Perełka z Kazachstanu – historia Andrieja Wierwiejkina

  • 2019-07-30 09:04

Brązowy medal wywalczony na tegorocznych mistrzostwach świata juniorów przez Siergieja Tkaczenkę jest pierwszym krążkiem w historii kazachskich skoków zdobytym na imprezie rangi mistrzowskiej, nie licząc marnie obsadzonych Zimowych Igrzysk Azjatyckich, gdzie osiągnięcie medalowej pozycji jest często więcej niż formalnością. Skrót „KAZ” figurujący na liście wyników przy medaliście międzynarodowej imprezy jawił się dość egzotycznie, wszak w ostatnich latach Marat Żaparow i jego koledzy przyzwyczaili kibiców do regularnych pozycji na dole konkursowych klasyfikacji, a żaden z tamtejszych skoczków nie punktował w PŚ od blisko 10 lat. Kazachska ziemia rodziła jednak w przeszłości skokowe talenty…

Dionis Wodniew – absolutna osobliwość

Pierwsze skocznie narciarskie na terenie dzisiejszego Kazachstanu powstały w latach 30. Obiekty o punktach konstrukcyjnych K-20 i K-25 stanęły na Płaskowyżu Kamieńskiego w Ałmatach. Tuż po II Wojnie Światowej zbudowano 50-metrową skocznię w miejscu, w którym dziś stoi kompleks Gornyj Gigant. W 1959 roku do Ałmat, już na przebudowaną arenę, zawitały pierwsze duże zawody, turniej z udziałem zawodników z dziewięciu republik związkowych. Już w latach 60. obiekt został pokryty igelitem, a miejscowa młodzież, mając do dyspozycji dobrze rozwijający się ośrodek sportowy, coraz częściej była w stanie rywalizować z rówieśnikami z innych części ZSRR. Na pierwszego zawodnika, który stał się czołową postacią w reprezentacji Związku Radzieckiego musieli jednak Kazachowie trochę poczekać. Na przełomie lat 70. i 80. do światowej czołówki próbował doskakiwać Władimir Czerniajew, wielokrotny mistrz kraju sierpa i młota. Kilkakrotnie plasował się w czołowej "10" pucharowych konkursów. Po pierwszej serii zawodów o mistrzostwo świata w Oslo w 1982 miał realną szansę na medal, ale słabszy drugi skok zepchnął go na 13 pozycję. Rok wcześniej w bułgarskim Borowcu wygrał mocno obsadzony konkurs Zimowej Spartakiady Armii Zaprzyjaźnionych.

Zanim przejdziemy do bohatera tego tekstu, warto wspomnieć o innej istotnej dla historii kazachskich skoków postaci. Skaczący na przełomie lat 80. i 90. Dionis Wodniew stanowi absolutną osobliwość. Jest jedynym zawodnikiem w historii skoków, który reprezentował podczas swojej kariery cztery federacje, a jedną z nich nawet dwukrotnie. Do 1991 roku walczył pod banderą ZSRR i na tym etapie swojej sportowej drogi niczym istotnym się jeszcze nie wyróżnił, może z wyjątkiem 18 miejsca na mistrzostwach świata w Val di Fiemme. Przez kolejny rok bronił barw Wspólnoty Niepodległych Państw. W tym czasie zajął piąte miejsce w PŚ w szwedzkim Oernskoeldsvik z niewielką stratą do podium. Kilka razy wskakiwał do drugiej dziesiątki, a na igrzyskach w Albertville uplasował się na 25 lokacie. W kolejnym sezonie odniósł kilka wartościowych wyników już jako Kazach, w tym 12 i 16 miejsce na MŚ w Falun.

Od 1995 roku reprezentował Niemcy. Liczył, że w bardziej komfortowych warunkach, mając do czynienia z infrastrukturą wyższej klasy i niemiecką myślą szkoleniową zrobi realny krok do przodu. Przeliczył się jednak. Startował głównie, z małymi sukcesami, na zapleczu Pucharu Świata. Pod koniec kariery jak ten syn marnotrawny wrócił jeszcze na krótko na łono federacji Kazachstanu, ale wkrótce potem powiedział "pas". - Dionis popełnił błąd, wyjeżdżając do Niemiec - twierdzi Andriej Wierwiejkin, były kolega Wodniewa z reprezentacji, a potem jego przełożony w tamtejszej federacji, uważany za najbardziej utalentowanego skoczka jakiego wydała kazachska ziemia - Był obiecującym sportowcem i gdyby został u nas, w ciągu dwóch-trzech lat harmonijnego rozwoju byłby w stanie osiągnąć wysoki poziom. W Niemczech musiał konkurować z trzydziestoma utalentowanymi zawodnikami, przez dwa lata nie wystawiano go w poważnych zawodach i siłą rzeczy nie podołał.

Sytuacja Wodniewa była jednak bardziej złożona. W czasie gdy reprezentował Niemcy, posiadał status bezpaństwowca, co utrudniało mu międzynarodowe starty, a formalności związane z uzyskaniem niemieckiego obywatelstwa niemiłosiernie się przeciągały. Niemcem został oficjalnie dopiero w 1999 roku, dwa lata po zakończeniu kariery. Sfrustrowany całą sytuacją, borykając się z problemami finansowymi, dał sobie spokój ze skakaniem i zajął się pracą elektryka. Do skoków wrócił jednak potem jako trener reprezentacji Kazachów.

Walka o igrzyska i... o życie

- Dorastałem w okolicy skoczni w Ałmaatach – opowiada Wierwiejkin - Sporty zimowe towarzyszyły mi od wczesnych lat życia, jeździło się na sankach i nartach. Obserwowałem z zachwytem skoki narciarzy i zapragnąłem robić to co oni. Gdy pojawił się nabór do sekcji skoków, długo się nie zastanawiałem. Po oddaniu pierwszego skoku moje szczęście nie znało granic.

Pół roku po oddaniu swojej premierowej próby doznał pierwszego poważnego urazu. To był zły omen zwiastujący trudną i bolesną karierę przerywaną ciężkimi kontuzjami, które nie pozwoliły mu nigdy do końca rozwinąć skrzydeł i wykorzystać swojego potencjału. - Skakałem z dwudziesto metrowej skoczni. To był marzec, warunki były trudne, śnieg się roztapiał. Podczas lądowania uderzyłem twarzą o ziemię. Miałem wstrząs mózgu. Mama i babcia powiedziały, że już nigdy nie pozwolą mi pójść na skocznię.Ale gdy tylko doszedłem do siebie, znów zacząłem skakać. Miałem już wtedy swoje małe sukcesy, zacząłem wygrywać konkursy. Kiedy masz przed oczami cel, nie myślisz o urazach. Nie było siły, która mogłaby mnie odciągnąć od skoków.

Szybko przebił się do krajowej czołówki. W sezonie 1982/83 jako 17-latek zadebiutował w Pucharze Świata. Podczas konkursu w Sankt Moritz zajął co prawda dopiero 50 miejsce, ale kilka dni później, w Engelbergu finiszował już na 18 pozycji. Z sezonu na sezon podnosił swój poziom, stał się w końcu etatowym reprezentantem ZSRR. Nie mógł jednak pozbyć się prześladującego go pecha. Co rusz łapał kolejne urazy, miał m.in złamaną rękę i nogę. Z powodu kontuzji przedolimpijski sezon 1986/87 zakończył już w połowie stycznia. Mimo to pewnie wkroczył w kolejną zimę. Był murowanym kandydatem do udziału w igrzyskach olimpijskich w Calgary. Sezon wcześniej podczas próby przedolimpijskiej na mniejszej skoczni zajął ósme miejsce. Dwadzieścia dni przed wylotem do Kanady brał udział w mistrzostwach ZSRR w ukraińskim dziś Tysowcu. Podczas lądowania po jednym ze skoków za bardzo się rozluźnił, upadł, a jedna z nart uderzyła go w brzuch. Doznał pęknięcia jelita cienkiego i innych obrażeń wewnętrznych. Natychmiast przewieziono go do szpitala we Lwowie, gdzie lekarze rozpoczęli dramatyczną walkę o jego życie. Na szczęście zakończoną sukcesem. Placówkę opuścił po czterdziestu dniach. - Musiałem od nowa nauczyć się codziennego funkcjonowania, nawet chodzenia uczyłem się od zera – wspomina.

Olimpijczyk niespełniony

Ani przez moment nie przyszło mu jednak do głowy, by porzucić skoki. Natomiast radziecka federacja była sceptyczna w kwestii jego powrotu. Gdy tylko wrócił do pełni sił, poprosił o swoją szansę i wykorzystał ją. Dziesięć dni po oddaniu pierwszego skoku na skoczni K-90 wygrał wewnętrzne zawody testowe i rozwiał wszelkie wątpliwości. Kolejnej zimy na mistrzostwach świata w Lahti zaliczył imprezę życia. Zajął piąte miejsce na dużej skoczni i ósme na mniejszej. Był też najlepszym zawodnikiem swojej drużyny, która w zawodach zespołowych sensacyjnie uplasowała się na czwartym miejscu. Kilka dni po zakończeniu czempionatu w Szczyrbskim Jeziorze wygrał rywalizację w ramach Zimowej Spartakiady Armii Zaprzyjaźnionych. Co ciekawe, w sezonie swojego największego sukcesu nie zdobył choćby jednego punktu Pucharu Świata. W kolejnych latach zaczął śmiało atakować światową czołówkę. Wielokrotnie plasował się w czołowej "10" zawodów PŚ. W grudniu 1990 roku w Lake Placid doleciał nawet do czwartego miejsca, najbliżej podium był jednak wcześniejszej zimy w Predazzo. Zajął tam piątą pozycję, oba swoje skoki kończąc bez telemarku. Łączną długość skoków miał identyczną, co zwycięzca konkursu Roberto Cecon.

Z utęsknieniem czekał na debiut w igrzyskach olimpijskich, które w sezonie 1991/92 organizowało francuskie miasto Albertville, a konkursy skoków gościło u siebie Courchevel. Początek olimpijskiej zimy nie był dla niego udany, ale przed wyjazdem do Francji udało mu się dojść do wysokiej dyspozycji. - Byłem w świetnej formie, wygrałem zdecydowanie krajowe mistrzostwa. I znów przydarzyła się kontuzja. Podczas jednego ze skoków wiał silny wiatr. Upadłem, łamiąc sobie obojczyk i miażdżąc łopatkę. A do igrzysk zostały tylko dwa tygodnie. Za wszelką cenę chciałem jak najszybciej wrócić na skocznię, co udało mi się już po kilku dniach.

Do Albertville pozwolono mu jechać jako turyście, ale uparł się, że chce wystartować w zawodach i dopiął swego. We Francji jako reprezentant Wspólnoty Niepodległych Państw był 29 i 32. - Gdybym w Albertville odniósł sukces prawdopodobnie zakończyłbym karierę. Ale w tej sytuacji zaczęły kusić mnie kolejne igrzyska, zwłaszcza, że wyjątkowo miały się odbyć już po dwóch latach za sprawą decyzji MKOl-u. Mój pech powtarzał się co cztery lata, więc liczyłem, że tym razem będę w pełnej dyspozycji. Robiłem wszystko co w mojej mocy, żeby jak najlepiej przygotować się do tej imprezy, ale w Kazachstanie nie było tej dawnej radzieckiej organizacji sportu. Nie mieliśmy wystarczającej bazy szkoleniowej i dostępu do nowoczesnego sprzętu. Do tego doszły problemy z opanowaniem stylu V, przez co straciłem praktycznie cały rok 1993. 24 i 37 pozycja w Norwegii na pewno nie było spełnieniem moich marzeń.

Wierwiejkin był sprawcą niemałego zamieszania podczas ceremonii otwarcia imprezy. Z jego inicjatywy podczas pochodu występującej po raz pierwszy na zimowych igrzyskach reprezentacji Kazachstanu pojawił się sztandar Związku Radzieckiego. W kraju starano się ten incydent przemilczeć, a jedynym echem tego wydarzenia była stonowana reprymenda od wiceprzewodniczącego tamtejszego komitetu olimpijskiego, Pawła Nowikowa i krótki komentarz prezydenta Kazachstanu, Nursułtana Nazarbajewa, który pochwalił skoczka za... udany dowcip. Sam Wierwiejkin nigdy bezpośrednio nie odniósł się do tej sytuacji, nie zdradził, co tak naprawdę było jego intencją, spekulowano, że w głębi duszy jest po prostu przekonanym komunistą.

Po igrzyskach w Lillehammer skakał jeszcze przez dwa lata, ale już bez żadnych sukcesów. Na koniec swojej kariery wygrał razem z kolegami konkurs drużynowy rozgrywany w ramach Zimowych Igrzysk Azjatyckich w Harbinie. Trudno jednak uznać ten rezultat za duże osiągnięcie, bowiem w zawodach wystartowały tylko trzy ekipy, a obok Kazachów były to głębokie rezerwy Japonii i amatorzy z Chin. Ponadto skoki nie weszły wtedy do oficjalnego programu imprezy i były jedynie konkurencją pokazową.

Od trenera do działacza

Wierwiejkin powiedział kiedyś, że nie wyobraża sobie, by kiedykolwiek miał stracić kontakt ze swoją ukochaną dyscypliną. Nic zatem dziwnego, że po odwieszeniu nart na kołek zaczął szukać sobie innej roli w narciarskim świecie. A że akurat zwolniło się miejsce na stanowisku głównego szkoleniowca drużyny Kazachstanu, świeżo upieczony sportowy "emeryt", pomimo braku doświadczenia trenerskiego, postanowił spróbować sił jako opiekun swoich niedawnych kolegów z drużyny. Kadrę prowadził przez sześć kolejnych lat, po igrzyskach w Salt Lake City oddał ją w ręce Kajrata Bijekenowa. Jego podopieczni niczym szczególnym się w tym czasie nie wyróżnili, ale materiał ludzki, którym dysponował nie był stworzony do odnoszenia sukcesów. Próżno było w drugiej połowie lat 90 szukać talentów na miarę Czerniajewa, Wodniewa czy właśnie Wierwiejkina. Najlepszym z Kazachów był wówczas posiadający polskie korzenie, Stanisław Filimonow. Na dwóch kolejnych igrzyskach zmieścił się w "30" któregoś z konkursów, w Pucharze Świata uciułał łącznie siedem punktów... I to tyle. W czasie swojej pracy na stanowisku trenera drużyny Kazachów Wierwejkin skonfliktował się z Dmitrijem Czwykowem, który w następstwie tych nieporozumień zmienił federację i startował pod banderą Kirgistanu.

W 2007 roku piąty zawodnik mistrzostw świata z 1989 roku został wybrany prezydentem federacji skoków narciarskich i kombinacji norweskiej w Kazachstanie i funkcję tę sprawuje do dziś. Był jednym z inicjatorów powstania nowoczesnego ośrodka skoków narciarskich w Ałmatach, które są jego oczkiem w głowie. Kompleks Gornyj Gigant otwarto w 2010 roku przy okazji dwóch konkursów Letniego Pucharu Kontynentalnego, które zdecydowanie wygrał Kamil Stoch. Wierwiejkinowi przypadł zaszczyt oddania pierwszego skoku na obiekcie K-95. Po 14 latach przerwy przypiął więc ponownie narty i odbił się z progu skoczni, która bez jego uporu być może nigdy by nie powstała. Ale praca w charakterze szefa kazachskich skoków to generalnie rzecz biorąc ciężki kawałek chleba. To przede wszystkim na każdym kroku mnogość problemów do rozwiązania. Gdy na miejscu starych skoczni budowano w Ałmatach nowe, tamtejsza młodzież na okres czterech lat została pozbawiona możliwości treningu w swoim kraju. To z kolei przełożyło się "dziurę" rocznikową wśród adeptów skoków. Stan techniczny kompleksu w ostatnich latach uległ znacznemu pogorszeniu. - Ważne jest, by państwo zwróciło swoje oczy w kierunku sportu, by chciało przyciągnąć go do siebie, a tak się nie dzieje – żalił się Wierwiejkin przed rokiem na łamach kazachskich mediów - Jest wręcz przeciwnie, odpycha go, wciskając w prywatne ręce. Skocznie narciarskie to specyficzne konstrukcje. Jeśli państwo przestanie zwracać na nie uwagę, to się zawalą, tak jak miało to miejsce w Turynie. Nasze skocznie są wizytówką nie tylko Ałmat, ale całego Kazachstanu. Od 2010 roku organizowaliśmy wiele imprez wysokiej rangi. Były to Mistrzostwa Świata Juniorów, Puchar Świata, Letnie Grand Prix, Igrzyska Azjatyckie, Uniwersjada. Mówi się teraz, że od 2019 roku skocznia będzie sama na siebie zarabiać. To nierealne. Zysk mogą przynosić obiekty, które da się wykorzystywać w celach komercyjnych. Skocznia ma działać na rzecz rozwoju skoków, wypracowywanie dochodu nie jest jej zadaniem.

W tym roku po raz trzeci w ostatnich latach odwołano oficjalnie z powodów organizacyjnych zawody Letniego Grand Prix w Ałmatach. Na przestrzeni swojej długiej już pracy na stanowisku szefa skoków napotykał też na problemy zupełnie innej natury. Sporo siwych włosów przyprawił mu sprawiający wieczne problemy wychowawcze Radik Żaparow. - Radik po osiągnięciu pewnego poziomu, przestał się rozwijać – denerwował się przed kilkoma laty - Uwierzył, że jest niezastąpiony. Ale jak czas pokazał decyzja trenera o usunięciu go z drużyny narodowej była słuszna. Naruszył szereg norm dyscyplinarnych, spóźniał się na treningi, na zgrupowaniach wymykał się z pokoju i czas spędzał w kasynie. Potrafił zniknąć na tydzień i do nikogo się nie odzywać. Na pewnym etapie odwrócił się od wszystkich trenerów, którzy wychowali go i pomogli się dostać do drużyny narodowej.

Apogeum konfliktu Żaparowa ze sztabem trenerskim i rodzimą federacją przypadło na czas igrzysk olimpijskich w Vancouver, kiedy to jako pierwszy uzyskał kwalifikację olimpijską, a do Kanady ostatecznie nie pojechał. Trudne bywały relacje Wierwiejkina z trenerami kazachskiej kadry, choćby z dawnym kolegą z kadry Dionisem Wodniewem, z którym często nie znajdywał wspólnego języka. W atmosferze skandalu rozstał się z Joachimem Winterlichem, legendarnym trenerem Jensa Weissfloga. Niemiec w 2007 roku, po roku pracy, na trzy lata przed wygaśnięciem kontraktu, opuścił Żaparowa i spółkę, a panowie przez długi czas nie potrafili się rozliczyć finansowo za wspólnie spędzony czas.

Manną z nieba dla Wierwiejkina i kierowanych przez niego, tkwiących od lat w nieprzerwanym marazmie skoków z Kazachstanu wydaje się być wspomniany na wstępie Siergiej Tkaczenko. Mówi się, że to talent przynajmniej na miarę obecnego szefa narciarskiej federacji, który po cichu zaciera już ręce, licząc na to, że jego ciężka, wieloletnia praca na rzecz kazachskiego narciarstwa przyniesie wreszcie pożądane owoce.

Źródła:
Caravan.kz
Rkrp-rpk.ru
Sports.kz
Vesti.kz
Tagblatt.de
Żródła własne


Adrian Dworakowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (11006) komentarze: (9)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • wiatrhula111 weteran
    @Oczy Aignera

    Dlatego właśnie tak się dziecinnie zachowuje, ale za to w 2044r. będzie mógł już wystartować na mśj

  • KrupSon początkujący

    Ciekawy artykuł. Zaczytałem się :D

  • Oczy Aignera profesor
    @Przemek96

    Aż dziw bierze, ale on w przyszłym roku skończy dopiero 9 lat.

  • wiatrhula111 weteran
    @Przemek96

    karnację i włosy też miał w końcu ciemne

  • Pavel profesor

    Bardzo interesujący artykuł, oby więcej takich.

  • Kawada początkujący

    Świetny artykuł. Pokazuje, jak specyficzne jest kazachskie środowisko skokowe. Zwłaszcza informacja o Radiku jest o tyle ciekawa, że rzadko dochodzą do nas tego typu informacje "zakulisowe" ze słabszych reprezentacji.

  • atalanta doświadczony

    Nie miałam pojęcia, że z Radika był taki niegrzeczny chłopczyk. A tak porządnie wyglądał. ;)

  • Wojciechowski profesor

    I to jest kawał porządnej dziennikarskiej roboty!

  • Przemek96 początkujący

    Bardzo fajny i ciekawy artykuł. Radik wiele lat wzbudzał sympatię polskich kibiców, a tu się okazuje, że to taki czarny charakter :D

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl