Sensacyjny brąz Fijasa, oszukany Cecon, załamany Małysz - o MŚ w lotach w Planicy

  • 2020-12-09 05:46

W 1972 roku w kolebce lotów narciarskich, w należącej do Jugosławii Planicy rozegrano po raz pierwszy zawody o Mistrzostwo Świata w Lotach Narciarskich. W najbliższych dniach w dolinie położonej w Alpach Julijskich niedaleko Kranjskiej Gory impreza ta zostanie rozegrana już po raz siódmy. Przyjrzyjmy się zatem jak, w ogólnym zarysie, wyglądały wcześniejsze zmagania o tytuł najlepszego lotnika rozgrywane właśnie w Planicy. 

Na zakończenie, jakże miło wspominanego w Polsce olimpijskiego sezonu 1971/72, rozegrano po raz pierwszy Mistrzostwa Świata w Lotach Narciarskich. Areną inauguracyjnych zawodów uczyniono największy wówczas obiekt mamuci – skocznię w Planicy, jedną z czterech funkcjonujących wtedy w Europie skoczni przeznaczonych do lotów narciarskich. Premierową odsłonę nowej imprezy zepsuła jednak w dużej mierze pogoda, z której to przyczyny z zaplanowanych trzech dni rywalizacji zaliczono zmagania tylko dwóch serii rozegranych 25 marca. Co ciekawe FIS brała pod uwagę nawet takie rozwiązanie, by jako wyniki mistrzostw zaliczyć rezultaty serii treningowych, jeśli pogoda nie pozwoliłaby na przeprowadzenie serii konkursowych.  Na końcową notę każdego z zawodników składały się więc tylko dwa skoki. Oprócz porywistego wiatru organizatorzy musieli zmagać się z dodatnimi temperaturami. By przygotować obiekt chwytano się różnych środków łącznie z pokrywaniem zeskoku... styropianem. Kibice zgromadzeni pod mamutem byli świadkami kilku bardzo groźnie wyglądających upadków. Takowy już w serii próbnej stał się udziałem m.in. Stanisława Gąsienicy-Daniela, który nie wystąpił przez to w konkursie głównym. Bolesne zderzenie ze źle przygotowanym miejscami zeskokiem przeżył też Yukio Kasaia. Pierwszym mistrzem świata został Szwajcar Walter Steiner, jeden z najwybitniejszych "lotników" w historii. 21-letni snycerz z Wildhaus, malutkiego miasteczka w szwajcarskim kantonie Sankt Gallen, który półtora miesiąca wcześniej przegrał z Wojciechem Fortuną o 0,1 pkt. mistrzostwo olimpijskie, tym razem sięgnął po złoto w sposób więcej niż pewny. W swoich próbach na Velikance uzyskał 155 i 158 m. Drugiego w klasyfikacji, reprezentanta NRD, Heinza Wosipiwo wyprzedził o 32,5 pkt. Brązowy medal wywalczył bardzo doświadczony już wtedy Czechosłowak Jiri Raska, mistrz i v-ce mistrz olimpijski z Grenoble z 1968 roku. Polacy liczyli rzecz jasna bardzo mocno na Wojciecha Fortunę. Ten jednak tuż po igrzyskach miał długą przerwę w treningach. Zakopiańczyk w serii próbnej ustanowił swój rekord życiowy skokiem na 132 metry. Takie odległości w konkursie dałyby mu miejsce w czołówce. W zawodach uzyskał jednak 114 i 117 metrów, co pozwoliło na zajęcie 20 lokaty. Tuż za Polakiem znalazł się Yukio Kasaia. Na 26 pozycji sklasyfikowano Adama Krzysztofiaka.

Czytaj też: "Chodziło o to, żeby się nie pozabijać" - Wojciech Fortuna o pierwszych MŚ w lotach

W 1979 roku mistrzostwa powróciły do Planicy, a na ich start polscy skoczkowie i to w stylu dużo lepszym niż można się było spodziewać. Niewiele jednak brakowało, a zarówno Piotr Fijas jak i Stanisław Bobak w ogóle do Jugosławii by nie pojechali. Polski Związek Narciarski nie wydał zgody na wyjazd naszych skoczków na loty, wysłano ich w zamian na zawody do Oberhofu. Tam spisywali się świetnie, nie ustępując przygotowującym się do udziału w mistrzostwach Niemcom. Trener Tadeusz Kołder używając fortelu, bez zgody narciarskiej centrali, na własną odpowiedzialność zabrał naszych najlepszych zawodników do Planicy. Debiutujący na tak wielkiej skoczni Fijas mimo problemów na treningach w zawodach skakał wprost sensacyjnie. Ostatecznie po dwóch dniach rywalizacji i sześciu skokach został sklasyfikowany na trzecim miejscu, zdobywając brązowy medal. Z triumfu cieszył się 23-letni Armin Kogler, który jako pierwszy Austriak sięgnął po złoto mistrzostw w lotach. Srebro wywalczył reprezentant NRD, Axel Zitzman. Niemiec w jednej z serii, potem anulowanej, uzyskał nawet wynik lepszy od rekordu świata (179 metrów), ale próby tej nie ustał. Rekord świata wynikiem 176 m. ustanowił przedskoczek z NRD Klaus Ostwald. Stanisław Bobak także debiutujący na mamucie, po pierwszym dniu rywalizacji plasował się na 14 miejscu, imprezę zakończył na 21 pozycji.

W 1985 roku w Planicy nie miał sobie równych Matti Nykaenen. Skakał jak w transie, bił rekordy świata (najlepszy wynik na świecie wyśrubował do 191 metrów), nie pozostawiał złudzeń rywalom. Na zakończenie dwudniowych zmagań okazał się lepszy od najgroźniejszego rywala, Jensa Weissfloga o blisko 50 punktów. Brąz padł łupem broniącego tytułu v-ce mistrza świata z Harrachova, Pavla Ploca. Według ówczesnych reguł zawodów skoczkowie w dwa dni mieli oddać po trzy skoki, najgorszy z nich miał być odrzucany. Z racji, że drugiego dnia odbyły się tylko dwie serie, do końcowej klasyfikacji zaliczono trzy najlepsze próby. Polskę reprezentowali bracia Fijasowie. Piotr był 14., a Tadeusz 29. Ten pierwszy miał na półmetku dwudniowych zmagań realną szansę na miejsce w czołówce. Po pierwszej części zawodów plasował się na 11 pozycji, niestety kolejnego dnia nie prezentował się już tak dobrze i miast w skoczyć do czołowej dziesiątki zsunął się o trzy lokaty w dół. 

Końcówka sezonu olimpijskiego 1993/94 była bardzo trudna dla organizatorów konkursów Pucharu Świata. W marcu odwołano z powodu niekorzystnych warunków atmosferycznych zawody w Lahti, Falun, Oslo, a także jeden z dwóch pucharowych konkursów na skoczni mamuciej w Planicy, składających się na Mistrzostwa Świata w Lotach Narciarskich 1994. Pierwszego dnia zmagań nie rozegrano żadnej punktowanej serii, w niedzielę udało się doprowadzić do końca dwuseryjny konkurs. Zwyciężył zdecydowanie Czech, Jaroslav Sakala po skokach na 189 i 185 metrów. Srebrny medal ze stratą ponad 30 punktów do triumfatora zgarnął największy bohater sezonu Norweg Espen Bredesen, a brązowy po raz drugi z rzędu Roberto Cecon. Na treningu Bredesen ustanowił nowy nieoficjalny rekord świata skokiem na 209 metrów. Mistrzostwa odpuścił sobie drugi w klasyfikacji generalnej PŚ, Jens Weissflog. Polacy nie startowali. Impreza przeszła do historii jako jedna z najbardziej kuriozalnych ze względu na skrajnie niesprawiedliwy system punktowania długości skoków, który nie uwzględniał lotów powyżej 191 metrów. Najbardziej skrzywdzony przez te okoliczności został Cecon, który powinien zostać wicemistrzem świata. 

18. Mistrzostwa Świata w Lotach Narciarskich zaplanowano na 20-22 lutego 2004 w Planicy. Po pierwszym dniu zmagań prowadził trochę nieoczekiwanie Niemiec Georg Spaeth dzięki lotom na 203,5 i 225 metrów. Drugie miejsce zajmował Tami Kiuru z Finlandii, trzecie Janne Ahonen, a czwarte Norweg Roar Lojoeklsoey. Na wysokim szóstym miejscu plasował się Adam Małysz, co zważywszy na to, jak słaby sezon miał wtedy najlepszy polski skoczek, było niespodzianką in plus. Na trzydziestym miejscu znajdował się świeżo upieczony sensacyjny Mistrz Świata Juniorów Mateusz Rutkowski, który jednak ostatni czas przed mistrzostwami, zamiast skupić się na jak najlepszych występach na skoczni, spędził głównie na rozmowach ze sponsorami. Już po pierwszej serii przepadli, 32. Wojciech Skupień i 52. Robert Mateja.Wyjazd skoczka z Chochołowa do Planicy do końca stał pod znakiem zapytania, bowiem tydzień wcześniej w Willingen totalnie zawalił Polakom konkurs drużynowy. Drugiego dnia zawodów najlepiej prezentował się Ljokelsoey. Loty na 222,0 oraz 210,5 m. pozwoliły mu awansować z czwartego miejsca i wygrać mistrzostwa. Srebrny medal wywalczył Janne Ahonen, a brąz Tami Kiuru. Prowadzący na półmetku Spaeth spadł na czwarte miejsce. Małysz drugiego dnia rywalizacji nie skakał już tak dobrze i mistrzostwa ukończył na 11 pozycji. Niesforny i niereformowalny Mateusz Rutkowski był ostatecznie 27, a dziennikarzom pytającym o możliwość przeprowadzenia wywiadu, pokazał wyprostowany środkowy palec. Dopiero 17 pozycję zajął zapowiadający walkę o medale, dwukrotny mistrz tej imprezy, jak się potem okazało będący już u schyłku swojej kariery, Sven Hannawald. To jednak nie był koniec mistrzostw, bo Międzynarodowa Federacja Narciarska zdecydowała o włączeniu po raz pierwszy do programu imprezy zawodów drużynowych. Historycznymi, bo pierwszymi mistrzami w drużynie zostali Norwegowie, których do sukcesu poprowadził znów najlepszy indywidualnie Ljoekelsoey. Srebro przypadło Finom, a brąz Austriakom. Reprezentacja Polski zajęła ósme miejsce wyprzedzając tylko Czechów i Białorusinów.

Mistrzostwa Świata w Lotach Narciarskich 2010 rozegrane w Planicy na koniec sezonu, jak się okazało rok później były ostatnią taką imprezą dla Adama Małysza. Najlepszy polski skoczek w historii, mimo że wielokrotnie wygrywał i stawał na podium zawodów Pucharu Świata w lotach, nie miał nigdy szczęścia do imprezy mistrzowskiej rozgrywanej na mamutach. Wydawało się, że teraz w końcu może zdobyć medal, będący jednym z niewielu trofeów brakujących mu do bardzo bogatej kolekcji. Wiślanin miał za sobą udany występ na igrzyskach olimpijskich w Vancouver, z których przywiózł dwa srebrne medale oraz niezłą końcówkę sezonu Pucharu Świata. Pierwszy dzień imprezy mógł zdecydowanie napawać optymizmem. Małysz po dwóch seriach zajmował drugie miejsce latając na odległość 217,5 i 215 m. Do prowadzącego Simona Ammanna tracił tylko 2,8 pkt. Niestety drugiego dnia skakał znacznie słabiej. Odległości 211 i 211,5 m. nie pozwoliły mu nie tylko na nawiązanie walki z Ammannem ale nawet na zajęcie trzeciego miejsca na podium. Do Szwajcara stracił 42,2 pkt., do trzeciego Andersa Jacobsena zaledwie 0,4 pkt... Srebrny medal wywalczył Schlierenzauer. "Jestem załamany" – powiedział bez ogródek po konkursie Małysz. Kamil Stoch zajął 16 miejsce, a Rafał Śliż i Łukasz Rutkowski nie awansowali do "30". Dzień później pojawiła się dla wiślanina jeszcze jedna szansa na zdobycie medalu, tym razem w konkursie drużynowym. I tym razem się nie udało, choć znów brakowało niewiele. Czwórka w składzie: Stoch, Hula, Rutkowski i Małysz zajęła czwarte miejsce a niemal pewny, brązowy medal straciła za sprawą fatalnego skoku Łukasza Rutkowskiego, który w drugiej serii uzyskał zaledwie 143 metry. Wygrała Austria przed Norwegią i Finlandią. Dla reprezentantów Suomi był to ostatni jak dotąd medal zdobyty na dużej imprezie. Na starcie zawodów nie stanął czterokrotny mistrz świata w lotach (dwa razy indywidualnie i dwa razy drużynowo), Roar Ljoeklesoey. Pojawił się jednak w Planicy, by oddać swój ostatni skok w karierze. Norweg poszybował na odległość 197 metrów, a na zeskoku czekali na niego przedstawiciele FIS z Walterem Hoferem na czele, którzy wręczyli mu dużą butelkę szampana.


Adrian Dworakowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (8479) komentarze: (13)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • Wojciechowski profesor
    @W Punkt

    I w skokach był podobny eksperyment trochę wcześniej, teraz mi się przypomniało. Na MŚ 1962 w Zakopanem i IO 1964 w Innsbrucku odrzucano najgorszy z trzech skoków. Tyle że to był epizod, nie przetrwał próby czasu. Co innego faktycznie na skoczniach mamucich, tam kombinowano przez lata jeszcze więcej, a zaliczanie wszystkich skoków ugruntował się dopiero od 1993.

  • Lestek weteran
    Poprawki i ciekawostki cd.

    Po słynnym konkursie na Kulm w 1986 (kilka poważnych upadków, niewiele zabrakło do śmierci) FIS... przestał uznawać odległości dłuższe, niż najdłuższy skok w historii (191 m). Chodziło o to, aby zawodnicy nie uczestniczyli w pogoni za rekordem.

    Skoczysz dalej, niż 191 m? W porządku, ale i tak wpisujemy ci 191 m. Ile tam masz, Roberto, 199 m? Zapisz Jasiu 191 m. Ile ci wyszło Takanobu, 198 m? Ty mówisz +198, ja mówię -7. To jest razem 191. Zapisz Jasiu. Co ty tam jęczysz? Że to nie fair? Dobra, dobra, pogadam z sędziami, za każdy skok ponad 191 m dadzą wam "19", nieważne jak wylądujecie. Już, zadowoleni?

    Zadowolony nie był jednak wicemistrz Bredesen, który na konferencji prasowej zdecydował się na happening i oznajmiając, że nie zasługuje na srebrny medal, założył go na szyję Ceconowi. Ten zaskoczony wyjął z kieszeni swój brąz i dał go Norwegowi.
    ----
    "brązowy medal straciła za sprawą fatalnego skoku Łukasza Rutkowskiego, który w drugiej serii uzyskał zaledwie 143 metry"

    "Koło 200 metrów byłoby pięknie. No i Łukasz... teraz trzeba... spróbować... Matko... O Boże..." :-)

  • Wojciechowski profesor
    @Maradona

    Po mocno „ekstremalnych” MŚL 1986 na Kulm FIS wymyślił, że trzeba ukrócić „pogoń za rekordami” i nie wiedzieć czemu uznał, że jeśli nie będą dawać punktów za odległości powyżej ówczesnego rekordu świata, czyli właśnie 191 m, to zawodnicy nie będą mieli odwagi latać dalej. Kuriozalne rozwiązanie, tyle że mało komu przez osiem kolejnych lat zaszkodziło (może oprócz Fijasa, który skoczył przecież dalej, ale po jego skoku serię anulowano).

    Niestety włodarzom „wesołej rodziny FIS” nie przyszło do głowy, że wraz ze zmianą stylu skoki dużo dalsze niż 191 m wcale nie będą takie niebezpieczne, ale tę zasadę utrzymali aż do 1994 roku. Dopiero MŚL w Planicy, w tym wymiana medali między Bredesenem i Ceconem, przemówiły im do rozumu.

  • Wojciechowski profesor
    @W Punkt

    Na razie problem jest w tym, żeby odbyły się choćby cztery serie, a co tam o sześciu mówić. ;)

  • Lestek weteran
    Poprawki i ciekawostki

    Popieram Lataja :-)
    ----
    "Premierową odsłonę nowej imprezy zepsuła jednak w dużej mierze pogoda, z której to przyczyny z zaplanowanych trzech konkursów rozegrano tylko jeden - 26 marca" Nie rozumiem trochę tego zdania. Tak czy owak skoki zaliczane do mistrzostw (po dwa) oddano 25 marca. Dzień później dano sobie spokój po serii próbnej i uznano za końcowe wyniki sobotnie. Co ciekawe, jeszcze przed mistrzostwami przyjęto, że jeśli zawodów konkursowych nie uda się przeprowadzić, to mistrzostwami wstecznie zostaną wyniki piątkowego (24 marca) oficjalnego dwuseryjnego treningu.
    ----
    W kadrze Polski na MŚ był też Tadeusz Pawlusiak, ale miał uraz psychiczny po wypadku w Ironwood rok wcześniej (rozerwanie mostka) i nie przyjechał na lotnisko.
    ----
    "W swoich próbach na Letalnicy uzyskał" Nazwę Letalnica wprowadzono w 2004. Wtedy to była Velikanka.
    ----
    "Axel Zitzman. Niemiec w jednym ze skoków treningowych uzyskał nawet wynik lepszy od rekordu świata (179 metrów), ale próby tej nie ustał" Nieprawda, to nie był skok treningowy, tylko druga (z planowanych trzech) seria konkursowa II dnia. Po tym skoku serię anulowano i rozegrano jeszcze raz.
    ----
    "Ostatecznie po dwóch dniach rywalizacji i sześciu skokach" Rywalizacja konkursowa miała trwać trzy dni: każde dnia trzy skoki, najlepszy skok z każdego dnia miał być liczony do tabeli. W ostatniej chwili, dwa dni przed MŚ (jak to FIS...) Yggeseth umyślił, żeby zaliczać dwa z trzech skoków każdego dnia. I tak wszystkie serie z I dnia odwołano (ulewny deszcz). Fijas oddał w konkursie II i III dnia łącznie siedem skoków (jeden, podobnie jak Zitzmana, anulowany). Zaliczono po dwa najlepsze, razem cztery. Żeby skakać w sobotę i niedzielę zawodnik musiał osiągnąć 75% średniej z 10 najlepszych skoków w co najmniej jednej rundzie oficjalnego treningu w czwartek lub w pierwszy dzień MŚ w piątek. "Zaliczony" rekord świata ustanowił przedskoczek z Niemiec Wschodnich, Klaus Ostwald.

  • Maradona profesor

    O co chodzi z tym punktowaniem w 1994? Dlaczego nie uwzględniano lotów powyżej 191m?

  • Lataj profesor

    Tak, czepiam się, ale nie wiem, skąd się wzięło skracanie słowa "vice" do "v-ce". To żadne skrócenie.

  • W Punkt doświadczony
    @Wojciechowski

    Należałoby jeszcze dodać, że ten rodzaj punktacji, dwa skoki punktowane z trzech oddanych, był pożyczony z dwuboju klasycznego, obecnie idiotycznie nazywanego kombinacją norweską. W takim systemie brązowy medal MŚ'74 zdobywał np. Stefan Hula Senior.
    Nie wiem czy to było rozwiązanie lepsze czy gorse niż to aktualnie obowiązujące. Może lepsze, bo w większym stopniu eliminowało wpływ bardzo niekorzystnych warunków w jednym skoku. Może warto by się zastanowić (w dobie kiedy wiatr hula dużo bardziej niż Hula Junior i potrafi, razem z Sedlakiem, przejąć kontrolę nad reżyserią dużej części zawodów) czy nie wrócić do tego rozwiązania. I to nie tylko na imprezach mistrzowskich.
    To ma oczywiście też swoje minusy (do wyboru zwiększony czas antenowy albo niekompletna transmisja, większe zmęczenie zawodników), ale wyniki zdecydowanie bardziej oddawałaby rzeczywistość. Pytanie czy o to komuś jeszcze chodzi czy bardziej o to, żeby były niespodzianki, a nawet sensacje bo jest ruch w interesie i to sie tylko liczy. I wszystko jedno czy sensacje wynikają z formy czy z fuksa beniaminka.

  • stivus profesor
    @Kolos

    Wlaśnie, dołaczam sie do zapytania o MŚwL 1994 i kuriozalny system oceniania. Poza tym mialem nadzieję, że pojawi sie choćby krotka wzmianka na temat okoliczności przekroczenia po raz pierwszy w historii magicznej granicy 200 m.

  • Wojciechowski profesor
    @Adrian D.

    I ja dziękuję!

  • Adrian D. redaktor
    @Wojciechowski

    Dzięki za cenne uwagi, poprawiłem ten fragment.

  • Kolos profesor

    Muszę też zwrócić uwagę na lakoniczny opis MŚ z 1994 roku - a to przecież wtedy po raz pierwszy (w seriach treningowych) skoczek na nartach uzyskał 200 m (skoki Goldbergera i Nieminena) o czym w tekście nie ma ani słowa. Powinno być też coś więcej o tej zasadzie nie punktowania (za odległość) skoków dłuższych niż 191 m i sytuacji z Ceconem skoro już o tym wspomnieliście.

  • Wojciechowski profesor

    Pozwolę sobie „interweniować”, jeśli chodzi o 1985. W tamtym czasie mistrzostwa w lotach polegały na tym, że w dwa dni oddawano po trzy skoki, ale w punktacji odrzucano ten najgorszy. Jeśli odbyły się tylko dwie serie (a tak było w drugi dzień), to zaliczano tylko lepszy skok.

    Łącznie więc oddali po pięć skoków, ale zaliczono tylko trzy – dwa najlepsze z soboty i jeden lepszy z niedzieli. Zepsuta próba Ostwalda nie miała więc żadnego znaczenia. Zresztą byłoby to dość osobliwe, żeby Ostwald ze skokami 98, 166 i 159 był po pierwszym dniu na 9. miejscu i wyprzedzał np. Yllipulego ze skokami 168, 161 i 145. ;)

    Zasada wliczania dwóch z trzech skoków danego dnia obowiązywała łącznie w latach 1979–1992.

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl