu lat i zarazem ostatni w karierze. Do czasu zawodów w Sapporo w sezonie 2004/05 uzbierał zaledwie... pięć punktów Pucharu Świata. Mistrz olimpijski z Nagano w swojej próbie uzyskał tylko 82,5 m i zbierał się powoli do hotelu. Wówczas jednak organizatorzy doszli do wniosku, że Funaki, a także Kazuya Yoshioka  i Fin Kimmo Yliriesto skakali w tak bardzo niekorzystnych warunkach, że ich skoki należy... powtórzyć. Kazuyoshi trafił na bardzo sprzyjające okoliczności przyrody, z pomocą natury poleciał na 135 metr i o 0,1 pkt wyprzedził Thomasa Morgensterna. Drugą serię odwołano.

Kurioza i absurdy

Ale nie tylko z uwagi na szczęśliwe i przypadkowe zwycięstwo Funakiego japoński weekend w 2005 roku można uważać za jeden z najbardziej absurdalnych w całej historii. Do zdobycia punktu na skoczni dużej wystarczyła odległość 99,5 m, jaką uzyskał Radik Żaparow z Kazachstanu i dała mu ona trzydzieste miejsce. Nazajutrz rozegrano dwie serie, ale końcowa lista wyników budziła spore zdziwienie. Skoki czołowej trójki mogły się podobać, zwłaszcza zwycięzcy Ljokelsoeya, który oddał próby na 137,5 i 137 metrów. Ale zerkając w dół, w oczy rzucają się już prawdziwe kurioza. I tak na przykład Noriaki Kasai zajął siódmą pozycję, a zapewniły mu ją skoki na 99 i 118 metrów. Ale to jeszcze nic. Kazuyoshi Funaki, zwycięzca z poprzedniego dnia uplasował się na 10. miejscu dzięki skokom na... 90 i 103 m. Sklasyfikowany tuż za nim Lars Bystoel, który rok później będzie cieszył się z olimpijskiego złota, swoją jedenastą lokatę zawdzięczał odległościom 85 i 107 m. Raz jeszcze przypomnijmy, że ten konkurs odbywał się na Okurayamie, a nie na Miyanomori. Im bardziej w dół końcowej klasyfikacji konkursu tym robi coraz bardziej zabawnie. Przykładowo, 27. Yukio Sakano uzyskał 88,5 i 69 metrów Do awansu do drugiej serii wystarczył skok na 82,5 metra. Niestety na starcie zabrakło Polaków, którzy mogliby sobie tam mocno podreperować dorobek punktowy.

Pierwszy tunel na rozbiegu

Od kilku lat mówi się w naszym kraju o tunelu, który ma zadaszyć rozbieg Wielkiej Krokwi. To pionierskie rozwiązanie ma jednak swój symboliczny precedens. Jeszcze kilka lat temu szklany tunel znajdował się na najeździe 30-metrowej skoczni w Sapporo znajdującej się w kompleksie narciarskim Teine, gdzie miały miejsce zawody saneczkarskie podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 1972 r.