Małysz ojcem „lucky loserów”, czyli jak narodził się system KO

  • 2025-12-27 22:42

W najbliższą niedzielę w Oberstdorfie rozpocznie się kolejna edycja Turnieju Czterech Skoczni. Już po raz trzydziesty ta niemiecko-austriacka impreza zostanie przeprowadzona z wykorzystaniem systemu KO. I chociaż jest to teraz nieodłączna część tego cyklu, to początki bywały trudne. Wielu zawodników kręciło głowami na myśl o nowym formacie, zaś jedna z podstawowych reguł powstała za sprawą Adama Małysza.

Cała historia związana z systemem KO rozpoczęła się w... Nowej Zelandii. W maju 1996 roku Kongres Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) odbywał się w Christchurch. Obrady na drugim końcu świata były jednymi z najważniejszych od lat dla skoków narciarskich, które przeszły poważne reformy w formacie rozgrywania zawodów. To właśnie wtedy m.in. skrócono rundę finałową z 35 do 30 zawodników oraz wprowadzono obecny system przeliczania kwot startowych w oparciu o podział sezonu na periody.

Dyrektor Pucharu Świata, Walter Hofer szukał jednak sposobu, aby stworzyć atrakcyjniejszy format pierwszej serii konkursowej. Austriak był zdania, iż obowiązujący system z ułożeniem zawodników na liście startowej według klasyfikacji Pucharu Świata sprawia, że emocje pojawiają się dopiero pod koniec trwającej około 50 minut rundy. A gdyby sprawić, żeby najlepsi skoczkowie startowali co kilka minut, podtrzymując zainteresowanie widza?

Tak właśnie narodził się pomysł na wprowadzenie nowego formatu zawodów. Początkowo określany formatem pucharowym, twór szybko przyjął nazwę systemu KO. Pierwotna wersja, przedstawiona podczas Kongresu FIS, przedstawiała się następująco: w pierwszej serii 50 zawodników zostanie podzielonych na 25 par. Zwycięzcy bezpośrednich pojedynków awansują do drugiej serii, z kolei najlepsza "piętnastka" zakwalifikuje się do finałowej, trzeciej rundy. System miał zostać przetestowany podczas Letniego Grand Prix 1996, zaś jesienią miała zapaść decyzja o jego użyciu w Pucharze Świata.

W kolejnych miesiącach doszło do korekty pierwotnego planu, ograniczając go do klasycznych dwóch konkursowych serii. W pierwszej serii 50 skoczków rywalizowało w 25 parach KO, które były uformowane na podstawie aktualnej klasyfikacji generalnej cyklu (przykładowo, lider PŚ lub LGP miał trafiać automatycznie do ostatniej pary na liście startowej, wicelider do przedostatniej itd.). 25 zwycięzców par - i tylko oni - mierzyło się ze sobą w finale.

Walter Hofer (fot. MDR)Taki format zawodów został poddany testom na Letnim Grand Prix, jednak nie od inauguracyjnego konkursu w Trondheim (18 sierpnia 1996), a od rozgrywanej trzy dni później rywalizacji w Oberhofie. Skąd taka decyzja? - W Niemczech nowości ocenia się bardziej krytycznie niż gdzie indziej - stwierdził krótko Walter Hofer, cytowany przez "Freie Presse".

Propozycja systemu KO spotkała się z chłodnym przyjęciem ze strony zawodników. Wielu z nich uważało to za udziwnienie zasad, które staną się trudne do śledzenia dla kibiców i będą miały mało wspólnego z zasadami fair play.

- Wartość sportowa schodzi na dalszy plan, jeśli ktoś skoczy 120 metrów, ale odpadnie i pozostanie mu co najwyżej 26. miejsce, podczas gdy ktoś inny uzyska 90 metrów, ale dzięki słabszemu rywalowi otrzyma szansę występu w drugiej serii - wyliczał niemiecki skoczek, Ralph Gebstedt.

Niektórzy o nowym formacie zawodów dowiedzieli się... tuż przed rozpoczęciem serii próbnej przed konkursem w Oberhofie. Tak było w przypadku reprezentacji Białorusi. Kiedy Alaksiej Szybko (który zajął 28. miejsce w kwalifikacjach) dowiedział się, że o awans do finału zmierzy się ze z trzykrotnym zdobywcą Kryształowej Kuli, Andreasem Goldbergerem, miał skwitować to krótkim "Bez szans".

Jens Weissflog (MDR)To był główny problem większości zawodników. Zasada "zwycięzca bierze wszystko" nie dawała żadnej furtki dla pokonanych skoczków w parach KO. Ich zdaniem format posiadał poważną lukę. Istniała duża szansa na sytuację, w której drugi sportowiec pierwszej serii konkursowej nie awansuje do finału, bo w bezpośrednim pojedynku przegra ze zwycięzcą rundy. Walter Hofer pozostawał jednak nieugięty.

- Jak się powiedziało "A", to trzeba też powiedzieć "B". Ten system przypomina turniej tenisowy. Jeśli słabszy tenisista trafi w pierwszej rundzie na Agassiego, to odpada – nawet przegrywając 6:7, 6:7 – i już. Bez żadnych "jeśli" czy "ale" - twierdził dyrektor Pucharu Świata, jeszcze nieświadomy, co wydarzy się za kilka godzin.

Adam Małysz (MDR)Bohaterem pierwszej serii w Oberhofie okazał się nie kto inny, jak Adam Małysz. 18-letni skoczek z Wisły zajął trzecie miejsce w kwalifikacjach, ale z uwagi na brak punktów w klasyfikacji Letniego Grand Prix w Trondheim, został zestawiony w parze KO z Janim Soininenem. Jako pierwszy na belce startowej zasiadł Polak, który oddał najdłuższy wówczas skok w konkursie - 125,5 metra. Skaczący tuż po nim Fin lądował dwa metry bliżej, ale uzyskał wyższe noty za styl. Efekt? Podopieczny trenera Pavla Mikeski został wyeliminowany z drugiej serii.

W pokoju jury zawodów zaczęło się robić nerwowo. Jak się później okazało, dalej od Małysza w tej serii skoczył wyłącznie Ari-Pekka Nikkola (128,5 m). W normalnych warunkach Polak byłby czwarty po pierwszej serii, ale system KO eliminował go z rywalizacji. Sytuacji nie poprawiał fakt, iż awans do drugiej rundy wywalczyło wielu skoczków, którzy na dużej skoczni w Oberhofie nie przekroczyli setnego metra - między innymi Marco Steinauer (93 m), Ralph Gebstedt (86 m), Andreas Kuettel (86,5 m), Jure Radelj (94 m), Dieter Thoma (97,5 m), Espen Bredesen (95,5 m) i Andreas Goldberger (94 m).

Zdezorientowanych było 5 tysięcy kibiców zgromadzonych pod skocznią. System komputerowy miał opóźnienia z przedstawieniem wyników rywalizacji w każdej z par, co utrudniało śledzenie przebiegu zawodów w Oberhofie. Kiedy autor wówczas najdłuższej próby - Adam Małysz - został wyeliminowany z konkursu, na trybunach rozległy się gwizdy niezadowolenia. Lider polskiej kadry również nie ukrywał rozgroryczenia z takiego obrotu sprawy.

Przyparta do muru FIS postanowiła zmienić zasady w trakcie gry. Jeszcze przed zakończeniem pierwszej serii podjęto decyzję o wprowadzeniu poprawki w regulaminie systemu KO. "Casus Małysza", jak nazwała poprawkę "Freie Presse", dopuszczał do serii finałowej skoczków, którzy przegrali swoje pojedynki w parze KO, ale uzyskali 90% najdłuższej odległości serii. Tym samym oprócz zwycięzcy zawodów Pucharu Świata w Oslo, kuchennymi drzwiami do finału dostali się Kent Johanssen i Jaroslav Sakala. W drugiej serii wystartowało ostatecznie 28 zawodników - najpierw trzech "szczęśliwych przegranych", a następnie 25 zwycięzców par KO.

Podium LGP w Oberhofie, 21.08.1996 (MDR)Dopuszczony do finału, Adam Małysz ostatecznie ukończył zawody w Oberhofie na trzecim miejscu, zdobywając pierwsze podium dla Polski w historii Letniego Grand Prix. Lepsi od Polaka byli tylko Finowie - zwycięski Mika Laitinen i drugi Ari-Pekka Nikkola. Po zawodach negatywne komentarze na temat systemu KO nie ustawały.

- Przebieg tego konkursu to był kompletny absurd - przyznał w rozmowie z "Freie Presse" Jens Weissflog. Będący już na sportowej emeryturze, mistrz olimpijski z Sarajewa i Lillehammer wręczał nagrody najlepszym zawodnikom rywalizacji w Oberhofie. Niemcowi nie podobały się również zmiany w regulaminie, które FIS wprowadziła na szybko w trakcie zawodów: - Jeśli nazywa się to skokami w systemie KO, to trzeba być konsekwentnym. Ten konkurs jednak pokazał, że ten format ma poważne problemy.

Przeciwnego zdania był Walter Hofer: - Jesteśmy bardzo zadowoleni. Teraz musimy dopracować ten format w Hinterzarten. Możliwe, że wprowadzimy niewielką modyfikację, aby zachować element rywalizacji i uwzględnić w serii finałowej osoby, które osiągną określony procent najdłuższej odległości, nawet jeśli odpadną w parze KO. To byłaby jedna z możliwych modyfikacji. Poza tym wszystko działało idealnie - stwierdził dyrektor cyklu na antenie stacji MDR.

Cztery dni później Letnie Grand Prix zawitało do Hinterzarten, gdzie w życie weszły zmodyfikowane przepisy dotyczące systemu KO. Od teraz format przewidywał pięciu "lucky loserów" - przegranych w parach z najwyższymi notami punktowymi, którzy uzyskiwali awans do drugiej serii, powiększając finałowe grono z 25 do 30 nazwisk. Na identycznych zasadach rywalizowano również w Predazzo i Stams.

Po letnich testach nadszedł czas na wyciąganie wniosków. Podczas wrześniowego posiedzenia komisji skoków narciarskich FIS Walter Hofer zaprezentował zmodyfikowany format systemu KO. W pierwszej serii 50 zawodników zostaje podzielonych na 25 par. Awans do rundy finałowej uzyska 30 skoczków - 25 zwycięzców oraz 5 przegranych z najwyższymi wynikami.

Porzucono jednak pomysł ustalania par KO na podstawie klasyfikacji generalnej cyklu. W zamian wybrano model układania pojedynków według wyników kwalifikacji do zawodów. Z tej okazji od sezonu 1996/1997 do serii kwalifikacyjnych wprowadzono punkty za styl (wcześniej liczyła się tylko i wyłącznie odległość zawodników). Czołowa "15" Pucharu Świata wciąż miała gwarantowany występ w konkursie, ale słaby skok lub nieobecność w eliminacjach skutkowała zestawieniem w parze ze zwycięzcą lub czołowym skoczkiem kwalifikacji.

Z uwagi na mieszane odczucia w środowisku związane z nowym formatem, system KO nie został wprowadzony do całego Pucharu Świata. Projektem zainteresowali się jednak organizatorzy Turnieju Czterech Skoczni, którzy dostrzegli w nim potencjał na zwiększenie widowiska. To właśnie na prośbę niemiecko-austriackiego cyklu zgłoszono wniosek o poprawkę w regulaminie Pucharu Świata, zezwalającą na rozgrywanie czterech turniejowych konkursów w testowanym przez lato systemie. 14 listopada 1996 roku zmianę zaakceptowała Rada FIS.

Skocznie w Oberstdorfie (ORF)Pozostała jeszcze kwestia mankamentów, które wyszły na jaw podczas testowych zawodów. Zwracano uwagę na rolę komentatorów przy omawianiu systemu KO, potrzebę przejrzystości formatu dla widzów oraz budowy wielkich telebimów na każdej z turniejowych aren. - FIS zamierza wyjaśnić te kwestie we współpracy z organizatorami - zapowiadał Walter Hofer w depeszy agencji SID.

Nadszedł w końcu dzień prawdy. Sobota, 28 grudnia 1996 roku. W Oberstdorfie przeprowadzono wówczas kwalifikacje do inauguracyjnego konkursu 45. Turnieju Czterech Skoczni, które jednocześnie miały wyłonić komplet 25 par KO. - Ten system jest zbyt skomplikowany - nieugięcie twierdził Jens Weissflog, wówczas już nowy ekspert ZDF. - Musimy lepiej promować nasz sport - kontrował go Walter Hofer. Historyczne eliminacje przysłoniła jednak wpadka organizatorów, przez którą pierwszy zestaw pojedynków, wydrukowany i rozdany dziennikarzom chwilę po zakończeniu kwalifikacji, nadawał się już wyłącznie na makulaturę.

"Każdy kraj, w zależności od poziomu reprezentowanego przez jego skoczków, ma przyznaną liczbę zawodników mających prawo startu w Pucharze Świata. W przypadku najlepszych, także Japonii - jest ich ośmiu. Tymczasem w sobotę w Oberstdorfie skakało 9 Japończyków, a dziesiąty - Noriaki Kasai - nie wziął udziału w kwalifikacji, żeby skośnoocy narciarze nie sprawiali wrażenia tłumu. Brak umiejętności liczenia do 10 wytknęli gospodarzom... japońscy dziennikarze. Wyniki zmieniono, w komputer wrzucono inne dane, i pojawił się nowy zestaw par na niedzielę", relacjonował zdarzenie Marek Serafin na łamach "Przeglądu Sportowego".

Historyczne kwalifikacje wygrał Hiroya Saitoh, który jako rywala w parze KO otrzymał... prekwalifikowanego kolegę z kadry, Noriakiego Kasaiego, który nie zdecydował się na występ. Błysnęli Polacy - piąty był Adam Małysz, a dziewiąty Robert Mateja, którzy trafili w pojedynkach odpowiednio na Sylvaina Freiholza i Haavarda Lie.

Pierwsza para KO w historii TCS (NRK)Niedzielny konkurs na Schattenbergschanze otworzyła para KO złożona ze skoczków, którzy w kwalifikacjach zajęli 26. i 25. miejsce. W niej Szwajcar Bruno Reuteler uzyskał odległość 101,5 metra i przegrał o 8,4 punktu z Czechem Jaroslavem Sakalą (104,5 m). Zwycięzcą zawodów został faworyt gospodarzy do triumfu w całym turnieju, Dieter Thoma. Polacy w komplecie pokonali swoich rywali w parach KO (Wojciech Skupień wyeliminował Jakuba Suchacka), plasując się zgodnie w trzeciej dziesiątce.

Po ząwodach nie ustawał temat nowego systemu. Po raz pierwszy można było jednak powiedzieć o dwóch obozach - zwolenników i przeciwników systemu KO. Przy swoim stał Jens Weissflog, który po konkursie w Oberstdorfie stwierdził, że "skoki narciarskie zostają przegadane na śmierć", mając na myśli prowadzenie kibiców za rękę przez komentatorów podczas całej pierwszej serii. Nieprzychylny był również trener polskiej kadry. Pavel Mikeska w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" zauważył, że "zawodnik skupia się na pokonaniu konkurenta z pucharowej dwójki, zapominając przy okazji, że nota liczy się do konkursu i taki początkowy sukcesik nic jeszcze nie daje".

Pierwsza para KO w historii TCS (NRK)Krytyczna wobec formatu była szwajcarska prasa, która nie kryła rozgoryczenia brakiem sprawiedliwości systemu KO na tle słabego występu swoich skoczków w Oberstdorfie. "Thurgauer Zeitung" ubolewał, że Bruno Reuteler (101,5 m), Sylvain Freiholz (104,5 m) i Andreas Kuettel (100,5 m) przepadli w parach kolejno z Sakalą, Małyszem i Takanobu Okabe, podczas gdy skaczący jeszcze bliżej od nich Robert Mateja (99 m) wystąpił w finale, bo rywalizował z równie słabym Haavardem Lie (99 m).

Problemem okazała się również słaba komunikacja na skoczni. 25 tysięcy widzów zgromadzonych pod Schattenbergschanze nie była do końca świadoma, co się aktualnie dzieje w konkursie. Zwrócił na to uwagę Andreas Goldberger, któremu osobiście spodobał się format KO: - Kibice na skoczni mogliby otrzymać więcej emocji na skoczni, gdyby dostarczono im więcej informacji. Mnie jednak osobiście podoba się ta formuła - wyznał "Goldi". - Dla skoczków nie ma znaczenia, jaki format zostanie zastosowany. Dla zawodników liczy się dobry występ w każdym skoku - ucinał temat zwycięzca konkursu, Dieter Thoma, który jednak stwierdził, że rywalizacja KO uatrakcyjnia zawody.

- Było zdecydowanie za mało komentarzy. Można było lepiej wytłumaczyć widzom zasady, aby widowisko było jeszcze bardziej atrakcyjne - oceniał Paul Ganzenhuber z komisji skoków narciarskich FIS. Bardziej pewny siebie był Walter Hofer. - Eksperyment okazał się sukcesem - stwierdził dyrektor Pucharu Świata.

Primoz Peterka i Kazuyoshi Funaki (NRK)Największa historia 45. Turnieju Czterech Skoczni związana z systemem KO tyczy się występu Kazuyoshiego Funakiego w Innsbrucku. Japończyk zawalił skok kwalifikacyjny na Bergisel. 86,5 metra oznaczało dla niego zestawienie ze zwycięzcą eliminacji, Primozem Peterką. Azjata przegrał pojedynek w parze ze Słoweńcem (118,5 m), ale skok na 116. metr pozwolił mu awansować jako szczęśliwy przegrany, plasując go na drugiej pozycji po pierwszej serii. W finale okazał się jednak lepszy od swojego rywala i ostatecznie to Funaki triumfował w stolicy Tyrolu. Media zgodnie uznawały, iż to wielki sukces nowej formuły zawodów, która zwiększyła dramaturgię rywalizacji.

Zwycięzcą tej wyjątkowej edycji Turnieju Czterech Skoczni został Primoz Peterka. Wschodząca gwiazda światowych skoków wyprzedziła Andreasa Goldbergera i Dietera Thomę. Polska też miała swoje chwile. Ósme miejsce w klasyfikacji generalnej zajął Adam Małysz. Wiślanin prowadził nawet na półmetku konkursu w Bischofshofen, aby ostatecznie uplasować się na drugiej pozycji, tuż za Thomą.

Podium konkursu w Bischofshofen, 06.01.1997 (TVP)Po zakończeniu turnieju liczba zwolenników formatu KO zaczęła dominować w dyskusji. Twierdzono, iż rywalizacja w parach zwiększa atrakcyjność pierwszej serii konkursowej, ale podkreślano potrzebę poprawy warstwy wizualnej i informacyjnej w transmisji. - System pucharowy był pozytywnym dodatkiem - stwierdził na chłodno mistrz olimpijski z Albertville, Ernst Vettori.

System KO dostał kolejną szansę rok później. Wówczas zadbano o lepszą informację na temat przebiegu zawodów. Organizatorzy postanowili przypisać skoczkom numery startowe prezentujące ich miejsce zajęte w kwalifikacjach, aby wizualnie odzwierciedlić siłę zawodników i różnicę poziomów w poszczególnych parach. Postawiono również na skupienie się w grafice telewizyjnej na zmaganiach w bezpośrednich pojedynkach kosztem koncentracji na pełnych wynikach pierwszej serii. Wysiłek się opłacił - nowa formuła stała się bardziej przejrzysta dla widzów i na stałe zadomowiła się w Turnieju Czterech Skoczni.

Obecnie zawodnikom i kibicom trudno wyobrazić sobie Turniej Czterech Skoczni bez systemu KO, który stanowi jeden z elementów wyjątkowości imprezy rozgrywanej na przełomie starego i nowego roku. Chociaż początki były burzliwe i nie do końca sprawiedliwe, co wzbudzało niechęć do nowości w środowisku, to Walter Hofer i organizatorzy TCS postawili na swoim i mogli triumfować. W niedzielę w Oberstdorfie rozpocznie się już trzydziesta edycja "Vierschanzentournee", podczas której skoczkowie będą mierzyli się w parach.


Adam Bucholz, źródło: Informacja własna
oglądalność: (8376) komentarze: (32)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • kubilaj2 weteran

    Hofer był jaki był, ale przynajmniej rozumiał, że skoki to w końcu sport ekstremalny.
    Pertile wydaje się tego nie dostrzegać.

  • TomaszTM bywalec

    Bezsensowny system, którego nie cierpię, podobnie jak i całego turnieju. Wiem, że się narażam, ale trudno. Nie każdy musi lubieć zupę pomidorową. :)

  • Kolos profesor
    @Skiflugschanze

    Koniec końców skończyło się klapą. I gdyby nie zainteresowali się tym organizatorzy TCS to system KO przepadłby w mrokach dziejów tak jak kilka innych pomysłów na formaty zawodów...

    Ale owszem, przynajmniej Hofer nie był na tyle uparty żeby nie wprowadzić kluczowych korekt. Czyli LL. I tyle na plus. Choć alternatywą byłoby zupełne anulowanie formatu, czy więc liczyć to jako zasługę Hofera, czy raczej wymuszoną konieczność?

    Ale tak czy inaczej, szczęścia do dyrektorów skoki nie mają...

  • Skiflugschanze doświadczony

    Świetna historia i artykuł.
    Wychodzi, że upór Hofera i wypowiedzi bardzo przypominają obecne bajanie, ale koniec końców skończyło się udoskonaleniami i KO funkcjonuje bardzo dobrze w TCS.

    Po zapoznaniu się z całą historią pewnie w 96 byłbym przeciwnikiem KO na Turnieju i w ogóle gdziekolwiek.
    Ale teraz, kiedy znam KO "od zawsze" i jest turniejową tradycją jestem zwolennikiem tego systemu (tylko na 4 skoczniach jako wyróżnik).

  • Odlotowo_4567 bywalec

    Myślę, że system KO to przyjemne urozmaicenie wśród pozostałych konkursów PŚ, ale nie zastosowałbym go podczas większej ilości zawodów, bo jest bardzo specyficzny i często nie do końca sprawiedliwy, mimo 5 szczęśliwych przegranych. Często łatwiej załapać się do finału po wpadce przeciwnika, niż jako LL. Natomiast gdyby nie było lucky loserów, tak jak wstępnie zakładał Hofer, ten system byłby skrajnie niesprawiedliwy i wywoływałby liczne skandale podobne do tej sytuacji z Małyszem. Dużym plusem na pewno jest to, że skoczkowie z czołówki PŚ nie zawsze znajdują się pod koniec listy startowej, do czego wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni. Miejsca w kwalifikacjach powodują, że każdy z konkursów TCS jest różnorodny. Emocje nie są tylko na końcu pierwszej serii, bo często można zobaczyć interesującą walkę o zwycięstwo w wyrównanej parze. A takie wyrównane pary są często na początku konkursu, co sprawia, że zawody są ciekawe od początku do końca.

  • Kolos profesor
    @zimowy_komentator

    Też kiedyś byłem za tym, a teraz patrzę i widzę jak bardzo byłoby to niesprawiedliwe... I całe szczęście, że jest ten awans dla LL.

  • Bergisel7 doświadczony
    @tomek20

    Mam tak samo, przed TCS-em cieszę się na to, ale potem jestem już tym zmęczona i cieszę się, że wracamy do normalnego systemu.

  • zimowy_komentator profesor

    Nie znałem tej historii. Przyznaję, że nie tak dawno pisałem o tym, że pary powinny być bezwzględne. Teraz zyskałem nieco inne spojrzenie, choć pary są układane na podstawie kwalifikacji - jeśli najlepsi skoczkowie by się do nich przyłożyli, to ryzyko trafienia na mocnego przeciwnika byłoby relatywnie niskie. A jeśli trafiłaby się jakaś mocna para to wzrosły by emocje podczas oglądania (kto odpadnie a kto nie).

  • tomek20 weteran

    Lubię system KO, ale dobrze, że nie wprowadzili go do całego PŚ choć nie wiem czy wtedy przetrwałby tak długo, a tak jest fajnym urozmaiceniem i czyni TCS bardziej wyjątkowym.

  • Kolos profesor
    @Raptor202

    Teraz wszystko masz, włącznie z relacją internetową w smartfonie. A tu mówimy o połowie lat 90, wtedy nawet telefony komórkowe nie były zbyt popularne, a internet praktycznie nie istniał.

    Reakcje pod skocznią też nie były tak na bogato jak teraz.

    Wtedy można było się pogubić, obecnie już nie.

  • Raptor202 profesor

    Co niby jest skomplikowanego w KO? Dwóch skacze, jeden wygrywa i awansuje. Zapamiętanie pięciu LL również nie wymaga tytanicznego wysiłku intelektualnego, tym bardziej, że w transmisji co kilka minut pokazywane są grafiki z aktualną piątką najlepszych przegranych. Jak ja się cieszę, że takie stetryczałe biadolenie się nie przebiło w kontekście tego systemu.

  • Kolos profesor

    Zastanawia mnie ten akapit "Dyrektor Pucharu Świata, Walter Hofer szukał jednak sposobu, aby stworzyć atrakcyjniejszy format pierwszej serii konkursowej. Austriak był zdania, iż obowiązujący system z ułożeniem zawodników na liście startowej według klasyfikacji Pucharu Świata sprawia, że emocje pojawiają się dopiero pod koniec trwającej około 50 minut rundy. A gdyby sprawić, żeby najlepsi skoczkowie startowali co kilka minut, podtrzymując zainteresowanie widza?".

    Przecież wówczas Walter Hofera dopiero co skasował system rozgrywek gdzie nie skakano w kolejności klasyfikacji PŚ tylko najlepsi byli porozrzucani po liście startowej prawie przypadkowo (w ramach grup, w efekcie słabi i mocno byli przemieszani dość losowo) i to się oczywiście nie sprawdzało, a kombinował Walter Hofera by znów zrobić coś takiego...

  • Kolos profesor

    A ta w ogóle to "sztosem" były te argumenty Waltera Hofera z porównywaniem do tenisa ziemnego, tak samo absurdalne jak Pertile i jego pomysły robienia ze skoków Formuły 1.

    Skoki nie mają widać szczęścia do dyrektorów PŚ...

  • Kolos profesor
    @Prekursor Skoczni Vip

    O tak, brakuje mi czegoś takiego.

    W ogóle trudno o fajne gadżety że skokami narciarskimi. Puzzli, zwykłych kart do gry że skokowymi motywami niestety się nie uświadczy...

    Dziwne, biorąc pod uwagę popularność skoków w Polsce...

  • Prekursor Skoczni Vip profesor

    Nawiązując do miniaturki artykułu, bardzo by siadły karty kolekcjonerskie z skoczkami

  • Pavel profesor

    Świetny artykuł, fajnie pokazuje jak system KO ewoluował wraz z kolejnymi testami. Ogólnie Hofer stworzył skoki jako produkt telewizyjny, który dało się sprzedać, bez niego dyscyplina dawno by umarła. Swoją drogą ta historia pokazuje elastyczność Hofera, testujemy coś, wychodzi mankament, nie czekamy, zmieniamy zasady z miejsca i testujemy dalej. Porównajcie to z Pertile, testuje te grupy, każdy widzi, że zerowanie noty to głupota, ale zamiast to zmienić i sprawdzić drugi wariant w kolejnych zawodach on dalej to ciągnie. W rezultacie całkiem niezły format, mogący służyć w jakiś mini turnieju jak Willingen ileś tam, zdechnie.

    System KO to bardzo fajny format, wiadomo, że ktoś będzie poszkodowany, ale to i tak dno tabeli drugiej serii, do przeżycia. Pozwala rozłożyć emocje równomiernie w trakcie trwania 1 serii, bez śledzenia przez połowę transmisji buloklepów. Oczywiście teraz nie jest to aż tak widoczne bo poziom bardzo się wyrównał, ale w latach 90' czy 00' połowa listy dzielnie walczyła, aby przekroczyć 100m. Coś jak skoki kobiet obecnie.

  • Kolos profesor
    @Arturion

    Mam neutralny stosunek do systemu KO. Sprawiedliwy to on nie jest. Ale, że to tylko w ramach jednego turnieju i jednak są Lucky looserzy to jakoś mocno poszkodowanych nigdy nie było.

    Z drugiej strony system pucharowy w takiej czy innej formie nam chyba Pertile zafunduje w ramach reszty PŚ, latem były przymiarki z tym High five...

  • Kolos profesor

    Ostanie zdanie nie ma sensu. Walter Hofer nie postawił na swoim bo musiał pójść na poważne ustępstwa a do tego system został tylko ciekawostką Turnieju Czterech Skoczni a nie stałym elementem PŚ.

    W sumie to ciekawe, że tak narzekamy na Pertile a Hofer potrafił robić taki cyrk i zmieniać zasady zawodów... w trakcie ich rozgrywania. A mówimy o czasach w zasadzie bezinternetowych... Niezły cyrk był...

    Ale dobre, że do tych modyfikacji doszło.

    Inna sprawa, że odkąd nie ma prekwalifkowanych zawodników to system KO nie ma już dużego sensu a emocje są zerowe.

  • TheDriger weteran

    Genialny artykuł

  • saliens_fan bywalec

    System High Five mógłby zostać, oczywiście bez zerowania not. Ale to musiało by być na takiej zasadzie jak KO w jednym tylko turnieju- weekendzie.

  • Arturion profesor

    A może jeszcze skoczkom przywieszać ciężarki o wybranej przez nich wadze, za co dostaną dodatkowe (w wysokości określonej regulaminem) punkty?
    Kombinowanie z prostym sportem coś zabija.
    Zawsze byłem przeciwnikiem tego systemu i jestem nim nadal.
    Ale, że to jeden turniej, to jakoś znoszę.
    Howgh!

  • neonek2000 stały bywalec

    Kawał historii w tym artykule ale co najważniejsze system KO jeden z niewielu udanych super pomysłów Fisu na uatrakcyjnienie skoków narciarskich

  • Filigranowy_japonczyk profesor

    Ciekawe czy Weisslog się przekonał do K.O czy jednak dalej pozostaje nieugięty jak Małysz w temacie przeliczników :D

    A co do samego K.O to jednak dobrze się stało, że system został tylko na turniej. Gdyby był przez cały sezon to szybko by się przejadł a tak to TCS jest dzięki temu jeszcze bardziej wyjątkowy. No i też dobrze, że jednak został dopracowany bo w pierwotnej wersji przepadły tak jak formaty grupowe.

    A no właśnie, pamięta ktoś jeszcze High Five? Ciekawe co z tym zrobią, czy ten forma zostanie dopracowany, czy jednak wywalą go na śmietnik. Osobiście uważam, że sam format może zostać tylko jeśli zostanie dopracowany i przede wszystkim zostanie z niego wywalone to durne zerowanie not po pierwszej serii bo według mnie, ale też sporej grupy kibiców (co z resztą można zobaczyć w ankiecie na stronie) ten format dyskwalifikuje.

  • Damins stały bywalec

    System KO jest okej, ale dobrze że jest tylko w czterech konkursach (chyba że kwalifikacje są odwołane, wtedy wszyscy skaczą w konkursie bez systemu). I bardzo dobrze że najlepsi nie są juz premiowani do konkursu, kiedys 15tka, później 10tka. Nie dość żę słabsi mieli gorzej z awansem przez cały puchar świata to jeszcze pamiętam że w TCS często specjalnie nie skakał ktoś z najlepszych w kwalifikacjach by trafić na zwycięzcę kwalifikacji. Z jednej strony ciekawy pojedynek, ale z drugim to takie sztuczne blokowanie jednego miejsca z lucky looserów, bo zazwyczaj przegrany się łapał kosztem kogoś słabszego

  • Sigmusiaxd doświadczony

    Bardzo trafny pomysł z tym systemem KO - dzięki niemu bardzo unikatowy jest to turniej. Wyróżnia się atrakcyjnością na tle innych turniejów. Pozwala skoczkom na tak zwaną " drugą szansę " poprzez możliwość bycia lucky luserem. Moja ulubiona część sezonu.

  • nikoz początkujący
    @Matrixun

    Nie tylko system KO wyróznia ten turniej.

  • ms_ profesor

    "Z tej okazji od sezonu 1996/1997 do serii kwalifikacyjnych wprowadzono punkty za styl (wcześniej liczyła się tylko i wyłącznie odległość zawodników)".

    Nie miałem o tym pojęcia, a co do samego artykułu to jest kapitalny i o dziwo nie jest autorstwa redaktora Dworakowskiego, który słynie z tego typu artykułów, tylko redaktora Adama Bucholza. Gratulacje :)

    Nawet nie wiedziałem, że system KO miał takie ciężkie początki. Kojarzyłem jedynie, że początkowo miał obowiązywać w całym PŚ, ale ostatecznie wprowadzono go jedynie w TCS od sezonu 1996/1997 (kiedyś jak się o tym dowiedziałem to dziwiłem się, że było to tak "niedawno" biorąc pod uwagę od ilu lat rozgrywany jest TCS). Przy tym co wyrabia Pertile wiele osób tęskni za Hoferem, ale jak czytam ten artykuł i widzę jak niesprawiedliwy w początkowym założeniu miał być system KO to mi ta nostalgia za Hoferem przechodzi xd jeszcze tak jak @Shoutaro zauważył, Hofer nie przyjmował do siebie żadnej krytyki i uważał, że system KO w oryginalnej formie jest idealny. Dobrze, że jednak się ugiął i go zmodyfikowano, ale ten cyrk w trakcie trwania zawodów ze zmianą regulaminu, no to musiało być niezłe zamieszanie, nie miałem pojęcia o tej historii w Oberhofie i, że początkowo system KO miał aż tak wielu krytyków, ale biorąc pod uwagę jak on miał początkowo wyglądać to tak krytyka mnie zupełnie nie dziwi. Nawet na pierwszym TCS gdy przyjęto już obecne zasady to krytyka była uzasadniona skoro w grafice zamiast skupiać się bardziej a wynikach KO pokazywano głównie klasyfikację samych wyników konkursu, a numery startowe były takie jak w każdym innym konkursie. System był nowy, więc nie dziwię się, że wiele osób było na nie i początkowo ciężko im się było połapać o co w tym wszystkim chodzi, zwłaszcza, że kibice przed telewizorami, a zwłaszcza na skoczni nie byli dobrze poinformowani o co dokładnie w tym systemie chodzi.

  • Deschwinchenkocki doświadczony

    Uroki systemu KO - niezbyt sprawiedliwy w skrajnych przypadkach, bo paru skoczków prawie zawsze zostaje oznaczonych gwiazdkami "w normalnym konkursie poza trzydziestką", ale emocjonujący.

  • Shoutaro doświadczony

    "Ósme miejsce w klasyfikacji generalnej zajął ósme miejsce." ;)

    Ale artykuł dobry. Trochę przypomniał mi, dlaczego nie przepadałem za Walterem Hoferem (nie chodzi o to, że wprowadzał innowacje, tylko o to, jak mocno zapierał się przed wszelką krytyką), mimo że w ostatnich latach zacząłem odczuwać za nim pewną nostalgię (bo niewątpliwie był lepszym szefem niż Pertile, mimo denerwującego charakteru).

    PS: "Skośnoocy narciarze" - dziś by to nie przeszło xD

  • Kieliszek początkujący
    Malysz tez jest ojcem tego co teraz mamy

    nie tylko lucky loserow

  • Matrixun weteran

    Prośba o poprawę jednego zdania pod koniec: "Ósme miejsce w klasyfikacji generalnej zajął ósme miejsce."

  • Matrixun weteran

    Wspaniały artykuł, przeczytałem na jednym oddechu! Morał z tego taki, że Małysz ma jeszcze większy wkład w rozwój dyscypliny, niż może się wydawać. :D

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl