Strach skoczka. "Trzeba umieć się do tego przyznać"

  • 2021-06-01 11:37

Finał przedolimpijskiego sezonu w Planicy minął pod znakiem obaw i troski o zdrowie Daniela-Andre Tandego. Makabryczny upadek Norwega na Letalnicy raz jeszcze przypomniał o ogromnym ryzyku, które podejmują skoczkowie narciarscy. O marcowych wydarzeniach i wpływie strachu na poczynania zawodników w powietrzu porozmawialiśmy z Jakubem Kotem - byłym reprezentantem Polski, a aktualnie trenerem i telewizyjnym ekspertem.

Jakub KotJakub Kot
fot. Eurosport
Daniel Andre TandeDaniel Andre Tande
fot. EXPA/JFK

Skijumping.pl: Czego skoczek narciarski doświadcza za progiem?

Jakub Kot: Skoki narciarskie trudno przelać słowami na papier. Czuję to, bo sam skakałem przez lata, ale trudno to wytłumaczyć...

Spróbujmy, szczególnie na przykładzie skoczni do lotów.

Naturalnie narty za progiem, przy tak dużej prędkości, powinny "strzelić" w stronę zawodnika. Doświadczony skoczek, który nie czuje oporów, wychodzi do przodu nad narty poprzez odpowiedni kąt odbicia i kierunek natarcia na progu. Skocznia do lotów narciarskich to wszystko potęguje. Powietrza jest więcej, narty bardziej napierają na ciało, więc odruchowo mocniej chce się je przepchnąć ku dołowi. Pojawia się limit, który trzeba kontrolować. Błąd sprawi, że pewnych rzeczy nie da się już nadrobić.

Czym skutkuje zbyt duża zachowawczość?

Jeśli bierzesz narty na siebie, wówczas stawiasz płot i hamujesz. Skoczek musi być agresywny. Wychodzisz z prędkością 100 km/h w pustkę, a narty za progiem muszą iść płasko. Tak zazwyczaj robią zawodnicy z czołówki Pucharu Świata. Co za progiem stanie się z nartami? Dużo zależy od warunków.

Co poszło nie tak w feralnej próbie Tandego? Członkowie norweskiej ekipy jeszcze na miejscu wykluczyli czynnik pogodowy czy sprzętowy. Ich zdaniem wina leżała po stronie poszkodowanego. Na czym polegał błąd Norwega?

Tande zaatakował zbyt agresywnie. Można to porównać do robienia jaskółki. Stoisz na lewej nodze, prawą nogę wystawiasz do tyłu i dokładasz klatkę piersiową oraz głowę do przodu. W pewnym momencie dochodzisz do limitu, po minięciu którego nie utrzymasz równowagi i upadniesz.

Drużynowy mistrz olimpijski z Pjongczangu przekroczył cienką granicę.

Brakowało mu dosłownie centymetrów, by utrzymać klatkę piersiową i głowę. Koniec sezonu, mamucia skocznia i być może chciał bardziej zaryzykować. Narty wyszły z progu w porządku, ale on ruchem ciała spowodował ich opadanie. Stało się coś, że nie był w stanie podciągnąć nart. Chwyciły na tyle dużo powietrza od góry, że nie był w stanie ich opanować. Do tego lewa narta delikatnie za daleko odjechała mu z pozycji V.

Pamiętam ostatni pobyt w Garmisch-Partenkirchen. Tam Tande dwukrotnie walczył o przetrwanie nad bulą, co uwieczniła norweska telewizja.

Wszystko wskazuje na ten sam błąd, który wynika z indywidualnej techniki zawodnika. Czasami to kumulacja kilku czynników, jak błąd skoczka, wiatr czy awaria sprzętu. Wszystko dzieje się przy ogromnej prędkości, decydują ułamki sekund i niekiedy skutki są bardzo groźne.

Wracając do Letalnicy - nie były to jego pierwszy kłopoty w tym miejscu.

W sieci jest nagranie z Planicy z 2016 roku. Ten sam obiekt i ten sam błąd, natomiast próba sprzed pięciu lat pokazuje, co oznacza centymetr różnicy czy dwa procenty za dużo. Zrobił to samo, a wyratował się, napiął nogi i uleciał 215 metrów. W tym roku powietrze zabrało mu narty od góry na tyle niebezpiecznie, że nie był w stanie wyjsć z opresji.

Tande opadając na bulę próbował chronić ciało rękoma.

Jego reakcja obronna była bardzo ciekawa, ale czy odpowiednia? Do tej pory się nad tym zastanawiam. Jestem ciekaw opinii lekarzy czy fizjoterapeutów, sam nie potrafię tego ocenić w kontekście ewentualnych obrażeń. Uderzenie było potwornie mocne, ale dla mnie najgorszym momentem był ułamek sekundy, kiedy zdał sobie sprawę, że nie wyjdzie z tej sytuacji.

To instynkt czy wynik przygotowania na tego typu sytuację?

To był ruch bezbronności. Schował się i spadał tak przez dłuższą chwilę, to nie była reakcja w ostatniej chwili. W mig zrozumiał, że tego nie da się uratować i nie próbował dalszych ruchów. Wiedział, że nic z tego nie będzie i czekał na najgorsze... Dzieci trenują sporo gimnastyki i akrobatyki, więc znają podstawy. Na skoczni, w pełnym sprzęcie, wszystko przebiega jednak zupełnie inaczej. Tam nie ma momentu na podejmowanie decyzji, wszystko dzieje się zbyt szybko.

Szczęściem w ogromnym nieszczęściu było to, czego nie pokazywały już telewizyjne kamery. Norweg o włos nie został trafiony własną nartą, która przemknęła bardzo blisko miejsca, w którym czekał na medyków.

Minionej zimy mieliśmy podobną sytuację z Magdaleną Pałasz podczas treningu w Szczyrku. Wypięło jej kostkę, zwinęło nartę i brzydko upadła. Pozwijało ją na zeskoku, a jedna z nart wbiła się do śniegu na buli. Magda zwijała się na dole z bólu, a wbita narta po centymetrze przechylała się Następnie przewinęła się i zaczęła zjeżdżać w jej kierunku. Minęła ją o milimetry, wszystko wyglądało jak w horrorze.

Po upadku Tandego rywalizacja została wznowiona. Co czuje skoczek, przed którego próbą dochodzi do takiego zdarzenia?

To bardzo trudne... Sam już nie skaczę, a będąc w telewizyjnym studio myślałem przez kolejne dni tylko o tym. Skoczkowie narciarscy to wąska rodzina. Nie jest jak w przypadku piłkarzy, siatkarzy czy lekkoatletów, gdzie mówimy o całym świecie. To niewielka grupka, która widuje się przez większość roku. Wszyscy się znają, lubią mniej lub bardziej, ale na pewno szanują. Każdy zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Nie jest to łatwe, kiedy ktoś z kolegów znajduje się w takiej sytuacji. Trzeba wykazać się odwagą i sobie z tym poradzić. To dyscyplina sportu dla takich ludzi.

Pewność siebie to podstawa?

W innym przypadku w psychice zostaje lampka, która się zapala. Mogliśmy przeczytać to w autobiografii Thomasa Morgensterna. Pożegnał się ze skokami, bo osiągnął wszystko i zdawał sobie sprawę, że nie będzie w stanie dać z siebie stu procent. Da dziewięćdziesiąt, ale po upadku nie będzie w stanie dołożyć tych dziesięciu procent. Wiedział, że dziewięćdziesiąt nie da mu już medalu mistrzostw świata czy igrzysk olimpijskich. Tu pojawia się miejsce dla typowych twardzieli, którzy są w stanie zgasić tę lampkę w chwili wejścia na belkę.

Loty narciarskie to taniec ze strachem?

Nie ma szans wyłączyć strachu po zobaczeniu takiego upadku. Nieważne o kim mówimy, choćby był to Piotr Żyła. Nie wierzę, że po takim zdarzeniu nie zmiękły mu nogi i powiedział, że go to nie rusza. Karl Geiger, który ruszał po przerwie spowodowanej upadkiem Tandego, poradził sobie. Oddał skok na czołową "3" serii próbnej. W wywiadach przyznawał jednak, że łzy cisnęły mu się do oczu...

Skoczek narciarski na tak dużych obiektach to niemal kaskader.

Liczymy się z tym. Na treningach często są takie upadki, o których się nie mówi. Widzimy tylko zdarzenia podczas zawodów, ale dużo dzieje się podczas zgrupowań juniorów czy starszych zawodników. Przerwa się trening, zbiera kogoś z dołu, a następnie wznawia się zajęcia. Trzeba przełamywać te bariery.

Marius Lindvik wycofał się z występu w ostatnim konkursie sezonu. Wcześniej zrezygnował też ze startu w mistrzostwach świata w lotach narciarskich.

Z drugiej strony wystartował rano w drużynie. Zdawał sobie sprawę, że trener Alexander Stoeckl nie ma kogo wystawić. Tande przebywał w szpitalu, a debiutujący Benjamin Oestvold nie nadawał się. Lindvik poszedł i skoczył.

W sobotę, kiedy przerwano konkurs drużynowy, jego próba wyglądała szalenie niebezpiecznie...

Abstrahując od decyzji jury, to było na niesamowitym limicie... Bardzo niedobrze się stało, że po kilkukrotnym zejściu z belki nie pozwolono mu rozebrać się ze sprzętu i ponownie rozgrzać. Mimo wszystko wiedział, że zawali wynik reprezentacji, jeśli zrezygnuje.

W konkursach indywidualnych nie zdobył choćby punktu, a w niedzielę nie doleciał nawet do 200. metra, po czym przedwcześnie zakończył sezon.

Pewnie wcześniej zrobiłby sobie wolny weekend, gdyby mieli kogoś w jego miejsce. Niezbyt daleko, ale skoczył. Dobrze, że nic mu się nie stało. Mimo niepewności poświęcił się dla reprezentacji, a godzinę później odpuścił występ indywidualny.

Nie mówimy o żółtodziobie.

W grudniu w ogóle nie przystąpił do mistrzostw świata w lotach narciarskich, choć w Niżnym Tagile stanął na podium i wydawało się, że łapie formę. Poczuł, że to nie jest jego moment. W marcu zacisnął zęby i dla dobra drużyny skoczył.

22-latek otwarcie mówił o strachu.

Trzeba umieć się do tego przyznać. Nie można tego w sobie tłumić i tu moim zdaniem Lindvik zrobił dobrze, szczególnie w grudniu. Pojawiały się teorie spiskowe dotyczące COVID-19, a wygląda na to, że mówił prawdę. Wie, że czuje respekt do Letalnicy i tam nie da rady wykrzesać z siebie maksimum.

Najlepsi na świecie muszą skakać brawurowo? 

Racja. Trzeba ryzykować i zbliżać się do cienkiej granicy, jeśli chce walczyć się o Puchar Świata. Kontrolowane skoki pozwolą na czołową "15", ale obecność na szczycie wymaga czegoś więcej. Perfekcyjne skoki wymagają fantazji, ale do tego potrzebna jest baza w postaci solidnego i powtarzalnego skakania. Swoboda i brak kontroli pozwalają na kolejny krok, którym jest odrobina agresji i ryzyka. Nie chodzi o skakanie na główkę, jak na basenie.

Widać to choćby na przykładzie Markusa Eisenbichlera, który często stawia wszystko na jedną kartę.

Eisenbichlera niemiłosiernie kręci za progiem. Wykrzywia mu narty i były sytuacje, kiedy musiał się ratować. W Niżnym Tagile nie pomogły mu warunki, ale jego styl spowodował, że tak to było nakręcone. Innego skoczka też być może by rozchwiało, ale nie tak bardzo. Większość skoczków próbuje ryzykować i dotykać limitu. 

Z Jakubem Kotem rozmawiał Dominik Formela


Dominik Formela, źródło: Informacja własna
oglądalność: (5712) komentarze: (1)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • Kolos profesor

    Bez przesady z tym "makabrycznym" upadkiem Tandego - to był upadek jakich wiele się zdarza i jeszcze zdarzy w skokach. Poważny oczywiście ale nie ma co dramatyzować emocjonalnymi opisami.

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl