Alf Andersen – zwycięzca z Saint Moritz (1928)...

  • 2010-08-30 19:14

Alf Andersen – zwycięzca z Saint Moritz (1928)...Alf Andersen to kolejny skoczek norweski, który odegrał ważną rolę w historii skoków narciarskich. Ważną, ale właściwie "błysnął" talentem tylko dwa, może trzy razy. Zdobył bowiem tytuł mistrza olimpijskiego w 1928 r., a drugi jego ważny sukces to brązowy medal, zdobyty podczas mistrzostw świata FIS w 1935 r. w Szczyrbskim Jeziorze.

Kilkakrotnie potem uczestniczył w mistrzostwach świata FIS i warto się pochwalić, że udało się nam bowiem dotrzeć do jego mało znanych wyników sportowych. Jego kariera obejmowała łącznie kilkanaście lat, a zakończył ją po MŚ w 1935 r. Skakał też z powodzeniem w Holmenkollen – Mekce skoków narciarskich w tych czasach. Mimo, że zawodnik ten jest zapisany w annałach skoków jako mistrz olimpijski, to ilość informacji o tej postaci jest bardzo mała i skromna... To dziwi, ale czasami w dziejach skoków narciarskich tak jest...

Data urodzenia: 5 maja 1905 r. znak zodiaku: Byk. Największy swój sukces osiągnął w St. Moritz w 1928 r. Olimpijski konkurs skoków na II Zimowych Igrzyskach w St. Moritz zapowiadał się fantastycznie. Wszystko miało być większe i lepsze niż 4 lata wcześniej w Chamonix: ilość sportowców, skocznia i publiczność. W niedzielę 18 lutego 1928 r. około 4500 kibiców sportowych oglądało skoki na St. Moritz Olympiaschanze. Temperatury w St. Moritz tymczasem wcale nie przypominały zimy, gdyż ciepły foehn podniósł temperaturę nawet do plus 20 stopni w południe! Dlatego w bardzo trudnych warunkach odbył się bieg na 50 km, w którym, przypomnijmy, dobre 13 miejsce zajął reprezentant Polski Andrzej Krzeptowski II z SN PTT. Tak wysokie temperatury jednak nie zniechęciły wcale kibiców. Po konkursie skoków obiecywano sobie wiele. Skocznia olimpijska miała punkt konstrukcyjny K 66, czyli można się było spodziewać skoków w granicach 70 metrów. Potwierdził to konkurs skoków do kombinacji norweskiej (bieg złożony), w którym Czechosłowak Rudolf Purkert osiągnął odległość 62,5 m, a po skoczkach oczekiwano czegoś więcej, więc napięcie przed konkursem było dość wysokie. W pierwszej serii jury ustawiło jednak rozbieg skoczni dość nisko, stąd zamiast spodziewanych dużych odległości i rekordowych skoków obserwowano stosunkowo krótkie skoki: jak podają Egon Theiner i Jens Jahn w "Encyklopedii skoków" w swoim pierwszym skoku Andersen osiągnął w perfekcyjnym stylu 60 metrów, Sigmund Ruud miał 57,5 m, Purkert 57 m, a mistrz olimpijski z Chamonix, Jacob Tullin Thams "tylko" 56,5 metra. Po zakończeniu pierwszej serii rozpoczęły się dyskusje sędziów, co do wysokości rozbiegu. Zadecydowano ostatecznie o jego podniesieniu, co okazało się błędem. Nie wzięto bowiem pod uwagę tego, że najlepsi zawodnicy, jak np. Norwegowie, czy Bronisław Czech z Polski, mogą przeskoczyć skocznię. I tak też się stało. Thams przeskoczył skocznię olimpijską w St. Moritz, osiągnął w drugiej serii odległość 73 metrów (!) i zostałby bez żadnej kwestii i dyskusji zwycięzcą konkursu olimpijskiego i mistrzem olimpijskim po raz drugi, ale tak się nie stało. Miał bowiem ciężki upadek, który niemal zakończył jego wspaniałą karierę. W tej sytuacji, po upadku Thamsa, Alf Andersen, prowadzący po pierwszej serii stanął przed realną szansą zdobycia olimpijskiego złota i ją w stu procentach wykorzystał. Osiągnął 64 metry i tytuł mistrza olimpijskiego. Drugi był Sigmund Ruud z Norwegii, a trzeci Purkert z Czechosłowacji. Warto dodać, że daleki skoki miał też Bronek Czech, ale obydwa zakończyły się upadkami, co jest kolejnym dowodem świadczącym o błędnym ulokowaniu rozbiegu w tej serii olimpijskiego konkursu.

Andersen zdobył także brązowy medal podczas Mistrzostw Świata FIS w 1935 r. w Szczyrbskim Jeziorze. Startował także w innych Mistrzostwach Świata FIS, które do 1939 r. rozgrywano rokrocznie: w 1930 r. w Osolo był siódmy, ze skokami na 48 i 47,5 m i z notą 217,7 pkt. Na MŚ w Sollefeta 1934 zajął odległe 61 miejsce, mimo długich skoków, ale widocznie miał wtedy upadek, ale źródła tego nie podają w sposób jasny i pewny.

Mistrz olimpijski w skokach narciarskich na skoczni w St. Moritz podczas II Zimowych Igrzysk Olimpijskich. Alf wygrał po skokach na 60 i 64 m z notą 19. 208, przed Sigmundem Ruudem (skoki 57,5 i 62,5 m, nota 18. 524) i Rudolfem Purkertem z Czechosłowacji (skoki 57, 59,5 m, nota 17. 937). Tak skoki Andersena i Ruuda opisał działacz, potem kapitan sportowy PZN, Stanisław Faecher w "Narciarstwie Polskim", tom. 3, s. 77-78, wydanym w Krakowie w 1929 r. – Andersen i Ruud pokazali bezsprzecznie nowy skok. Opanowany do najdrobniejszych szczegółów, pełen wdzięku i zbliżenia się do ideału, skok ten nie jest zarazem pozbawiony siły i brawury, których jednak nie widać. Prowadzenie nart jest takie, że ma się wrażenie, jakby odgrywały one rolę płaszczyzn nośnych, skoczek przenosi je niejako z całą świadomością operowania niemi podczas lotu. Wychylenie ciała i cały jego układ robią wrażenie, że skoczek materjalizuje wprost nieuchwytną parabolę lotu. Niema szarpania ramionami, niema przesadnego złamania ciała, słowem odczuwa się prawdziwe i nowe wrażenie piękna skoku. Tak więc zawodnik ten miał też wpływ na rozwój techniki skoku, zwłaszcza stylu aerodynamicznego, którego rozwój nastąpił w latach 20 i 30-tych dzięki Kongsbergband – chłopcom z Kongsbergu. Rekordzista skoczni królewskiej w Holmenkollen – 1928 – 48 m. Zmarł 12 lipca 1975 r. w wieku 70 lat.

Wyniki sportowe: olimpijczyk, 1928 – St. Moritz – 1 skoki.

Tekst: Wojciech Szatkowski
Muzeum Tatrzańskie im. Dra Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem
www.muzeumtatrzanskie.pl

FOTORELACJA


Wojciech Szatkowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (16484) komentarze: (53)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • anonim
    Upadki dawniej i dziś...

    Zabiore głos w sprawie upadków dawnieju. Nie wiem skąd Włodek wziął te statystyki tj., że dawniej na 1000 skoków było 100 upadków. Owszem było ich dużo więcej niż dzisiaj, ale czytajac np. sprawozdania, które miałem i mam do dyspozycji np. z ZIO 1928, MŚ 1939 Zakopane widać, że nie można tej kwestii demonizować, tj. ilości upadków. Np. na FIS 1939 r. było tylko kilka upadków (z powodu zmarznietego zeskoku skoczni), w tym Aschenwald z Niemiec był chwilę nieprzytomny. Więc zdecydowanie nie demonizowałbym ilości upadków kiedyś. Skocznie było na pewno gorzej przygotowane, zawodnicy nie mieli kasków, nie było pomiarow wiatru.
    Problemem były "mamuty" - tu duża prędkośc nawet do 110 km/h wiatr powodowały, że np. w Oberstdorfie na Heini Klopfer Schanze odbyła się w latach 50-tych prawdziwa rzeź skoczków, było kilkanaście cięzkich upadków, dlatego Norwegowie dlugo nie zgadzali się, by loty wprowadzić do oficjalnego programu FIS. Polecam art. mój i Natalii Konarzewskiej o upadkach, tam ta ciekawa kwestia jest szerzej opisana:)

  • anonim

    Racja, zapomniałam o jednej podstawowej sprawie, że obecnie profile skoczni już się zmieniły faktycznie jest bezpieczniej w sumie.
    Czasami natrafiam na jakiś film z upadkami zawodników okropność.
    Dziękuję za linka o Hryniewieckim zaraz tam wchodzę i poczytam.
    Pozdrawiam

  • granda6 doświadczony
    Upadki

    Jak przeczytałem te stronki na zdjęciach to zauważyłyłem że zeskok był zmarznięty i twardy a po rozbiciu śliski i nierówny. Tak teraz myśle że te upadki mogły być spowodowane tymi nierównościami. Ale w tym czasie upadki nie byly chyba rzadkością. Ale chcialem jeżeli wspominamy dodać moją refleksję co by było? Co by było gdyby Adam nie wpadł na nierówność po Kasai na Olimpiadzie i o ile punktów miał by więcej w walce o złoto z Ammanem i Hannawaldem w 2002r na średniej skoczni?. Ale znowu moje gdyby, więc proszę nie robic z tego afery bo tak tylko sobie coś przypomniałem i napisalem. Pozdro

  • Snoflaxe weteran

    @Fanka
    O ile dobrze pamiętam, kilka lat temu Szaranowicz podczas transmisji powiedział, że obecnie na 1000 skoków jest średnio 5 upadków, a kilkadziesiąt lat temu było ich ponad 100.
    Z pewnością jest dużo bezpieczniej niż przed wieloma laty. Obecnie nie słychać o wypadkach na skoczni z najgorszymi konsekwencjami (poza jednym tragicznym wypadkiem 14-letniego Holendra).
    Myślę, że warto zapoznać się z historią Zdzisława Hryniewieckiego http://www.archiwum.watra.pl/sport/skoczkowie/hryniewecki.html, która pokazuje, jakie konsekwencje może nieść ten sport.
    Kiedyś pewien skoczek zmarł po tym jak wylądował... na drzewie (źródła niestety nie pamiętam). Dziś niewiarygodne wydaje się, jak można było do czegoś takiego dopuścić.
    Możemy mówić, co chcemy, ale obecnie skocznie budowane są co raz bardziej bezpiecznie, leci się niżej, a i co raz bardziej profesjonalne przygotowanie poszczególnych ekip też robi swoje.
    FIS ma ogromną zasługę w zwiększaniu bezpieczeństwa skoczków i oby to nadal postępowało.

  • anonim

    Aż wydaje się to nie prawdopodobne, że kiedyś skakali takim stylem i o dziwo jak na tamte czasy daleko latali.
    Mało tego na zdjęciu widzę, że skakali bez żadnych zabezpieczeń np:przed upadkami, brak kasków na głowie a pamiętam, że gdzieś czytałam iż jakiś zawodnik nie pamiętam narodowości ani nazwiska, skakał w garniturze:)
    Ciekawi mnie więc sprawa jak to było z upadkami i wypadkami w ówczesnych czasach na skoczni, czy było ich więcej i bardzo niebezpiecznych i w skutkach tragicznych czy mniej, jak to wyglądało z tą sprawą na tle dzisiejszych czasów kiedy zawodnicy skaczą w kaskach i specjalnych do tego kombinezonach.
    Bo podobno dziś robi się wszystko aby skoki były bardziej bezpieczne to zdanie Pana Dyrektora PŚ, ale patrząc na to jak zmieniają przepisy, to raczej jest bardziej niebezpieczne, skracają im narty, zawężają kombinezony.Czy kiedyś też zmieniano tak przepisy ? Ile było wypadków na skoczniach w porównaniu z dzisiejszymi czasami.
    To bardzo ciekawe a historię warto poznać bo ja akurat znam ją tylko z opowieści mojego śp.ojca, który interesował się tym sportem od lat 30-stych, ale to nie to samo co dokładnie o historii przeczytać.

  • anonim
    Motywacje i takie tam...

    Widzę, że się towarzystwo aktywizuje:) a więc pisanie o historii ma sens. To mi dodaje sił. Motywacja, ważna rzecz...
    Co do Marusarza na MŚ w 1935 r. to zaobserwowałem w jego przypadku dziwną prawidłowość, sędziowie dawali mu niskie noty za styl. Przez to dwa razy zanotował niższą pozycję niż wskazywałyby długości skokow.
    1 raz w 1935 w Szczyrbskim Jeziorze najdł€zsze skoki i 4 miejsce! a tak byłby brąz, a nie było. 2 raz w Lahti 5,5 m skoki dlusze od Asbjoerna Ruuda z Norwegii i 2 miejsce zamiast złota i to z 2 rekordami skoczni! Dziś by coś podobnego nie przeszło! A wtedy... no cóż sędzia norweski (znam jego imie i nazwisko) dał Polakowi tak nieskie noty za styl, że przegrał złoto o 0,3 punktu! Analizowałem też wiele zdjęć Marusarza w locie. I co na nich widać. Stani skakał z szeroko rozstawionymi nartami (co było nisko punktowane w latach 30-tych) i dość brzydko zgięty do przodu. To mogło sprawiać wrażenie brzydkiego stylu i odbiegało mocno od estetyki skoków Norwegów, dlatego, moim zdaniem przegrał w 1935 r.

  • anonim

    Ja do tej pory zbierałam podpisy w albumie o skokach !
    I muszę przyznać, że sporo mi się uzbierało też świetna pamiątka jest:)
    Ale jestem bardzo ciekawa tej książki.
    Piękną sprawę masz w tej księdze:)

  • Malyszomaniak profesor
    @Fanka

    a ja mam tę książkę kupiłem ja wspierając P. Bobaka. . Ale ta książka to coś więcej niż tylko tekst Wojtka w niej mam podpisy Olimpijczyków Kamila Bobaka Łuszczka Fortuny i wielu innych zbieram je właśnie tam w tej książce . Jako pamiątkę mojej pasji mam nadzieje, że kiedyś tę książkę doceni . To wyjątkowa księga nie tylko ze względu na treść ale też na duszę , która ma w sobie.

  • FAN ADAMA MAŁYSZA stały bywalec

    Tekst - rewelacyjny jak zawsze. Dziękuję Wojtku za kolejny solidny kawał historii na portalu.

    A co do komentarza @san, to nie jestem pewien, czy aby na pewno w dzisiejszych czasach byłaby afera, gdyby przeprowadzono zawody tak, jak w 1935. Przykład? Choćby MŚ Liberec 2009 i konkurs na dużej skoczni. Wszyscy, którzy tam byli i na żywo oglądali rywalizację, pamiętają doskonale, jak złe warunki towarzyszyły jedynej przeprowadzonej serii skoków. To właśnie takie konkursy obniżają wartość medali. I choćby się ktoś zaperzył na mnie w tej chwili, to jestem zdania, że niespodzianki są w sporcie ciekawą odmianą (chętnie to podkreślam nad i pod kreską), ale tylko wtedy, kiedy ich wynik jest efektem czysto sportowej rywalizacji.

    Co do samego konkursu z 1935 - istotnie Marusarz miał przewagę w metrach nad trzecim Alfem, ale takich historii w czasie MŚ było wiele. Robert Mateja wbrew temu, co piszą nieprzychylni mu ludzie, nie zepsuł drugiego skoku podczas MŚ w Trondheim w 1997 (przeciwnie, poprawił się o 4 metry) i mimo że miał łączną odległość o 3 metry lepszą niż brązowy medalista Goldberger, zajął dopiero 5. miejsce, ze stratą 3 punktów. Czwarty w tamtym konkursie Funaki również stracił do Matei, 3.5 metra.

    Pozdrawiam,
    Mariusz Wesołowski

  • anonim
    Wojtku

    Napisałam na meila podanego na tej stronie przy twojej osobie w redakcji:)

    Z góry serdeczne dziękuję.

    Patrzę na te wycinki z gazet zamieszczonych w zdjęciach i mozna wszystko odczytać wniosek ? w moim wzrokiem jeszcze nie jest tak źle:)
    Ale ciekawe sprawy są tam opisywane.

  • anonim

    FIS w 1935r. to był niezły przekręt, dziś to by była awantura. Czwarty był Marusarz, który miał największą sumę odległości. Tego trzeciego Alfa wyprzedził na tej maleńkiej skoczni aż o 4.5m a mimo to przegrał o 0.5 pkt. Niestety w trójce sędziowskiej był Norweg a nie było Polaka (z winy PZN)

  • granda6 doświadczony
    Witam

    Fajne wspomnienia z dawnych lat. Milo sie czytało i było mało. Zaglądnąłem tez do tych zdjęć i poczytałem co nie co. Przeczytałem że byl tam kilkunasto stopniowy mróz i zawodnicy przez opóźnienie byli przeziębieni i mieli twarde mięśnie. Troszkę mnie zdziwiło że przeczytałem w powyższym felietonie że było cieplo i prawie 20 stopni. Ale może pomyliłem zawody. Tak czy tak jeżeli ma pan panie Wojtku więcej to bardzo proszę o fajne przypomnienia z poczatkowych lat skakania. Pozdrawiam

  • MarcinBB redaktor
    były takie czasy...

    To niesamowite. Konkursy Olimpijskie a rozgrywane w taki sposób, jak dziś jakieś amatorskie. Ciekawe to były czasy. Czasami chciałbym wsiąść w jakiś wehikuł czasu i przenieść się w przeszłość, zobaczyć to na własne oczy. Nie było elektroniki, reklam, wielkich pieniędzy, ale była pasja, ambicja i poświęcenie.
    Dziękuję Wojtku.

  • anonim
    Wyjaśneinia itd.

    Fanka, książkę "Od Marusarza do małysza" mam w domu, wyślij mi proszę mailem Twój adres, prześlę pocztą. Co do cyklu tekst o Alfie Andersenie rozpoczyna "reaktywację" cyklu o "Dawnych mistrzach" będzie więc kontynuacja, mam nadzieję, że co tydzień:) albo raz w tygodniu. Miłej lektury. W.

  • anonim

    Bardzo ciekawy artykuł z resztą co ja piszę zawsze są to ciekawe arcydzieła w wykonaniu Wojtka Szatkowskiego.

    Witam również serdecznie.

    Mam pytanie może to głupio ale ja tej książki jeszcze nie mam "Od Marusarza do Małysza " czy jest jeszcze gdzieś dostępna ?
    Pozdrawiam

  • anonim
    Opowieści narciarskie

    Miło, że pojawiły się komentarze Znajomych:) których bardzo serdecznie pozdrawiam. Długo mnie tu nie było, ale to głównie dlatego, że zbierałem nowe materiały:) a i po Holach mnie nosiło, ej nosiło:) mam nadzieję, że te materiały okażą się one dla Was atrakcyjne.
    Historia, jak pisze Małyszomaniak, jest przeciekawą dziedziną naszego życia. Dlatego warto po nią ciągle sięgać, przy winie, zagryzanym oscypkiem, czy bez, ale ciągle warto. By zrozumieć tych, którzy byli przed nami. Dlatego zapraszam na jesienno-zimowe spotkania z magiczną historią nart w opowiadaniach z cyklu "Dawni mistrzowie", o ludziach, którzy pokochali podniebną dyscyplinę w czasach, gdy ona jeszcze nie była tak wypromowana jak dzisiaj. Mimo to starali się skakać tak daleko jak potrafili - narty były drewniane ale mięśnie z żelaza - to są prawie 3 pokolenia skoczków przed Adamem. Miłej lektury.
    Zaś Redkacji strony dziękuję za tak atrakcyjne przedstawienie zdjęć Alfa Andersena.

    Pozdrawiam wszystkich. Wasz Wojtek z Hól

  • krwisty weteran
    -

    @Wojtek z Hól czyli W Szatkowski Faktycznie dawno Ciebie nie było wśród naszej społeczności. Bywały czasy, gdy częściej udzielałeś się nad i pod kreską. Byłeś i jesteś bardzo mocnym "punktem" tego serwisu.
    Twoje "opowieści historyczne" pomagają nam poznać od podstaw tą piękną dyscyplinę sportu. Dlatego tym bardziej się cieszę, że kiedyś wysłałeś mi do Bielska - Białej swoją książkę.
    Gdy tylko coś mi umyka z pamięci, sięgam po nią i szperam w niej w poszukiwaniu rzeczy, które przeminęły.

    Od Marusarza do Małysza, to wszak nie koniec historii skoków. Ona toczy się dalej, a jej karty zaczęli rozdawać młodzi polscy skoczkowie.
    Kto wie, czy kiedyś Wojtku nie będziesz musiał swojego dzieła poszerzyć?
    Bo to, co wyprawiają nasi "młodzi" godne będzie opisania.

    Pozdrawiam Robert Osak
    Edytuj komentarz

    *** Komentarz zmodyfikowany przez Moderatora(8171), 2010-08-31 10:32:13 ***

  • czarnylis profesor
    @Wojtek z Hól czyli W Szatkowski

    Co prawda kiedy zajrzałem po raz pierwszy na SJ już nie udzielał się pan pod kreską, lecz czytałem pańskie artykuły. Dlatego też bardzo się cieszę z pańskiego powrotu :)
    A na historie o skokach oraz lampkę przedniego wina nie trzeba mnie długo namawiać :)
    Mam takie pytanie przy okazji, dotyczące magicznych czasów drewna i czapki z pomponem. Czy ktoś wtedy zwracał uwagę na długość i szerokość nart oraz strój skoczka, czy wśród zawodników panowała samowolka?
    Pozdrawiam serdecznie.

  • Malyszomaniak profesor
    Witaj Wojtku

    Dawno cie nie słyszałem nie widziałem i nie czytałem to przyjemność znów odświeżyć się pijąc z twojego tekstu wykwintne stare wino .

    Mam nadzieje że częściej będziesz tu pisał :) .

    Ja niestety tez zapracowany a latka lecą jak i tobie :). Ostatnio mnóstwo na głowie więc i siwe włosy się pojawiają ;) heheh.

    Fajnie jest czasem przeczytać coś dla ducha :) by trochę odżyć od szarej codzienności i jesiennych ulew.

    Podczas takiej pogody przy ognisku z lapkiem na kolankach popijając grzańca zagryzając oscypkiem można się poczuć jak by się przeniosło w te czasy które opisujesz. Miło jest czasem powspominać zagłębić się w ten zaczarowany świat historii.

  • anonim
    Optymizm czyni cuda

    I więcej prosze optymizmu w tych komentarzach:) mniej kłótni:) kłótnie do nieczego wszak nie prowadzą.
    idzie jesień idealny czas do opowieści narciarskich z lamusa. Wieczorem, przy lampce wina, albo dwóch, historia skoków wchodzi idealnie:) Mam nadzieję, że Drodzy Internauci będziecie zadowoleni moim powrotem na tę stronę po długiej nieobecności:)

  • anonim
    Generalna uwaga - o tych z kamienia łupanego:)

    Jako Autor zabiorę głos w tej małej kłótni. Po pierwsze kłócić się nie warto. Zakopmy topory i miecze:) Rozumiem zdanie Gawona, że odwoływanie się do epoki kamienia łupanego skokow jest zadaniem trudnym i nie dla wszystkich zrozumiałym:) chociaż się z Nim nie zgadzam zupełnie. Pewnie dlatego, że niedługo stuknie mi 44, to mam pewne inklinacje do tych dawnych historii, także jako historyk, trudno każdy jakieś tam wady ma...
    jednak, aby poznać dyscyplinę skokow trzeba objąc całe jej dzieje. A w nich narciarze na nartach drewnianych górują zdecydowanie od tych, którzy skaczą na plastiku. W historii ponad 150 lat skoków Ci na plastiku to zaledwie 35 lat, a więc Ci na "drewnie" górują nad nimi. Niedługo kolejna opowieść o tych z epoki kamienia gładzonego, dla wyjasnienia tez skakali na drewnie... ale mięśnie mieli z żelaza i dlatego ich tak lubię:)

  • anonim

    Dramatyczne IO w St.Moritz. Bronek Czech skoczył 56 i 62 ale dwukrotnie upadł i nie został sklasyfikowany. Gdyby ustał mielibysmy brązowy medal . Czech wtedy był w doskonałej formie, na treningu ustał 62m (ówczesny RP 61m), w kombinacji 60.5m ale w pierwszym skoku upadł (tu też prawdopodobnie przepadł medal bo po biegu był 5-ty).

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl