Rudolf Burkert - showman, playboy, ryzykant, pierwszy nienordycki medalista olimpijski

  • 2020-06-07 09:25

Nim za najlepszego skoczka z Europy Środkowo-Wschodniej zdolnego do bezpardonowej walki z przedstawicielami krajów nordyckich poczęto uważać Stanisława Marusarza, miano niekwestionowanych władców skoczni tego regionu nosili Willen Dick i Rudolf Burkert z Czechosłowacji. Ten drugi to sportowiec i człowiek ze wszech miar nietuzinkowy, obecnie niesłusznie zapomniany nawet za naszą południową granicą. Dokładnie dziś mija 35 rocznica jego śmierci.

Dobry szef

Przyszedł na świat 31 października 1904 roku w Polaun położonym w Górach Izerskich należącym wówczas do Austro-Węgier. Jego ojciec był Niemcem, matka Czeszką. Należał do dzieci wyjątkowo aktywnych, przejawiał inklinacje do uprawiania różnych dyscyplin sportu, uwielbiał górskie eskapady i zabawy na nartach. Skoki narciarskie zaczął jednak regularnie trenować... po ukończeniu 20 roku życia! Postępy osiągał z zawrotną, trudną do wyobrażenia sobie prędkością. Już na początku 1925 roku w niemieckim Josefsthal wygrał swój pierwszy międzynarodowy konkurs, a niespełna miesiąc później zajął dziewiąte miejsce podczas zawodów FIS w czechosłowackich Jańskich Łaźniach, uznanych potem za pierwsze mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym.

Jak opisuje portal Lovecpokladu.cz duży udział w sukcesach Burkerta miał jego pracodawca. Rudolf był pracownikiem huty szkła Waltera Riedla, który to jednocześnie sprawował funkcję prezesa klubu Windsbraut Polaun. Dla swoich pracowników wybudował czterdziestometrową skocznię narciarską, a najzdolniejszych zwalniał wcześniej z pracy, by mieli więcej czasu na doskonalenie swoich umiejętności. Z miejsca pracy na skocznię Burkert miał 12 kilometrów, które pokonywał na nartach. Był to zarazem doskonały trening biegowy, który potem pozwalał mu osiągać sukcesy również w kombinacji norweskiej.

Bardzo szybko został najlepszym czechosłowackim skoczkiem, potrafił też dać niezłego łupnia polskiej czołówce, gdy przyjeżdżał na zawody za swoją północną granicę. W 1927 roku był już zawodnikiem światowej klasy. Na tamtą zimę przypadały trzecie mistrzostwa świata, które gościła u siebie włoska Cortina d'Ampezzo. Na Półwysep Apeniński nie pofatygowali się bezkonkurencyjni wówczas Norwegowie, co stwarzało dodatkową szansę dla piekielnie uzdolnionego Czechosłowaka. W pierwszej serii konkursu skoków uzyskał 52,5 m. To była zdecydowanie najlepsza próba tej kolejki, niestety zakończona bolesnym upadkiem. Burkerta sklasyfikowano dopiero na 23 miejscu, nie wyjeżdżał jednak z Włoch z pustymi rękami. W konkursie skoków do kombinacji norweskiej dalekie skoki kończył bez kontaktu ciała z zeskokiem, do tego świetnie zaprezentował się na trasie biegowej, co finalnie pozwoliło mu wywalczyć upragniony tytuł mistrza świata.

Szwajcarska ruletka

Rok później w szwajcarskim St. Moritz odbyły się drugie Zimowe Igrzyska Olimpijskie. Zawody w skokach były jednymi z najbardziej dramatycznych w całej historii białych olimpiad. Fatalne warunki atmosferyczne i źle przygotowana skocznia stały się przyczyną wielu problemów zawodników w pierwszej serii. Oblodzony rozbieg powodował, że skoczkom trudno było osiągnąć wysoką prędkość podczas wyjścia z progu. W przerwie dwaj reprezentanci gospodarzy poprosili jury o wydłużenie najazdu. Nie wszystkim podobał się ten pomysł, a najwięcej uwag zgłaszali Norwegowie.

Dyskusja miała trwać niemal godzinę, ale ostatecznie jurorzy przychylili się do sugestii szwajcarskich skoczków. Ci nie wyszli na tym dobrze, bo obaj w drugiej kolejce nie ustali swoich skoków. Prawdziwą bombę odpalił broniący tytułu mistrza olimpijskiego Jacob Thullin Thams z Norwegii, który poszybował na niewiarygodną na tej skoczni odległość 73 metrów. To było o 10 metrów dalej niż wynosił rekord obiektu. Thams oczywiście nie ustał tej próby, potłukł się i nie mógł się liczyć w końcowej klasyfikacji. Wypadek ten stanowił też początek końca jego fantastycznie rozwijającej się narciarskiej kariery. Do sportu powrócił jednak potem jako żeglarz i w tej dyscyplinie zdobył srebrny medal letnich igrzysk w Berlinie w 1936 roku.

Na Olympiaschanze w Sankt Moritz przewracali się też inni. Upadki w obu seriach zaliczył Bronisław Czech, a gdyby nie one miałby pewny medal. Ostatecznie dwa pierwsze miejsca w olimpijskim konkursie zajęli Norwegowie, Alf Andersen i Sigmund Ruud, a brązowy medal w tej szalonej loterii przypadł czwartemu po pierwszej serii Rudolfowi Burkertowi, który oddal skoki na 57 i 59,5 m. Na bardzo dobry wynik miał też szansę w kombinacji. Na skoczni był absolutnie poza zasięgiem rywali, ale duże problemy na trasie biegowej spowodowały, że rywalizację zakończył ostatecznie na 12 miejscu. O tym jak wartościowym wynikiem był jego brąz z konkursu skoków niech najlepiej świadczy fakt, że kolejnym medalistą olimpijskim spoza północy Europy był NRD-owski skoczek Harry Glass, który swój brązowy medal zdobył niemal trzydzieści lat później, w 1956 roku w Cortinie d'Ampezzo.

Kontuzja, która uratowała mu życie

Po szwajcarskich igrzyskach stał się niezwykle popularny w swoim kraju. Dziś powiedzielibyśmy, że został kimś w rodzaju celebryty. O kontakty z nim zabiegali nie tylko fani sportu, ale także politycy i inne wysoko postawione persony. Z racji, że trudno było mu odmówić urody, stał się bożyszczem kobiet. A że Rudi, jak go nazywano, miał naturę showmena i playboya, w nowych okolicznościach czuł się jak ryba w wodzie. Był niezwykle barwną postacią.W dniu swojego ślubu po głównej ceremonii udał się wraz ze świeżo puślubioną małżonką na jedną z niewielkich okolicznych skoczni, by... przenieść ją przez próg. Trzymając na rękach swoją wybrankę, z krańca rozbiegu skoczył na zeskok. Mówiono też, że często zacierała się w jego przypadku granica między odwagą i brawurą. Do swoich skoków pokazowych dodawał elementy wymyślonego kilka dekad później freestylu, wzbogacał je o triki i sztuczki, co nie raz kończyło się mniej lub bardziej poważnymi urazami.

Ostatni wielki sukces odniósł w 1933 roku podczas mistrzostw świata w Innsbrucku. Na tej imprezie znów nie pojawili się Norwegowie. Powodem były wielopłaszczyznowe tarcia na linii FIS-Norweski Związek Narciarski, między innymi przedłużające się, problematyczne starania o przeforsowanie kandydatury Norwega, kpt. Oestgaarda, na przewodniczącego Międzynarodowej Federacji Narciarskiej. Ponadto Skandynawowie mieli obrazić się o to, że do programu imprezy włączono narciarstwo alpejskie. Burkert stoczył zacięty bój o złoto, które ostatecznie przegrał ze Szwajcarem Marcelem Reymondem o ledwie 0,2 pkt. W kombinacji zajął ósme miejsce. Rok później jego kariera nagle się zakończyła po tym jak na skoczni doznał skomplikowanego złamania nogi.

Paradoksalnie jednak paskudna kontuzja stała się jego błogosławieństwem i być może uratowała mu życie. Dzięki niej uniknął wcielenia do armii niemieckiej i walk na froncie. Tuż po zakończeniu II Wojny Światowej w wyniku tzw. "dzikich wypędzeń" rząd Czechosłowacji zmusił 750 tysięcy Niemców sudeckich do opuszczenia swoich rodzinnych stron. Akcja była kontynuowana w kolejnych latach powojennych i objęła łącznie blisko 3 miliony ludzi. Pozostać pozwolono jedynie niewielkiej części niemieckiej ludności, która rokowała nadzieje na asymilację. Burkert znalazł się w tej grupie. Kluczową sprawą w tej kwestii nie był fakt, że przed wojną zdobywał medale dla Czechosłowacji. Jego kolega z reprezentacji, Willen Dick, mistrz i wicemistrz świata, jako etniczny Niemiec musiał opuścić rodzinne strony i żadne dokonania sportowe mu nie pomogły. W przypadku Burkerta kluczowym okazał się fakt, że jego matka była rdzenną Czeszką.

Ocalić od zapomnienia

Imał się różnych zajęć. Był kierowcą busa w klubie piłkarskim, pomagał w pracach rolniczych, rozładowywał towar z wagonów, pracował w tartaku. W 1968 roku podjął decyzję, by wraz z rodziną przenieść się do Niemiec Zachodnich. Do Czechosłowacji już nigdy nie wrócił. Zmarł w 1985 roku, dożywając słusznego wieku, 81 lat. W jego ojczyźnie nie pamiętano już wtedy o znakomitym przedwojennym skoczku narciarskim. Z biegiem lat stał się postacią niemal zupełnie zapomnianą.

W 2013 roku kolekcjoner, właściciel fabryki zabawek i jednocześnie burmistrz położonej w Górach Izerskich miejscowości Albrechtice Jaroslav Zeman podjął próbę ocalenia zasłużonego sportowca od społecznej niepamięci. Odkupił od rodziny Burkerta medale, puchary, dyplomy, dokumenty, zdjęcia, odznaki czy narty na których sportowiec odnosił największe sukcesy. W 2014 roku w swojej fabryce, w której skądinąd pracowała kiedyś córka Burkerta, otworzył wystawę pamiątek po olimpijskim medaliście. Wydarzenie zgromadziło wiele sportowych osobistości, medalistów dużych imprez pochodzących z okolicy. Nie obyło się bez wspomnień związanych z narciarzem.

- Pamiętam taką sytuację sprzed lat – opowiadał Petr Skrabalek, były medalista mistrzostw świata w saneczkarstwie na łamach portalu Jaroslavzeman.cz – Rudolf miał już 57 lat, pojawił się na treningu dzieci na jednej ze skoczni. Chłopcy mieli obawy przed oddaniem skoku. Powiedział im, że nie ma czego się bać, wszedł na skocznię, przypiął narty i skoczył bez żadnego przygotowania. Nie wyjął nawet nieodłącznego papierosa z ust.


Adrian Dworakowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (5016) komentarze: (2)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • Oczy Aignera profesor
    Czeski odpowiednik "Dziadka"

    W Polsce Stanisław Marusarz jest kojarzony przez wiele osób. Rudolfa Bekerta można nazwać czeskim odpowiednikiem "Dziadka", ale różnica jest taka, że Czesi nie pamiętają swojego utytułowanego rodaka. Zresztą nie tylko oni.

  • Kolos profesor

    Dawniej to były barwne czasy.... :) :)

    Super artykuł.

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl