Największy rywal Eddiego Edwardsa, czyli niezwykła opowieść o skoczku z Holandii

  • 2018-10-08 14:46

Czasami można napotkać na wygłaszane pół żartem pół serio opinie, że najpopularniejszą postacią ze świata skoków narciarskich lat 80-tych nie był ani Nykaenen ani Weissflog ani żaden z innych wybitnych skoczków tamtej epoki, ale Michael Eddie Edwards. Brytyjczyk stał się medialną gwiazdą, bohaterem niezliczonej ilości programów telewizyjnych, wywiadów, publikacji, a w końcu także i filmu fabularnego. Edwards miał jednak na skoczni swój cień, zawodnika z innego nizinnego kraju, o podobnych umiejętnościach, lądującego mniej więcej w tym samym co on miejscu zeskoku. Niewiele osób pamięta dziś postać Holendra Gerrita Konijnenberga, a można zaryzykować stwierdzenie, że jego historia jest wcale nie mniej atrakcyjna niż historia Edwardsa.

Iluminacja

Pierwszym skoczkiem narciarskim reprezentującym Holandię był Jan Loopuyt, który skakał w latach 20. i 30. XX wieku. Pewne źródła informują, że w 1929 roku zdobył nawet tytuł Akademickiego Mistrza Świata. Informację tą trudno uznać za wiarygodną choćby z tego powodu, że w tamtym roku impreza ta się nie odbywała. Może więc chodzić o inne mniej prestiżowe zawody studenckie, którym ktoś omyłkowo nadał nadał rangę mistrzowską. Z czasem do Loopuyta dołączyli jego rodacy: Luymes i Coebergh. Cała trójka mieszkała i trenowała w Szwajcarii. Przez kolejnych kilkadziesiąt lat żadnemu z obywateli kraju serów, wiatraków i tulipanów nie przyszło do głowy, by zainteresować się bliżej skakaniem na dwóch deskach z ośnieżonego wzgórza. Trudno zresztą znaleźć drugie miejsce na świecie, które tak bardzo nie nadawałoby się do uprawiania skoków narciarskich jak Holandia. W tym kraju bowiem średnia wysokość nad poziomem morza wynosi zaledwie 10 metrów! I pewnie do dziś Loopuyt byłby jedynym niderlandzkim akcentem w skokach, gdyby nie pewien szalony pasjonat nart z Holandii...

21-letni Gerrit Konijnenberg próbując śledzić zmagania olimpijczyków w 1984 roku trafił na relację telewizyjną z zawodów w skokach. Doznał iluminacji. Obraz człowieka skaczącego na nartach zrobił na nim tak ogromne wrażenie, że w jednej chwili uświadomił sobie, iż to jest właśnie to, co chciałby robić w swoim życiu. Z miejsca zaczął rozpaczliwie poszukiwać miejsca, w którym mógłby rozpocząć treningi skoczka. Po wykonaniu niezliczonej liczby telefonów znalazł w niemieckim regionie Sauerland ośrodek, który zechciał ugościć totalnego naturszczyka. Wsiadł do samochodu i rozpoczął przygotowania do podjęcia się zupełnie szalonej misji. Bez pieniędzy, bez trenera, bez żadnego wsparcia ze strony holenderskich włodarzy sportowych, bez żadnych krajowych wzorców, które mógłby naśladować. Konijnenberg wcześniej uprawiał narciarstwo dowolne, więc narty jako takie nie były mu obce, teraz jednak wkroczył w zupełnie nowy etap wtajemniczenia.

W końcu na lata zakotwiczył w szwajcarskim Sankt Moritz, gdzie miał na co dzień bardzo dobrą bazę do treningu. Tam też zanotował swój międzynarodowy debiut. 26 grudnia 1985 roku wystąpił w rozgrywanym od lat 20-tych tradycyjnym konkursie Bożonarodzeniowym, który był jednocześnie zaliczany do klasyfikacji generalnej Pucharu Europy. Na skoczni olimpijskiej uzyskał 65 i 58 metrów, co pozwoliło mu na zajęcie przedostatniego, 68 miejsca.

Przez skocznie całego świata

Gerrit zdawał sobie sprawę ze swoich ograniczonych umiejętności, niemniej, w sytuacji kiedy nie istniały żadne regulaminowe przeszkody, jego celem były starty w zawodach najwyższej rangi. Konkurs w Sankt Moritz rozegrany w 1986 roku był dla niego przetarciem przed debiutem w Pucharze Świata. Na szwajcarskiej Olympiaschanze po raz pierwszy spotkał się z Brytyjczykiem Eddiem Edwardsem. Ich premierowy pojedynek rozstrzygnął na swoją korzyść Holender, dzięki czemu znów zajął przedostatnią pozycję. Kilka dni później, 1 stycznia 1987 roku, niecałe trzy lata po tym jak obejrzał w telewizji olimpijskie zawody w Sarajewie, Holender stał już na rozbiegu skoczni w zawodach zaliczanych do cyklu PŚ i Turnieju Czterech Skoczni. W Garmisch-Partenkirchen oddał skok na 59 metrów i zajął ostatnią 112 pozycję. Nie po wysokie pozycje jednak fruwał, a po marzenia. Łącznie wystąpił w 14 pucharowych konkursach najwyższej rangi. Nigdy nie udało mu się wyprzedzić więcej niż dwóch zawodników. Z reguły jego udziałem była wewnętrzna rywalizacja z Edwardsem o przedostatnią pozycję.

Ostatnie zawody Pucharu Świata zaliczył w 1988 roku w Lake Placid. Kiedy po cyrkowych wyczynach Edwardsa Międzynarodowa Federacja Narciarska wprowadziła kwalifikacje do konkursów Pucharu Świata, skupił się na imprezach niższej rangi. Zdarzały mu się występy, w których nie musiał walczyć tylko o to, by nie zamknąć listy wyników. Podczas zawodów w hiszpańskiej La Molinie w 1991 roku potrafił wyprzedzić dziewięciu rywali i otrzeć się o czołową trzydziestkę rywalizacji. W 1989 roku zaliczył nawet występ na skoczni mamuciej, bo za taką uchodził jeszcze wtedy obiekt w amerykańskim Ironwood. Skakał przez siedem lat, przemierzał w tym czasie skocznie na trzech kontynentach.

Niespełniony sen o igrzyskach

W 1988 roku udał się na igrzyska do Calgary. Z powodu wyśrubowanych kryteriów swojej krajowej federacji mógł zapomnieć o starcie jako uczestnik olimpijskiej rywalizacji i co najwyżej z zazdrością spoglądać na Edwardsa, który od swojego Związku taką możliwość otrzymał. Był jednak przedskoczkiem podczas tej imprezy. Mieszkał w wiosce olimpijskiej, dzięki czemu mógł się poczuć częścią wielkiej olimpijskiej rodziny. Pobyt w Calgary podczas, do dziś uznawanych za magiczne i wyjątkowe igrzysk olimpijskich, odcisnął na nim tak duże piętno, iż za wszelką cenę postanowił wystartować w kolejnej białej olimpiadzie, którą organizowało francuskie Albertville.

Wymagania holenderskiej federacji były bardzo wysokie. By otrzymać nominację olimpijską zawodnik musiał znaleźć się przynajmniej raz w czołowej ósemce zawodów najwyższej rangi. Holenderski skoczek nie miał złudzeń, że tego kryterium nie spełni. Próbował więc na różne sposoby obejść przepisy. Zawarł umowę z jednym z ośrodków badania opinii publicznej, który zorganizował ogólnonarodową ankietę, mającą dać odpowiedź na pytanie, czy obywatele Holandii chcą, by na igrzyskach olimpijskich reprezentował ich skoczek narciarski. Zdecydowana większość respondentów odpowiedziała pozytywnie. Konijnenberg miał nadzieję, że po zapoznaniu się z wynikami badania, włodarze holenderskiego związku zmiękną i zrobią dla latającego pasjonata wyjątek. Tak się jednak nie stało, działacze twardo stali przy swoim stanowisku. Kolejnym krokiem, który podjął, była próba zmiany obywatelstwa. Myślał o tym, by pojechać do Albertville jako reprezentant Luksemburga lub Surinamu. Ogrom formalności okazał się jednak nie do przeskoczenia w tak krótkim czasie, jaki pozostał do igrzysk.

Uzależnienie

- Skok narciarski trwa około 3-4 sekund, odczuwasz to jednak, jak gdyby minęło pół minuty. Obserwujesz przyrodę, ludzi, samochody. Przede wszystkim jesteś zupełnie sam ze sobą i czujesz się częścią natury. Po wylądowaniu na ziemi chcesz jak najszybciej to powtórzyć – opowiadał kiedyś z zachwytem o tym, co daje mu jego ukochana dyscyplina sportu.

Skoki były jego nałogiem. Choć oficjalnie zakończył starty w zawodach w lutym 1992 roku, już po paru miesiącach ponownie przywdział kombinezon, zapiął narty i wszedł na górę skoczni. - Kiedy jestem na skoczni, czuję się jak u siebie w domu. Poczułem jakbym wszedł na nowo do własnej skóry – tłumaczył. Do dziś zresztą, mając 55 lat na karku, nadal skacze amatorsko na nartach. W ubiegłym roku wziął udział w Letnich Mistrzostwach Świata Weteranów w Rasnovie. Na skoczni K-90 zdobył brązowy medal, jednak na starcie stanęła wtedy tylko trójka zawodników. Na skoczni K-64 wyprzedził dwóch zawodników i zajął czwartą pozycję.

Pomimo niskich umiejętności technicznych nigdy nie zrobił sobie, w przeciwieństwie do Edwardsa, większej krzywdy na skoczni. Raz tylko zaliczył poważny upadek. Zimą 1992 roku udał się na swoje ostatnie w życiu oficjalne konkursy do USA i Kanady. Podczas wyprawy wieńczącej długie lata spędzone na skoczniach przyświecał mu jeden cel, przekroczyć na nartach odległość stu metrów. To było jego marzenie, które pozwoliłoby poczuć mu się na swój sposób spełnionym i ze spokojem udać na "emeryturę". Presja, którą sam na siebie wywarł była jednak zbyt duża. Nadmierna brawura połączona z bardzo trudnymi warunkami atmosferycznymi spowodowała, że jeden ze skoków zakończył się dla niego krwotokiem i poważnymi potłuczeniami.

W lutym 1991 roku skokiem na odległość 97 metrów ustanowił swój ostatni rekord życiowy podczas treningu na skoczni w Westby. W samych zawodach, choć całkowicie amatorsko obsadzonych, zajął drugie miejsce, co stanowiło jego najlepszy wynik w karierze. Dziś rekord Holandii wynosi dokładnie o 100 metrów więcej. Podczas testów skoczni w Kulm Boy van Baarle w 2005 roku uzyskał odległość 197 m.



Eddie Edwards

Choć z Edwardsem byli kumplami ze skoczni, Gerrit nigdy nie lubił porównań do Anglika i starał się od nich odcinać:- Obaj byliśmy pasjonatami skoków z krajów nizinnych. Na tym jednak podobieństwa między nami się kończą. Mnie chodziło tylko o to, żeby skakać i cieszyć się tym, co robię, Edwardsa w pewnym momencie bardziej zainteresowała cała otoczka. Eddie robił rzeczy, których ja bym nigdy nie zrobił. Dał się wykorzystywać dla pieniędzy, stał się zabawką mediów. On nie był głupi, ale bardzo naiwny. Wielokrotnie go ostrzegałem, by zmienił swoje podejście do różnych spraw. Nigdy nie czułem się traktowany tak jak Edwards. Inni skoczkowie widzieli, że staram się traktować poważnie to, co robię, od wielu trenerów otrzymywałem cenne wskazówki.

Z Brytyjczykiem przeżył mnóstwo przygód na skoczniach świata. W styczniu 1988 roku po zawodach Pucharu Europy w Planicy okazało się, że mają ten sam problem. Nie stać ich na powrót do kraju. Postanowili, że zabiorą się razem z jedną z ekip na zawody Pucharu Świata, które tydzień później miały się odbyć we włoskim Galio. Za sam występ we Włoszech (gdzie oczywiście zajęli dwa ostatnie miejsca) otrzymali honorarium, które wystarczyło do tego, by wrócić do domu.

W pierwszej połowie lat 90-tych Konijnenberg otrzymał od jednego z programów telewizyjnych propozycję odtworzenia na wizji pojedynku "gigantów" z lat 80-tych i ponownego wejścia w szranki z Eddiem Edwardsem. Początkowo niechętnie podszedł do sprawy, ale kwota 10 000 guldenów załatwiła temat. Znów zmierzył się na skoczni z Brytyjczykiem i był górą w tym pojedynku.

Holender musiał pogodzić się z tym, że jego osoba w odniesieniu do skoków narciarskich, przywoływana jest niemal wyłącznie w kontekście Michaela Edwardsa. Ostatni raz o Koniijnenbergu przypomniano sobie przed dwoma laty, gdy na ekrany kin wszedł film biograficzny opisujący losy skoczka z Wielkiej Brytanii. Udzielił wówczas kilku wywiadów, w których opowiadał o swoich wspomnieniach związanych z latającym na nartach klaunem z Albionu.

Dziedzictwo

Po zakończeniu czynnej przygody ze skakaniem Konijnenberg został właścicielem agencji PR w Hadze. Do dziś zresztą pracuje w tej branży. W żadnym wypadku nie zerwał swoich kontaktów ze skokami. Podjął się misji zaszczepienia u holenderskich dzieci pasji do swojej ukochanej dyscypliny sportu. Razem z Sydneyem Teelingiem i niemieckim trenerem Hansa Einwächterem wziął pod swoje skrzydła dziewięciu młodych skoczków, z których najwyżej zaszedł Peter van Hal. W 1995 roku wystartował podczas Mistrzostw Świata w Narciarstwie Klasycznym w Thunder Bay, gdzie zajął ostatnie i przedostatnie miejsce. Głównym miejscem treningowym holenderskich skoczków było niemieckie Meinerzhagen. Od 1992 roku Gerrit zaczął współorganizować dla swoich podopiecznych zmagania o mistrzostwo Holandii. Pierwsza ich edycja odbyła się w 1992 roku na skoczni K-60 w Sankt Moritz.

Były skoczek, mimo że sam nie odniósł żadnych sukcesów, stworzył w swoim kraju podwaliny pod budowę od zera niderlandzkich skoków. W połowie lat 90-tych pałeczkę trenera przejął Niemiec Horst Tielmann, a tamtejsi skoczkowie przestali być tylko i wyłącznie statystami we wszelkiej rangi zawodach. Pojawili się tacy zawodnicy jak Boy van Baarle, Jeroen Nikkel, Niels de Groot, których stać było na punktowanie w zawodach Pucharu Kontynentalnego. Ten ostatni do pewnego momentu z powodzeniem uprawiał też kombinację norweską, na mistrzostwach świata juniorów w 1999 roku zajął bardzo dobre 10 miejsce. W miejscowości Bergschenhoek postawiono dwie małe skocznie, jedyne jakie powstały dotąd w Holandii. Na początku XXI wieku holenderską reprezentację wzmocnili zawodnicy o austriackich korzeniach, Ingemar Mayr i Christoph Kreuzer, którzy jako pierwsi pomarańczowi zdobyli punkty do klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Holendrzy zaczęli nawet startować w konkursach drużynowych PŚ.

Cały czas trwał proces naboru i szkolenia nowych zawodników. W 2011 roku reprezentacja Holandii zajęła ósme miejsce w wygranym przez Polaków konkursie drużynowym rozegranym w ramach Zimowego Olimpijskiego Festiwalu Młodzieży Europy. Młodzi skoczkowie z Beneluksu wyprzedzili wtedy m.in. takie reprezentacje jak: Włochy, Szwajcaria, Rosja czy Francja. Do pewnego momentu obiecująco rozwijały się w Holandii kobiece skoki narciarskie, a Lara Thomae i Vendy Vuik pukały nawet (zwłaszcza ta druga) do bram szerokiej światowej czołówki. Przez te wszystkie lata w charakterze trenera przewijały się tam znaczące w świecie skoków nazwiska, tj. Vasja Bajc, Arthr Pauli czy Jochen Danneberg, Ktoś może powiedzieć, że przywołane wyżej fakty to przecież żadne sukcesy. W małym, płaskim jak stół kraju, bez żadnych tradycji narciarskich są to chyba jednak osiągnięcia z gatunku tych mniej banalnych.

Co dalej z ideą Konijnenberga?

W 2016 roku zabawę w skoki zakończył ostatni jak dotąd reprezentant pomarańczowych w międzynarodowych zawodach, Lars Antonissen. W Holandii nie inwestuje się już w skoki. Jak się okazuje młodzi Holendrzy próbują swoich sił na skoczniach w Austrii. Jednym z wyróżniających się kombinatorów norweskich w austriackim gimnazjum w Saalfelden, a ostatnio odnoszącym sukcesy w zawodach Alpen Cup jest Max Teeling, syn wspomnianego wcześniej Sidneya, który razem z Konijnenbergiem utworzył w latach 90-tych pierwszą grupę szkoleniową młodych skoczków w Holandii. Max ma podwójne obywatelstwo, reprezentuje jednak w tej chwili Austrię. Minionej zimy w zawodach międzynarodowych w kombinacji zadebiutowała też, z kolei w barwach Holandii, jego siostra, Femke. Skaczących czy "kombinujących" Holendrów trenuje w Austrii więcej. Jak twierdzi Teeling istnieje tam materiał ludzki, z którego można by stworzyć coś na kształt nowej reprezentacji. Brakuje jednak zainteresowania holenderskiej federacji narciarskiej oraz sponsorów, stąd jeżeli któryś z próbujących skakania (lub skakania i biegania) Niderlandczyków wypłynie na szerokie wody, to uczyni to prawdopodobnie w barwach Austrii.

Opracowano na podstawie:
Nrc.nl
Skispringers.nl
Langlaufpagina.nl
Wyniki-skoki.hostingasp.pl
Ź
ródła własne

Z cyklu artykułów o byłych skoczkach narciarskich w ostatnich latach ukazały się:

Z białych skoczni na zieloną murawę, czyli niezwykła historia Bjoerna Wirkoli

Na igrzyskach z medalem zimą i latem, czyli o wyczynach Jacoba Tullina Thamsa

Koba Cakadze – gruzińska legenda skoków narciarskich

Garij Napałkow – radziecki gladiator przestworzy

Hans Georg Aschenbach – mistrz, oszust, "zdrajca"

Jiri Raska – złoty chłopiec z Frenstatu

Niepokorny i niespełniony, czyli trudna kariera Wojciecha Skupnia

Wieczny rekordzista Pucharu Świata? Historia Stephena Collinsa

Najzdolniejsze dziecko amerykańskich skoków. Kariera i życie Jeffreya Hastingsa

Trudna kariera i kręte życiowe ścieżki. Historia Jaroslava Sakali


Adrian Dworakowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (9219) komentarze: (12)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • juli1991@o2.pl początkujący

    I tak zdobędą 10 razy więcej medali od polski na ZIO mimo że by mamy skoczków najwyższej klasy to nigdy nie dorównamy w sportach zimowych Holandii.

  • monia866 doświadczony
    Skoki w Holandi

    nigdy nie były sportem narodowym;) W przeciwieństwie do łyżwiarstwa szybkiego (są tam dużo lepsze warunki do uprawiania tej dyscypliny)

  • Kolos profesor

    Wydaje mi się że załamanie się projektu skoków w Holandii to pokłosie tragicznej śmierci na skoczni młodego, 14-letniego Jermo Ribbersa.

    Artykuł świetny ale zabrakło mi choćby wzmianki o tym wypadku...

  • Kolos profesor
    @Pavel @pavel

    To już zależy z czym i w jakiej skali porównywać :) Bo jeśli z piłką nożną no to oczywiście nisza. Ale już w świecie sportów zimowych niekoniecznie. Mierząc na poziomie europejskim to też nie taka straszna nisza - w końcu Eurosport robi transmisję nawet z letnich skoków. Więc gdyby to była taka nisza totalna to by transmisji nie było.

  • Pavel profesor
    @kolos

    Kilkanaście :) Nawet jakby te "kilkanaście", mocno naciągane, przyjąć za wiążące to i tak jest to dyscyplina niszowa :)

  • Kolos profesor
    @Pavel @pavel

    Skoki są uprawiane mniej lub bardziej na poważnie conajmniej w kilkunastu krajach. Nie przesadzajmy z tą niszowością skoków

  • Kolos profesor

    Należy przy tym zaznaczyć że Ingemar Mayr jest w połowie Holendrem (po matce) natomiast Krezuer to już czysty Austriak który nie miał szans w Austrii więc namówiony przez Mayr reprezentował Holandię.

    Szkoda że Gerrit nie reprezentował jednak Luksemburgu lub Surinam to by dopiero było ciekawe :)

  • Pavel profesor
    @Becouse_Life

    Biorąc pod uwagę, że skoki to sport niszowy i uprawiany w sumie tylko w kilku państwach świata to spokojnie można sobie dyskutować n/t nawet amatorskiego uprawiania tego sportu w bardziej "egzotycznych" krajach. Ot taka forma ciekawostki omawiana przez fanów dyscypliny. Masz z tym jakiś problem, nie czytaj, problem z głowy :)

  • Becouse_Life bywalec

    Skoki w Holandii to mniej więcej tak, jakby rozmawiać o postępie hokeja na lodzie w Zimbabwe. Artykuł ok, ale dyskutować o takich bzdurach, to jak zdobywać koronę Himalajów w japonkach.

  • Pavel profesor

    Ciekawy artykuł. Co do samych skoków w Holandii to jedyne warte wzmianki wyniki osiągnęli "przyszywani" reprezentanci czyli Ingemar Mayr i Christoph Kreuzer. Pierwszy z nich był nawet uważany za utalentowanego zawodnika, jeszcze jako Austriak potrafił w wieku 19 lat zdobyć przyzwoite 51pkt PŚ czy wygrać kilka PK. Całe jego skakanie dla Holandii to już bardziej zabawa na sportowej emeryturze niż coś bardziej poważnego mimo to jest najlepszym skoczkiem w historii tego kraju. Natomiast Kreuzer był marnym skoczkiem, a skakanie dla Holandii to był jedyny sposób, aby w PŚ zaistnieć z resztą do tego namówił go Mayer.

  • Baciar stały bywalec
    -

    Na takie artykuły właśnie czekam . Dziękuję,że mogę je przeczytać i dowiedzieć się o czym nikt inny nie pisze .. Super sprawa

  • pi0ter bywalec
    -

    "Eddie robił rzeczy, których ja bym nigdy nie zrobił. Dał się wykorzystywać dla pieniędzy, stał się zabawką mediów."

    Właśnie dlatego to Eddie a nie Gerrit zostanie zapamiętany jako najgorszy skoczek w historii. Tak naprawdę to kto pamięta o Holendrze?

    Tak swoją drogą - w pewnym momencie holenderskie skoki wydawały się mieć "przyszłość". Szkoda że skoki w Niderlandach kompletnie upadły.

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl