"Włożyłem dużo serca w pracę w Polsce, a kto inny spijał śmietankę.." - rozmowa z Pavlem Mikeską

  • 2020-01-21 12:54

Jest człowiekiem, który w latach 90. dzięki niezwykłemu zaangażowaniu, uporowi i trenerskiemu talentowi wyciągnął polskie skoki z głębokiego kryzysu, trwającego od momentu zakończenia kariery przez Piotra Fijasa. Dziś, choć nie jest już czynnym trenerem, nadal z ogromną uwagą śledzi to, co dzieje się na skoczniach narciarskich. Jest chodzącą encyklopedią skoków i kopalnią ciekawych historii. Zapraszamy do lektury rozmowy z Pavlem Mikeską, czeskim trenerem reprezentacji Polski w latach 90. 

- Chciałbym zacząć od zamieszania w czeskich skokach. Posadę utracił trener reprezentacji, David Jiroutek. Co sądzi Pan o tej sytuacji?

- Nie jestem blisko kadry, więc trudno mi jednoznacznie wypowiedzieć się na ten temat. Nie wiem, co tam w środku grupy się dzieje. Gdzieś słyszałem, że na sytuację w reprezentacji narzekał Kozisek, z drugiej strony Koudelka twierdził, że nie można trenerowi nic zarzucać. Mogę Panu powiedzieć, że Hajek nigdy nikogo samodzielnie nie trenował, nie jestem pewien, czy posiada jakąkolwiek licencję trenerską. Z tego co mi wiadomo, to często przypisywał sobie różne zasługi, umniejszając pracę Jiroutka. Ja gdybym miał porównać warsztat trenera Jiroutka i Antonina Hajka, który teraz prowadzi reprezentację, to dla mnie Jiroutek jest trenerem pod każdym względem lepszym. To wygląda trochę tak, jakby chciano koniecznie na szybko coś zmienić i liczyć na cud. Takie zmiany często zdarzają się w piłce nożnej, ale tutaj... Skakać będą dalej ci sami zawodnicy, a my oprócz Koudelki i Polaska nie mamy kadry. Nie mamy też zaplecza. Nasi juniorzy z Frensztatu na krajowych zawodach zajmują czołowe miejsca, ale pojedzie taki na FIS Cup, bo o Pucharze Kontynentalnym nawet nie mówię, to zajmuje dajmy na to 64 miejsce. A wbrew pozorom warunki do ich rozwoju nie są wcale takie złe. Latem mają dostępne skocznie we Frensztacie, zimą mogą jeździć do Szczyrku czy Wisły, gdzie jest całkiem blisko. Wyników jednak nie ma.

- Myśli Pan, że to była decyzja Jakuba Jandy czy podjęto ją w większym gronie? Zwalnianie trenera w czasie trwania sezonu to jednak przedziwna i bardzo rzadko spotykana sytuacja...

- Wie Pan, mnie zwolniono w Polsce po Turnieju Czterech Skoczni... Nie sądzę, żeby była to samodzielna decyzja Jandy, na pewno stało za tym szersze grono osób.

- Dobrze, przejdźmy teraz do reprezentacji Polski. Jak ocenia Pan dotychczasową pracę swojego rodaka, Michala Dolezala?

- Powiem tak, Horngacher jest na pewno świetnym trenerem, ale dużo ważnej, czarnej i mało zauważalnej roboty za jego kadencji wykonywał Dolezal. Mam takie odczucie, że 70 procent pracy spoczywało na barkach Michala. Horngacher mieszka w Hinterzarten, a Michal był na miejscu, więc to on bezpośrednio pracował z chłopakami na podstawie wytycznych Stefana. Po co PZN miał zatrudniać trenera z zagranicy, skoro miał pewność że Dolezał będzie kontynuował robotę Horngachera, a przy tym będzie prawdopodobnie znacznie tańszy. Jego pracę muszę ocenić pozytywnie, wyniki przemawiają po prostu na jego korzyść. Trafił też w dobre miejsce dla siebie. Znów muszę to odnieść do mojego kraju. W Polsce są finanse, skocznie, trenerzy, skoczków jest na pewno więcej niż w Czechach i nawet to zaplecze, które odstaje od czołowych polskich zawodników i tak jest na pewno na dużo wyższym poziomie niż u nas. Polacy punktują regularnie we wszystkich typach zawodów, a nasi najczęściej zajmują odległe miejsca. Jak taki Kozisek albo Stursa raz zrobią lepszy wynik w kontynentalu, od razu są powołani do Pucharu Świata, bo nie mają konkurencji.

- Do spraw bieżących jeszcze wrócimy, chciałbym, byśmy teraz cofnęli się w przeszłość, do czasu, gdy prowadził Pan reprezentację Polski. Mówi się, że dzisiejsze skoki i te choćby sprzed dwudziestu - trzydziestu lat to pod wieloma względami dwie różne dyscypliny. Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem?

- Nie przesadzałbym. Trochę się zmieniło, ale to jednak wciąż ta sama dyscyplina. Oczywiście nastąpił rozwój technologii, sztaby trenerskie poszerzyły się o dodatkowych specjalistów, ale zawodnik musi cały czas wykonać te same czynności, by oddać dobry skok. Taka zauważalna różnica, która przychodzi mi na myśl, polega na tym, że za czasów mojej pracy w Polsce nie było tylu kontroli sprzętu. Mierzyło się co prawda długość nart, grubość kombinezonu, ale robiono to dużo rzadziej i bardziej wybiórczo. Kontrolerzy nie przykładali takiej wagi do różnych detali. Swoją, drogą nie mogę teraz tego zrozumieć i to się tyczy też polskich skoczków, jak można skakać w kombinezonie będącym na granicy przepisów i narażać się na dyskwalifikacje.

- Za czasów Pana pracy z reprezentacją Polski, czy jeszcze później z reprezentacją Czech, nie było jednak przeliczników za wiatr i belkę startową, a to jednak mocno zmieniło skoki narciarskie. Jakie jest Pana zdanie na ich temat?

- Uważam to za krok w bardzo dobrym kierunku, uratował wiele konkursów. Co do przeliczników za belkę nie mam wątpliwości, że są one poprawnie liczone. Jest jedno ale… O ile punkty odejmowane  za wiatr pod narty są prawdopodobnie matematycznie prawidłowo opracowane, to uważam, że wiatr z tyłu nie jest odpowiednio rekompensowany. Praktyka pokazuje, że nieporównywalnie korzystniejszy jest wiatr z przodu. Za tylny wiatr system po prostu przyznaje zbyt mało punktów i to na pewno powinno ulec zmianie.

- Dziś Polski Związek Narciarski jest zasobny w finanse, jest w stanie zapewnić zawodnikom najlepsze warunki do treningu. Czy sądzi Pan, że gdyby tak było te ponad dwadzieścia lat temu, kiedy pracował Pan w Polsce, talenty takie jak Mateja czy Skupień mogły się lepiej rozwinąć?

-  Myślę, że nie. Nie mieliśmy wtedy złych warunków, jak to się czasem uważa. Ja pozyskałem dla polskich skoków Eddiego Federera, sponsorów, samochody. Na początku mieliśmy kombinezony Meiningera, jak wszyscy, ale potem podpisaliśmy umowę z oferującą najlepszy sprzęt japońską firmą Mizuno. Mieliśmy więc wszystko na najwyższym, światowym poziomie. Tylko Austriacy mieli wtedy jakiś inny materiał, ale okazało się, że oni coś kombinują, stąd zresztą zaczęły się potem częstsze kontrole. Zadbałem więc o to, byśmy sprzętowo byli w elicie. Za czasów Tajnera dużo się mówiło o sztabie, który zbudował i jego nowoczesnych posunięciach. Tymczasem ja zabierałem zawodników dwa razy w roku na Wydział Wychowania Fizycznego w Ołomuńcu, gdzie przechodziliśmy innowacyjne na tamten czas, gruntowne testy zdolności motorycznych. Na skoczni we Frensztacie zainstalowaliśmy platformę tensometryczną, która pokazywała nam, ile procent swoich możliwości wykorzystuje na skoczni zawodnik. Pamiętam, że Marek Gwóźdź wykorzystywał ich 35%, a Małysz 60%. Jan Blecharz dołączył do kadry jeszcze wtedy, kiedy ja ją prowadziłem. Co do skoczków, Roberta Mateję zawsze bardzo lubiłem, to bardzo fajny człowiek. Coś u niego do końca jednak nie grało i trudno nawet dziś powiedzieć co. Przypominam sobie taki jego skok z igrzysk w Nagano na normalnej skoczni. Wyszedł tak kapitalnie z progu, że ten skok mógł mu dać pierwsze miejsce. A on zaraz po odbiciu zaczął już kombinować, na siłę poprawiać coś, co nie wymagało żadnej poprawy. Wojtka Skupnia też lubiłem, ale to był typowy, twardy góral. Przed moim przyjściem do Polski kadra wyglądała tak, że był Wojciech Skupień i trener Piotr Pawlusiak. Wszystko kręciło się wokół niego, jako najlepszego wtedy skoczka. Kiedy zaczęła się budować nasza reprezentacja, on przestał być w centrum uwagi i miałem wrażenie, że nie czuł się z tym komfortowo. Wojtek w przerwie między zgrupowaniami w ciągu tygodnia potrafił przytyć pięć kilogramów. Gdy spytałem go, jak do tego doszło, z rozbrajającą szczerością odparł: bo mi się chciało jeść. Gdzieś kiedyś przeczytałem wypowiedź Skupnia, że on nie lubi języka czeskiego. No to jak w takiej sytuacji prowadzić udaną współpracę…

Czytaj też: Niepokorny i niespełniony, czyli trudna kariera Wojciecha Skupnia

- Czyli nie można zatem powiedzieć, że to są niespełnione talenty? Osiągnęli po prostu tyle, na ile było ich stać?

- Kiedy czytam komentarze w polskim internecie, to czasem łapię się za głowę. Ile tam było ataków na tego nielota, Mateję. Kiedy Małysz miał słabszy okres, nie było w Polsce lepszego niż Mateja i o tym nie wolno zapominać. Dużo dał polskim skokom. Tyle ile mógł. To był naprawdę fajny, pracowity zawodnik, z którym dobrze się współpracowało.

- Jak wspomina Pan czwartego po Małyszu, Skupniu i Matei etatowego kadrowicza, Łukasza Kruczka, który po latach osiągnął duże sukcesy trenerskie?

- Łukasza też lubiłem, to bardzo poczciwy człowiek, choć trochę mnie mierziło, że trenował przez telefon z Siderkiem w tajemnicy przede mną. Łukasz skakał na takim poziomie, na który było go stać, na który pozwalały mu jego warunki, jego fizjologia. Powiem Panu tak: gdy przychodziłem do Polski, Małysz miał wyskok na poziomie 47 centymetrów, gdy odchodziłem, było to 70 cm. Kruczek miał na początku 52, a na końcu 55. W pewnym momencie powiedziałem mu: Łukasz, widzę, że ty się znasz na skokach, nie chcesz być moim asystentem? Ale on chciał jeszcze skakać na uniwersjadzie. Ogromnie go cenię jako trenera. Opanował wyczerpująco warsztat szkoleniowca. To że przydarzył mu się słabszy czas ze Stochem i kadrą to normalna kolej rzeczy. Małysz też za moich czasów wpadł w  dołek, trzeba było trochę poczekać, żeby się odbudował, to była kwestia czasu. I w końcu to się udało. Swego czasu mocno dotknęły mnie słowa Apoloniusza Tajnera, że sukcesy Małysza za Mikeski były kwestią Małyszowego talentu, a za Tajnera jego trenerskiej pracy.

- Ja jednak czytałem też wypowiedzi prezesa, w których chwalił Pana niewątpliwy wkład w rozwój polskich skoków. Podobnie jak Adam Małysz, który wśród wielu opinii na Pana temat, wypowiadał też takie, że uważa Pana za świetnego fachowca. Czy dziś ma Pan jeszcze jakiś kontakt z Adamem?

- Kontaktu nie mam praktycznie żadnego. Ostatni raz widzieliśmy się, kiedy kończył karierę. Najpierw w Zakopanem, a potem była jeszcze taka uroczystość w Wiśle, na którą byłem zaproszony. I to tyle. Adam opowiedział na mój temat sporo rzeczy, które mijały się z prawdą, a wiadomo, że Adamowi w Polsce każdy uwierzy. Generalnie z Małyszem było tak, że kiedy mu szło, współpraca układała się świetnie. Kiedy mu nie szło, był sfrustrowany. Za bardzo myślał o wynikach, o nagrodach, o pieniądzach. Do tego doszły zmiany w jego życiu prywatnym. Pamiętam, że za moimi plecami trenował w Wiśle ze Szturcem, a mi pokazał zwolnienie lekarskie. Cóż, poznałem Adama i od tej dobrej strony i od tej trochę gorszej.

- Trzeba jednak pamiętać, że kiedy trenerem kadry był Apoloniusz Tajner, Małyszowi również zdarzyło się, że w tajemnicy przed nim trenował z Janem Szturcem. Widać więc, że czasem tego potrzebował niezależnie od tego, kto był trenerem kadry. Ogólnie chyba jednak trzeba powiedzieć, że praca w Polsce kosztowała Pana trochę zdrowia?

- Włożyłem w pracę w Polsce dużo serca, a mam takie wrażenie, że kto inny spijał śmietankę. Na Turniej Czterech Skoczni zimą 1994/95 miał jechać tylko Wojtek Skupień. Mieszkańcy Wisły zebrali trochę pieniędzy, żeby mógł jechać też i Małysz, ale 90 procent kosztów tego wyjazdu pokryłem ja z własnej kieszeni. Spałem u znajomych w Garmisch, żeby Adam mógł spać w moim łóżku w hotelu. W Innsbrucku spaliśmy już w trójkę w dwuosobowym pokoju, co najbardziej nie podobało się Wojtkowi. Zapytał mnie, czy nie mógłbym dla siebie wynająć innego pokoju. Nie miał chyba pojęcia, ile kosztuje takie wynajęcie pokoju w Innsbrucku. Kiedy poprosiłem związek o zwrot kosztów za paliwo, bo jeździliśmy wtedy moim prywatnym samochodem, pan Lorek, Sekretarz Generalny PZN, powiedział mi, żebym pokrył to ze zwrotów od FIS-u, myśląc, że organizator opłaca zarówno pobyt Wojtka jak i Adama. A wtedy oprócz kwot startowych, funkcjonowały tzw. kwoty ekonomiczne. Choć Adam miał prawo startu w PŚ, to zwrot za pobyt i zakwaterowanie na zawodach był przypisany tylko do nazwiska Skupień. Kiedy pan Lorek się dowiedział, że udział Małysza w konkursach nie jest opłacany przez FIS, powiedział, że w takim razie Adam nie będzie jeździł na żadne Puchary Świata. Ja im wtedy powiedziałem: zobaczycie, cały wasz związek będzie kiedyś żył z tego Małysza. I okazało się, że miałem rację. Po tym jak wybuchła afera w PZN-ie za Włodarczyka, trzy godziny musiałem zeznawać w sądzie. Ale to już inna historia… Dużo można by opowiadać.

- Swego czasu był Pan też zaangażowany w szkolenie polskich dziewcząt...

- I do dziś śledzę ich występy. Całkiem niedawno byłem mocno zaskoczony negatywną reakcją polskich kibiców, kiedy okazało się, że Łukasz Kruczek został delegatem FIS. Jedno zajęcie drugiemu w ogóle nie przeszkadza, a nawet pomoże, bo dostarczy mu dodatkowej wiedzy. Pamiętam też, że dziewczyny były zadowolone z pracy z Marcinem Bachledą i nie czuły potrzeby zmiany. Uważam, że zatrudnienie Kruczka to był najlepszy możliwy wybór dla waszych dziewczyn. On jest znany, ma kontakty i zadba o te zawodniczki tak, jak nikt inny nie byłby w stanie zadbać. Kruczek jako trener główny, a Bachleda jako asystent to bardzo dobre rozwiązanie. Ja bardzo dobrze znam Aśkę Szwab, która jest w kadrze Kruczka. Trenowałem ją i Asię Gawron, kiedy jeszcze w Polsce nikt nie chciał szkolić dziewczyn. Jeździliśmy po świecie za własne pieniądze, za pieniądze taty Asi Gawron. Ona w końcu dała sobie spokój, a Szwab znalazła się w jakiejś kadrze młodzieżowej, z której ją potem wyrzucono rzekomo z uwagi na brak talentu. Aż w końcu wróciła do kadry za Kruczka. Z kolei największy talent w polskich kobiecych skokach to bez wątpienia Magda Pałasz. Takiego odbicia z progu nie widziałem u żadnej dziewczyny na świecie. Obserwowałem jej treningi, imitacje, podczas których powtarzał się u niej bez końca ten sam błąd dotyczący kierunku odbicia, który w końcu się utrwalił. Została zepsuta podczas treningu techniki, a mogła być w światowej czołówce.

- Chciałbym teraz zapytać o znanego i utytułowanego czeskiego skoczka, Jarosłava Sakalę. Kiedyś przy jakiejś okazji wspominał mi Pan o tym, że był bardzo trudnym człowiekiem. Jak to tak naprawdę było z tym Sakalą?

- Od 1975 r. do czasu mojego wyjazdu do Niemiec byłem trenerem skoczków narciarskich w Centrum Sportowym we Frensztacie pod Radostem. Około 1984 roku ściągnęliśmy tu Jaroslava Sakalę i ja trenowałem go do 1986 roku. Był już wtedy jednym z najlepszych juniorów w naszym kraju. Kiedy po siedmiu latach wróciłem z Niemiec, Sakala był już z kolei jednym z najlepszych na świecie. Wszyscy trenerzy mieli z nim jednak wielkie problemy, nie był w stanie dostosować się do żadnego systemu pracy. Był uważany za buntownika. Taki sobie wykreował wizerunek przez lata. Któregoś razu rozmawialiśmy w Planicy, opisał swoje problemy z czeską federacją i trenerami. Rozważał nawet reprezentowanie innego kraju. W obliczu takich problemów zaproponowaliśmy mu treningi z polską grupą. Odbył z nami wiele zgrupowań, zarówno w Polsce jak i za granicą. Po zakończeniu pracy w Polsce zostałem nawet jego osobistym trenerem. Po przejściu na sportową emeryturę zaczął robić interesy. Otworzył „Sakybar” we Frensztacie i jeden pub w „Na Žuchově”. Kiedyś powiedział mi, że potrzebuje niewielkiej inwestycji w sprzęt do baru. Zgodziłem się pożyczyć mu dość dużą sumę pieniędzy. Byłem przekonany, że jesteśmy przyjaciółmi, nie sądziłem, że może dojść do tego, iż tych pieniędzy nigdy nie odzyskam. Jego „Sakybar” wciąż był zatłoczony i wydawało się, że nie powinien mieć problemu ze zwrotem pożyczki. Gdy w końcu dowiedziałem się, że ma długi i potrzebował pieniędzy, by spłacić część wierzycieli, a nie do dalszych inwestycji, zażądałem spłaty długu. Powiedział mi, że nie zwróci mi żadnych pieniędzy, bo ich nie ma i że mogę pójść z tym do sądu. Razem z kolegą, również biznesmenem i byłym skoczkiem, wymyślili chytry plan, żeby mnie oszukać, a ja ostatecznie zostałem bez pieniędzy. Chciałbym jeszcze potrenować dzieci, zdrowie mi dopisuje, wolnego czasu mam sporo. Ale Sakala, po powrocie z pracy w Słowenii, jest trenerem skoczków we Frensztacie, a ja nie mam ochoty spotykać się z tym człowiekiem, którego uważam za oszusta i kłamcę.  Od pewnego czasu w ogóle już nie pojawiam się na skoczni. 

Czytaj też: Trudna kariera i kręte życiowe ścieżki. Historia Jaroslava Sakali
 

- Teraz coś z zupełnie innej beczki. Widziałem niedawno zdjęcie z początku lat 90., na którym znajduje się Pan razem z czarnoskórym skoczkiem pochodzącym z Ugandy, Dunstanem Odeke. Czy pamięta Pan tego zawodnika?

- Tak, oczywiście, ja jestem do dzisiaj z nim w kontakcie. Mieszka obecnie w Oslo i pracuje w branży informatycznej. To przy mnie stawiał pierwsze kroki na nartach. Dunstan mieszkał w Belgii, a potem w Norwegii, gdzie poznał Thomasa Proboscha, który spotykał się z siostrą Dunstana. Rodzice Thomasa mieli domek w Grainau nieopodal Garmisch-Partenkirchen. Cała trójka spędzała więc tam wakacje i długie weekendy. Któregoś dnia zaciekawiony Dunstan zjawił się pod skocznią i powiedział mi, że chciałby skakać. Daliśmy mu sprzęt, no i zaczął trenować. Pod względem atletycznym był świetnie przygotowany do uprawiania sportu. Skakał też nie najgorzej, ale największy problem miał z utrzymaniem się na nartach w miejscu, gdzie kończył się igelit, a zaczynała trawa, tam mu się te narty rozjeżdżały. Skakać zaczął w wieku dwudziestu lat, więc oczywiście nie miał szans na żadne poważne sukcesy. Powiem Panu, że miałem też okazję trenować dwóch skoczków z Anglii, więc przyszło mi pracować z dość egzotycznym towarzystwem. Byli na pewno lepsi niż Eddie Edwards.

- Wróćmy na koniec do spraw bieżących. Kto jest Pana faworytem do zdobycia Kryształowej Kuli?

- Moim faworytem jest Geiger. Jest najbardziej dynamiczny w fazie lotu i tu przewyższa Krafta i Kubackiego. Najbliższy jego dynamice jest chyba Kobayashi. Pomimo gorszych wyników w ostatni weekend, nadal wierzę w Geigera, bo prezentuje takie najsolidniejsze skakanie, jeśli popatrzymy na wszystkie konkursy od początku sezonu. Stanowi idealne połączenie siły i aerodynamiki. Nie notuje aż takich wpadek jak choćby Kraft. Mnie się ten skoczek po prostu podoba, nawet jeśli w tym roku nie wygra Pucharu Świata, to będzie moim faworytem, żeby zrobić to za rok. Ja go trochę znam, on pochodzi z Oberstdorfu, gdzie się udzielałem, poznałem jego rodziców, a jego samego kojarzę z okresu, kiedy jeszcze był dzieckiem.

Rozmawiał Adrian Dworakowski 


Adrian Dworakowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (26090) komentarze: (159)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • fridka1 profesor
    @quince

    Uwielbiam takie wypowiedzi. To może Stocha poprowadziłaby Jadzia z mięsnego? Albo gadanie, że ten trener nic od siebie nie dał tylko bazował na pracy poprzednika. To nic nie kosztuje, umniejszać cudzy wysiłek siedząc przed kompem.

  • quince początkujący

    To Tajner był byle jakim trenerem, Małysza w tamtych czasach to mógł nawet pies trenować...

  • unnameduser stały bywalec
    @Kaligula

    W przypadku Szczęsnego wystarczyłoby nagrać różne jego typowe wypowiedzi i odtwarzać w odpowiednich momentach. Nikt by się nawet nie zorientował, że to nie jest komentarz na żywo.

  • Kaligula początkujący
    W temacie Małysza to pan Mikeska niech lepiej milczy

    Zdania można mieć różne, ale najwięcej zawsze mówią wyniki. Małysz bez Mikeski osiągnął dużo, dużo, dużo więcej niż z nim, a nie przypominam sobie, żeby Mikeska coś osiągnął bez Małysza. A, że młody wówczas Małysz w końcu zaczął desperacko szukać pomocy u trenera Szturca, do którego miał zaufanie, to tylko świadczy o jego ambicjach.

    A co do komentatorów, to z wielką przyjemnością słuchałem w ostatni weekend komentarza Mateusza Lelenia. Może nie ma takiego głosu jak Szaranowicz czy Szpakowski, ale mam wrażenie, że wreszcie komentował ktoś, kto tę dyscyplinę zna, rozumie, czuje i ma do niej dobrą pamięć, praktycznie o każdym zawodniku był w stanie powiedzieć coś ciekawego. Oby tylko nie wracał na jego miejsce Szczęsny, który dla mnie w zasadzie nie jest w ogóle komentatorem (podobnie jak ci z Eurosportu), bo on w zasadzie nie komentuje, tylko odczytuje dane, które akurat ma przed sobą.

  • lopekerno początkujący

    Spijana śmietanka to nie inaczej , że chodzi mu o pieniądze to widać po jego wypowiedzi jednak brakuje takich jak on trenerów i wyszkolenia.Śmietanka musiała być bardzo dobra jednak spijana przez kogoś innego niż czeskiego trenera brakuje nam takich trenerów FIS cupie.Polo tajner ukradł tę śmietankę i się nacieszył smakiem dziad i ma zonk o 40 lat młodsze.

  • BJJ doświadczony
    @qwerty "Fanka"

    Cieszę się, że ktoś pamięta "Fankę", zagorzałą fankę Adama :) Pozdrowię ją od Ciebie :)

  • GOTS weteran
    @Wojciechowski

    Pewnie było tak jak piszesz, Że pan Krzysztof był w TVP do 2008 roku, ale ostatni raz skoki komentował w 2006, o czym sam mówił w wywiadzie dla Asa wywiadu Patryka Miroslawskiego, i Milkas był w sporcie w TVP 1 zatrudniony niejako na umowę zlecenie z doskoku , jego formalnym zatrudnieniem było stanowisko w TVP Polonia, gdzie kierował redakcją sportową.

  • Wojciechowski profesor
    @GOTS

    Miklas był w TVP na pewno jeszcze w 2008. Jak dziś pamiętam spore zaskoczenie, że nie jedzie na igrzyska do Pekinu. I w sumie faktycznie wtedy był jego koniec w TVP, raczej jakiś konflikt z ówczesnym szefem TVP Sport Korzeniowskim.

    PS Wtedy przed Pekinem to był bodaj nawet oficjalny protest Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów, dlaczego Miklasa nie ma na liście potencjalnych komentatorów tej dyscypliny na igrzyskach. A tym zajmował się, jak kojarzę, nawet dlużej niż narciarstwem, jeszcze za tzw. komuny.

  • GOTS weteran
    @Wojciechowski

    O widzisz to mi umknęło.

  • Wojciechowski profesor
    @Paweł39

    Szaranowicz komentował skoki na pewno już na MŚ 1997, ale coś mi się majaczy, że przynajmniej kombinację to już na igrzyskach w Lillehammer.

  • Wojciechowski profesor
    @Kolos

    No nie tylko teoria, w takim typowym konkursie PŚ to gdzieś z połowa skoczków traci ponad punkt za fazę lotu.

  • Wojciechowski profesor
    @GOTS

    Na pewno komentował już jesienią 2007, niedawno dość trafiłem na PŚ w Trondheim w grudniu 2007 z jego komentarzem.

  • unnameduser stały bywalec
    @Wojciechowski

    Jeżeli ktoś ma odjęte 5 punktów za lot, bardzo prawdopodobne jest że broni się przed upadkiem i nie przyjdzie mu do głowy lądowanie telemarkiem, by dostać dziewiętnastkę ;)

  • GOTS weteran
    @Paweł39

    Wyrzucić to można kogoś na bruk a nie na bróg ;)
    Szaranowicz komentował jeszcze zawody przed 98 rokiem, i w sezonach 2000/2001 i 2001/2002 to jednak Miklas był tym głównym komentatorem. Szaranowicz moim zdaniem dlatego komentował więcej, ze był po prostu lepszy marketingowo i wizerunkowo, potrafił zrobić show, to co jest bezcenne dla telewizji. Aha i Szaranowicz został szefem TVP sport w 2009 roku na 3 lata po tym jak Miklasa w TVP juz dawno nie było.

  • fridka1 profesor
    @Paweł39

    Zresztą jak Miklas wraca do TVP tylko dlatego, że środowisko Kurskiego to jego idole i światopogląd wyznają ten sam, to nie jest to wykorzystywanie okazji i karierowiczostwo?

  • fridka1 profesor
    @Paweł39

    Jeszcze raz powtarzam, że można być karierowiczem, ignorantem, kochać blask fleszy jak się pracuje w mediach to raczej normalna, chyba że się nazywasz Snopek), ale co ma piernik do wiatraka? Samo komentowanie to kwestia gustu, mnie nudzi Snopek, irytuje Szczęsny, ale to co ty nazywasz "chlapnięciem" przerodziło się w zwykłe szczucie i bardziej chodzi mi o samo zjawisko, dopatrywanie się wszędzie spisków, mam na to alergię, w sporcie i w życiu, niż o jakieś tam personalne animozje Włodek-Krzysio.

  • Paweł39 weteran

    Szczęsny ma irytujący głos. Sprawia wrażenie przemądrzałego,nadmiernie popisuje się znajomością niemieckiego i te jego wymowy, akcent chyba lepszy od samych Niemców.. popisuje sie mam wrażenie tym że tak zna niemiecki. Dodatkowo też opowiada bzdury. Irytujące jest jego wycie przy dalekim skoku Polaka. Podobnie jak Maciej Iwański w piłce nożnej. Obaj przemądrzali że hoho. Taki sam typ człowieka jak on. No i obaj żyjący internetem i twitterem. Jakos mnie to nie dziwi.
    @Fridka1 @Raptor
    Może i Miklas miał swoje grzechy co do Hannawalda, ale znowu bez przesady. Wyrzucać go od razu na bróg jakby Hannawaldowi krzywdę zrobił.. Miklas komentuje ten sport dłużej niż Szaranowicz, w latach 90-tych on ze Snopkiem.. a Szaranowicz podchwycił, choć tez pamiętam komentował chyba Igrzyska w Nagano jak pamiętam, ale tak to Miklas wszystko ze Snopkiem. Widziałem ostatnio wywiad Miklasa na yt, kiedy to mówił o Szaranowiczu że "kolega lubił podchwycić, komentował co się dało, jak NBA było w modzie to komentował NBA, jak wyścigi to wyścigi, nawet futbol próbował ale mu nie wyszło" i że lubił byc w centrum uwagi. Szaranowicz kocha gdy się o nim, tak mówi, nazywa legendą i robi mu benefisy, on to uwielbia. Inny typ od Miklasa czy Snopka. Możecie sobie zobaczyć ten wywiad na yt, "Wywiad Rzeka" z Miklasem, tam opowiada o Szaranowiczu, nie są to pozytywne słowa. I zrobiono z Miklasa kozła ofiarnego. Za to Szaran, legenda jeszcze ulice będą jego imieniem.. heh.Tak to już bywa. Są osoby rzeczywiście skromne jak Snopek, ale są też kochające centrum uwagi i żeby było głośno o nim jak Szaran. Sądze że ulica Szaranowicza się pojawi i nie zdziwie się jak sam będzie o to zabiegał.

    Pamiętam zawody z Japonii kiedy Miklas komentował ze Snopkiem w 2006 roku, kiedy Żyła już punktował, Śliż skakał tam i ktoś jeszcze z naszych, świetnie się słuchało obu. Niestety tego duetu już chyba nie usłyszymy. Bo Nieszczęsny się dorwał, już o nim nominowany do "komentatora roku" a oczywiście Snopek tradycjnie olany i nominoway nie jest. Przykre to, ale TVP już taka jest.

  • GOTS weteran
    @Wojciechowski

    Szczęsny wydaje mnie się, że pierwsze zawody komentował w Planicy w 2008 roku. Czyli wszedł właściwie po sezonie 2007/2008 w komentatorkę.

  • Pavel profesor
    @Homeomorfismus

    Nie powtarzał się :) :) :) :) Haha, świetne :) Toż to Szaranowicz miał opis każdego zawodnika, który przy każdym skoku tego zawodnika powtarzał, konkurs w konkurs :)

  • Homeomorfismus doświadczony
    @Morgensternowy_

    Szczęsny? Dziękuję, postoję. Nie potrafi ciekawie mówić ani budować emocji, a do tego powtarza w kółko swoich kilka czy kilkanaście wyrażeń. To jego "proszę zobaczyć, jak daleko" przy połowie dalekich skoków już mnie męczy... Szaranowicz zdolny był do poetyckich porównań, które same przychodziły mu do głowy, był spontaniczny, a do tego się nie powtarzał...

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl