Zapomniany mistrz olimpijski - smutna historia Władimira Biełousowa

  • 2020-11-08 14:45

Przed kilkoma laty Władimir Biełousow, jedyny radziecki i rosyjski mistrz olimpijski w skokach narciarskich, podjął próbę spisania swoich wspomnień i wydania ich w formie książki. Na pewnym etapie prac nad publikacją machnął ręką, stwierdził, że "nikomu nie będzie się chciało tego czytać" i spalił cały rękopis. Wydaje się jednak, że bardzo się pomylił w ocenie atrakcyjności, smutnej jednak w dużej mierze, historii swojego życia i popełnił błąd, obracając ją w popiół...

Droga do Grenoble

Biełousow urodził się w 1946 roku na przedmieściach Wsiewołożska, miejscowości położonej nieopodal Petersburga. Okres jego dzieciństwa przypadł na trudne czasy powojenne. - Nie mieliśmy praktycznie nic, jedliśmy to, co urosło nam w ogrodzie – wspominał po latach – Odkąd dziadkowie zaczęli hodować bydło mieliśmy trochę mięsa i mleko. Posiadanie nart było luksusem, rodzice musieli bardzo długo oszczędzać, by kupić mi deski do jazdy na śniegu.

Babcia Władimira mieszkała na przeciwko parku, w którym stały małe, prowizoryczne, drewniane skocznie narciarskie. Tam właśnie swoje pierwsze skoki oddał przyszły mistrz olimpijski. Narty, na których skakał były raczej pośledniej jakości, ulegały częstym uszkodzeniom, w pewnym momencie przestały się nadawać do dalszego użytkowania. Za radą kolegi młody Biełousow zapisał się więc do miejscowej szkoły sportowej, by móc rozwijać swe narciarskie zainteresowania. Po rozpoczęciu nauki otrzymał trzy pary nart: biegowe, zjazdowe i skokowe. Najlepiej czuł się na tych ostatnich. Na dzień dobry zajął trzecie miejsce w konkursie skoków, pomimo tego że większość jego rywali trenowała je od co najmniej dwóch lat. To w zasadzie zaważyło o jego dalszych losach jako narciarza. Z roku na rok czynił duże postępy, szkoląc się pod czujnym okiem trenera Arkadego Worobiewa. Po ukończeniu szkoły Władimir wstąpił do Instytutu Inżynierów Transportu Kolejowego w Leningradzie. To był już jednak czas intensywnych treningów, wyjazdów na zawody. Nie potrafił połączyć edukacji ze sportem. Po pierwszej sesji egzaminacyjnej zrezygnował z nauki i został wcielony do wojska. Z armią był związany przez kolejnych 25 lat swojego życia.

W 1966 roku Biełusow trafił do kadry narodowej przygotowywanej programem olimpijskim do startu na igrzyskach w Grenoble zaplanowanych na luty 1968 roku. Jeszcze na rok przed jego życiową, jak się później okazało imprezą, nic nie wskazywało, na to, by petersburżanin miał we Francji odegrać kluczową rolę. Podczas mistrzostw ZSRR rozgrywanych w sezonie przedolimpijskim zajął odległe 16 miejsce. Osobliwym może się wydawać fakt, że debiut na międzynarodowej arenie Biełousow zanotował zaledwie trzy tygodnie przed igrzyskami. Po odniesieniu triumfów na krajowym podwórku, w Kirowsku i Gorkach, wybrał się na zawody do Czechosłowacji. W Szczyrbskim Jeziorze podzielił się zwycięstwami z Czechosłowakiem Jiří Rašką i jak się miało niedługo później okazać, wyniki olimpijskiej rywalizacji w Grenoble stanowiły niemal 1:1 odzwierciedlenie tych zmagań. Będący na fali wznoszącej reprezentant ZSRR wygrał jeszcze konkursy w Bańskiej Bystrzycy i Schmiedefeld w NRD. Na drodze do występu na igrzyskach stała jednak jeszcze wtedy poważna przeszkoda. Biełousow, który jak już wspomniano był żołnierzem, trzykrotnie samowolnie oddalił się z jednostki i jedną z wyznaczonych mu kar dyscyplinarnych miał być zakaz uczestniczenia w igrzyskach olimpijskich. Dopiero po interwencji generała od kary odstąpiono, czego wkrótce nikt w radzieckiej armii na pewno nie żałował.

Do Francji po złoto

Konkursy skoków w ramach igrzysk w Grenoble odbywały się na skoczniach w Autrans i Saint Nizier. Zawody na mniejszej skoczni zostały rozegrane w warunkach raczej urągających prestiżowi olimpijskiej rywalizacji. Pogoda była wiosenna, śnieg szybko topniał, a podczas treningu zawodnicy jeden po drugim kończyli skoki upadkiem. Organizatorzy długo zastanawiali się co dalej robić. Zdecydowali jednak, że konkurs musi się odbyć, choćby dlatego, że swoją obecnością miał go zaszczycić ówczesny prezydent Francji, Charles de Gaulle. Biełousow po pierwszej serii plasował się na 20 pozycji, drugi skok pozwolił mu awansować na, bardzo dobre jak na debiutanta, ósme miejsce. W dniu rozegrania drugiej olimpijskiej batalii, na dużej skoczni, organizatorzy znów załamywali ręce z powodu pogody. Tym razem poważnym utrudnieniem był silny boczny wiatr. Rozważano już nawet taki scenariusz, że o tytule mistrzowskim będzie decydował jeden skok. Rozgrywana w dużych męczarniach pierwsza seria została anulowana i zrestartowana. Swój skok zdążył oddać między innymi Biełousow i była to najdłuższa odległość spośród tych, którym udało się skoczyć - 99 metrów. Wiatr jednak ucichł, rozegrano dwie serie, w każdej z nich najlepszy był reprezentant Związku Radzieckiego. W swoich próbach uzyskał 101,5 i 98,5 m., za każdym razem o pół metra więcej niż mistrz z mniejszej skoczni, Jiri Raška. No i stało się. Władimir Pawłowicz Biełousow, debiutant na wielkiej imprezie sportowej i w zasadzie debiutant w wielkim świecie skoków, został mistrzem olimpijskim.

- Było sporo kwestii, które nie pozwalały mi się do końca cieszyć z tytułu mistrza olimpijskiego – gorzko konstatował po latach - Nie mieliśmy od nikogo żadnej pomocy. Wstydziłem się tego, w jakich strojach musimy występować. Nasz sprzęt był fatalnej jakości. Nie chcę teraz nikogo urazić, ale gdy stojąc na podium słuchałem hymnu, zamiast wielkiej radości, czułem się głupio. Reprezentowałem wielki kraj, a nie czułem wielkiej dumy. Mieszkaliśmy w budynku, przypominającym koszary. Korytarz i pomieszczenie do spania – to było wszystko. Tak naprawdę moim łóżkiem był stół do masażu. Do tego wszystkiego nasz trener nie mógł z nami mieszkać. Podczas ceremonii otwarcia wyglądaliśmy jak skolektywizowani rolnicy. Mieliśmy ubrane czarne, skórzane buty pokryte pleśnią, bluzy i czapki. Dałem potem ten strój mojemu ojcu, chodził w nim do pracy.

Decyzją Charlesa de Gaulle'a zwycięzca konkursu na dużej skoczni miał otrzymać nagrodę specjalną, którą był Citroen. Auto nie trafiło jednak do Władimira, który poczuł się wówczas mocno oszukany: - Najwyraźniej ktoś dostał je za mnie... Domyślam się kto, ale nic więcej nie powiem.

Po wywalczeniu olimpijskiego lauru Biełousow otrzymał stopień młodszego porucznika oraz tytuł Honorowego Mistrza Sportu. Nie było jednak wielkiej celebracji jego sukcesu. Nawet na lotnisku po powrocie do kraju obyło się bez pompatycznego przyjęcia. Wszystko przez to, że radzieckie władze sportowe były niezadowolone z ogólnego występu swoich zawodników w Grenoble.W rodzinnym Wsiewołożsku mistrz otrzymał mieszkanie i pomoc przy zakupie Wołgi poza kolejnością. Za złoty medal przyznano mu też 2500 rubli. Nie wystarczyło to na samochód, który kosztował dwa razy więcej. Brakujące pieniądze musiał pożyczać od przyjaciół, a swoje długi spłacał jeszcze trzy lata głównie z otrzymywanego od państwa stypendium.

Czechosłowackie piekło

Do końca sezonu mistrz olimpijski prezentował wyborną formę. Wygrał prestiżowe zawody w Oslo i zmagania w Rovaniemi. Rok później został jedyny raz w swojej karierze mistrzem ZSRR, zajął też szóste miejsce w Turnieju Czterech Skoczni. W sezonie 1969/70 zajął trzecie miejsce w Garmisch-Partenkirchen podczas TCS. Nie miał jednak szans na wysokie miejsce w klasyfikacji generalnej imprezy, bowiem występ w Oberstdorfie zakończył na... 92 miejscu. Tamtej zimy po raz drugi triumfował w konkursie rozgrywanym na legendarnym wzgórzu Holmenkollen, był szósty na mniejszej skoczni podczas mistrzostw świata w Szczyrbskim Jeziorze. Do Czechosłowacji jechał z medalowymi nadziejami, jednak tamta impreza stanowi jedno z jego najgorszych wspomnień z czasów kariery zawodniczej.

W sierpniu 1968 roku wojska ZSRR dokonały zbrojnego najazdu na Czechosłowację, co stanowiło konsekwencję okresu politycznej liberalizacji u naszych południowych sąsiadów. W wyniku operacji „Dunaj” rannych zostało około 500 obywateli Czechosłowacji, a 108 poniosło śmierć. Podczas rozegranych półtora roku później narciarskich mistrzostw w Szczyrbskim Jeziorze pamięć o tamtych tragicznych wydarzeniach wśród Czechów i Słowaków wciąż była żywa. Radzieccy sportowcy zostali tam przyjęci bardzo wrogo, a najbardziej, jako potencjalnie najgroźniejszemu rywalowi faworyta gospodarzy, Jiříego Raški, oberwało się Biełousowowi. – Kibice nazywali nas okupantami, krzyczeli: „zabiłeś moją matkę!”, do hotelowych pokojów podrzucano nam kartki z pogróżkami – opowiada do dziś przejęty ówczesnymi wydarzeniami złoty medalista z Grenoble – zdecydowaliśmy z trenerem, by ze względów bezpieczeństwa opuścić nawet jeden trening. Gdy przed startem z głośników wybrzmiało moje nazwisko, na całych trybunach rozległy się gwizdy i buczenie. Mimo to miałem przed drugim skokiem dobrą pozycję wyjściową. W przerwie obrzucono mnie śnieżkami. Nie wytrzymałem tego emocjonalnie. W rozegranym na koniec mistrzostw, jako pokazowy, konkursie drużynowym skoczyłem o 10 metrów dalej od rekordu skoczni. Wydaje mi się, że cała adrenalina, gniew i frustracja po nieudanych konkursach indywidualnych znalazła swoje ujście w tym ostatnim skoku.

Zupełnie inaczej do rywalizacji na tej imprezie podszedł kolega Biełousowa z kadry, Garij Napałkow. Na niego cała ta wroga atmosfera podziałała wyjątkowo mobilizująco i do kraju wracał z dwoma złotymi medalami.

Honor zamiast igrzysk

Kolejnej zimy Biełousow wyskakał m.in drugie miejsce w Zakopanem i trzecie w Sapporo podczas próby przedolimpijskiej, co rokowało pewne nadzieje na powtórzenie sukcesu z Grenoble. Na swoje drugie igrzyska jednak nie pojechał. Rozegrany w marcu 1971 roku konkurs w Oslo, w którym zajął 11 miejsce, był jego ostatnim międzynarodowym startem w karierze. Karierę skoczka zakończył więc mając zaledwie 25 lat.

- Mogłem jechać do Sapporo i walczyć o obronę tytułu – opowiada Biełousow - Czułem się wtedy jeszcze mocniejszy niż cztery lata wcześniej. Działacze z federacji chcieli mnie jednak wykorzystać do swoich celów. W jednym z oficjalnych dokumentów kazano mi wpisać nazwiska dwóch osób, które rzekomo uczyniły ze mnie mistrza olimpijskiego, a tak naprawdę nie miały z moim sukcesem wiele wspólnego. Nie będę wymieniał nazwisk tych osób, bo nie ma ich już na tym świecie. Nie zaakceptowałem tego warunku. Nie mogłem zdradzić moich mentorów, Worobiewa, który nauczył mnie skakać na nartach i Aleksandra Grigasa, który wprowadził mnie do reprezentacji.

W rezultacie do Sapporo pojechał za niego 38-letni Koba Cakadze. Japońskie igrzyska okazały się porażką reprezentacji ZSRR, która dysponowała wtedy bardzo silną kadrą, a w swoich szeregach miała m.in. podwójnego mistrza świata, wspomnianego Napałkowa. Brak medalu w skokach przyjęto wtedy w Związku Radzieckim z ogromnym rozczarowaniem.

W 1978 roku Biełousow ukończył Wojskowy Instytut Kultury Fizycznej w Leningradzie i został oddelegowany do Sachalina, gdzie pracował z dużymi sukcesami jako trener narciarskiej drużyny narodowej sił zbrojnych. Po ponad czterech latach pracy stał się, nie po raz pierwszy, obiektem gier politycznych i po interpersonalnych przepychankach z przełożonymi odwołano go ze stanowiska. Dzięki uznanemu nazwisku i sukcesom w dorobku udało mu się objąć podobną funkcję w Moskwie. Tu jednak historia się powtórzyła. - Moi przeciwnicy za pomocą intrygi zaaranżowali zakłócenia w pracy zespołu podczas jednego z konkursów. W rezultacie spędziłem rok bez pracy, bez pieniędzy, pozbawiony szacunku z czyjejkolwiek strony. Udało mi się jednak ostatecznie wrócić do armii. Kontynuowałem swoją służbę w Murmańsku.

Smutna emerytura

Po przejściu na emeryturę w stopniu majora Władimir Biełousow na początku lat 90. powrócił do rodzinnego Wsiewołożska. Zderzenie z nową rzeczywistością okazało się niezwykle trudne. Brakowało mu pieniędzy. By przetrwać chwytał się każdego zajęcia. Pracował jako stróż, leśniczy, myśliwy. Starał się żyć w bliskim kontakcie z przyrodą. Przez trzy i pół roku mieszkał razem z najmłodszą córką w pobliżu jeziora Ładoga. Z czasem zaczął mieć bardzo poważne problemy z kręgosłupem. Jego stan zdrowia szybko się pogarszał, w końcu stracił możliwość samodzielnego poruszania się na nogach. Dotknęła go też inna bardzo nieprzyjemna sytuacja, z którą do dziś nie może się pogodzić. W latach 90-tych Biełousow utracił całą swoją bogatą kolekcję trofeów wywalczonych na skoczniach świata, łącznie z bezcennym złotym medalem olimpijskim zdobytym w 1968 roku. Medale i puchary padły łupem złodziei i do dziś nie udało się ich odzyskać. Wśród pamiątek były też darzone przez niego szczególnym sentymentem podarunki od Króla Norwegii otrzymane za dwa prestiżowe zwycięstwa na Holmenkollen - zegarki, spinki do mankietów, gratulacje w formie dyplomów. 29 kwietnia 2015 roku prezydent Rosyjskiej Federacji Skoków Narciarskich i Kombinacji Norweskiej, Dmitrij Dubrowski, wręczył mistrzowi olimpijskiemu z Grenoble replikę wywalczonego przez niego złotego medalu.

- Jestem oczywiście szczęśliwy, że otrzymałem tak wartościową pamiątkę, ale kto zwróci mi pozostałych 48 medali i pucharów skradzionych w latach 90-tych, latach bezprawia i bezkarności? - pytał retorycznie Biełousow - Nie została mi ani jedna nagroda, ani jeden medal wywalczony w uczciwej, sportowej walce. W sprawie otrzymania duplikatu medalu ja sam pisałem już wcześniej do MKOl, do Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego i federacji skoków i kombinacji. Dopiero teraz ktoś się tym zainteresował. Dziękuję za pomoc kierownictwu federacji, zwłaszcza prezydentowi Dmitrijowi Dubrowskiemu.

W przeprowadzonej jakiś czas temu szczerej rozmowie Biełousow przyznał, że czuje się bardzo rozgoryczony, tym, jak traktuje się w Rosji złotego medalistę olimpijskiego, który ma do tego ogromne problemy ze zdrowiem: - Jestem dziś poważnie chory i nie mogę chodzić. Od wielu lat interesują się mną tylko przy okazji kolejnej olimpiady, a potem zapominają na cały czteroletni cykl. Uważają mnie za niewygodnego człowieka. Być może takim jestem. Nigdy nie bałem się mówić prawdy, która wielu osobom nie była na rękę. Gdy oglądam zawody w skokach czy kombinacji wniosek nasuwa mi się jeden – u nas nie ma żadnego rozwoju w tych dyscyplinach. Rosyjskiej szkoły dwuboju już dawno nie ma, a w skokach jest duża przepaść dzieląca nas od najlepszych. Nas weteranów, nikt nie chce słuchać. Nie tylko mnie. Praktycznie zapomnieli o naszym istnieniu. Ja nawet w bliskim mi Wsiewołożsku nie jestem nikomu potrzebny. To bardzo gorzkie uczucie – być zapomnianym, przykutym do łóżka byłym sportowcem.

Opracowano na podstawie:
Sports.ru
Tramplin.perm.ru
Allsport.info.ru
Wyniki-skoki.hostingasp.pl
 informacji własnych

 

W tym roku z cyklu sylwetek gwiazd skoków ukazały się:

Fiński fenomen lat 60. - historia Veikko Kankkonena

Toni Innauer - wielka, okaleczona kariera

Rudolf Burkert - showman, playboy, ryzykant, pierwszy nienordycki medalista olimpijski

Ari Pekka Nikkola – wielki skoczek bez wielkiego talentu

Genialna "pchła" z Rudaw – wielka kariera Jensa Weissfloga

 


 


Adrian Dworakowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (7282) komentarze: (4)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • INOFUN99 profesor
    @Oczy Aignera

    Waga niecodzienna jak na skoczka. Patrząc na wzrost to w tamtych latach był całkiem wysoki.

  • FankaPilcha stały bywalec
    @Oczy Aignera

    Zdrowi przynajmniej. Nie musieli się głodzić.

  • Oczy Aignera profesor
    Kiedyś to było

    Kiedyś to byli skoczkowie - 173 cm wzrostu, 78 kg wagi.

  • kuba923 stały bywalec

    Bardzo smutna i przykra opowieść. Chętnie bym przeczytał książkę Biełousowa

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl