Zbigniew Klimowski to znana postać w kręgach narciarskich. Olimpijczyk, rekordzista Wielkiej Krokwi, w chwili obecnej pracuje jako pierwszy asystent trenera Łukasza kruczka. Obaj zajmują się narodową kadrą "A".
Na rozbiegu "prawdziwej" skoczni w Nowym Targu stanął w wieku zaledwie sześciu lat. Pamięta, że oddał wtedy cztery skoki: dwa z nich zakończył upadkiem, pozostałe były dość udane. Były to skoki w granicach 10-15 metrów.
"W wieku 6 lat startowałem w pierwszych zawodach na skoczni w Nowym Targu i na prawie 100 zawodników byłem wtedy 37" - wspomina Zbigniew Klimowski. W roku 1976 Klimowski zaczął skakać już jako zawodnik i od tego momentu, przez prawie 17 lat, poświęcił się skokom narciarskim. Startował w barwach klubu WKS Zakopane, a ukoronowaniem jego kariery był udział w Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Albertville (1992) oraz występy na Mistrzostwach Świata. Obecnie jest trenerem i marzy, by wychować zawodnika światowego formatu.
Początki kariery prawie każdy z zawodników wspomina z dużym sentymentem. Tak jest także w przypadku bohatera tego tekstu.
"Ze skokami związałem się ze względu na tradycje rodzinne. Mój ojciec, Andrzej Klimowski, skakał na nartach i był zawodnikiem klubu narciarskiego Podhale Nowy Targ. Dobrze skakał także mój kuzyn, Aleksander Stołowski, który był dla mnie, młodego chłopaka, idolem. Razem z ojcem oglądałem każdy konkurs, w którym Alek brał udział. Gdy zacząłem uprawiać skoki, on był już reprezentantem Polski i miał medale na Mistrzostwach Polski".
"Już w wieku 6-7 lat zacząłem startować na skoczniach w Nowym Targu i w Zakopanem na Maleńkiej Krokwi. Pierwszy sezon startowałem na metalowych nartach... zjazdowych z wytwórni w Szaflarach. Startowałem w Podhalu Nowy Targ, a w 1981 r. przeszedłem do klubu WKS, po rozwiązaniu Podhala. WKS był w tym okresie najmocniejszym klubem jeśli chodzi o skoki, byłem wtedy młodzikiem. Moim pierwszym trenerem był Krzysztof Sobański. W pierwszym sezonie w WKS zacząłem skakać już na dużych obiektach: najpierw na Średniej Krokwi, potem na Wielkiej i na skoczni w Wiśle-Malince".
Najważniejsze moje sukcesy to wicemistrzostwo na skoczni w Skalitem, mieściłem się też w "szóstce" na Mistrzostwach Polski. Najwięcej tytułów mistrzowskich zdobyłem w konkursach drużynowych, a indywidualnie tylko raz byłem mistrzem Polski w 1992 r. na skoczni K70. Skoki drużynowe były dla mnie najbardziej satysfakcjonujące i najlepiej potrafiłem się przygotować właśnie do konkursu drużynowego".
Po inauguracji na arenie krajowej przyszedł w karierze Zbigniewa Klimowskiego moment na konkursy międzynarodowe, rozgrywane za granicą.
"Mój pierwszy konkurs międzynarodowy odbył się w Stams w Austrii na skoczni igielitowej, gdzie byłem drugi. Dwukrotnie startowałem na Mistrzostwach Świata w Oberstdorfie: w 1987 i w lotach w 1988 r. Na Mistrzostwach Świata byłem16. Jest to mój najlepszy wynik w karierze sportowej. Na tym mamucie oddałem najdłuższy skok w swoim życiu - na 165 metrów Pamiętam, gdyż był to pierwszy mój skok na skoczni mamuciej. Warunki były niesprzyjające, gdyż ze względu na wiatr nie odbyły się dwa treningi przed zawodami i od razu skakałem na tak dużej skoczni".
Skakanie na skoczni mamuciej jest niezwykłym przeżyciem. Potwierdza tę opinię Klimowski.
"Koledzy, którzy już wcześniej skakali na tak dużych skoczniach mówili, że na mamutach jest zupełnie inna atmosfera niż na skoczniach K70 czy K 90. Jest to duża skocznia, przed każdym skokiem praktycznie panuje cisza, a zawodnicy są maksymalnie skupieni. To było dla mnie zaskoczenie i rzeczywiście większość zawodników była bardzo skupiona, nie było słychać rozmów".
"Dla mnie skocznia mamucia jest jak każda inna. Jednak prędkość na progu, ok. 107 km/h, robiła ogromne wrażenie, powodowała nawet przerażenie. Wcześniej na skoczniach osiągałem 95 -96 km/h, była to więc spora różnica. Miałem niską parabolę lotu w powietrzu i szczególnie dobrze pracowałem w drugiej fazie lotu. Potrafiłem dzięki temu "wyciągnąć" nawet do paru metrów więcej w przypadku nieudanego skoku".
Moje najlepsze miejsce w Pucharze Świata to 15 lokata w Holmenkollen. Pamiętam to dobrze, gdyż w tym konkursie pokonałem skoczka wszechczasów - Matti Nykaenena z Finlandii. W sezonie 1991/92 byłem 18. w Val di Fiemme, to był konkurs tuż przed Zimowymi Igrzyskami w Albertville. W tym sezonie byłem też 21. na skoczni K70 i 17. na K90 w Thunder Bay, gdzie w kilka lat później rozegrano Mistrzostwa Świata w konkurencjach klasycznych."
Ukoronowaniem kariery sportowej Zbigniewa Klimowskiego był start olimpijski w Albertville w roku 1992. Był jedynym polskim skoczkiem na tej imprezie. Wspomnienia olimpijskie nie są jednak miłe z innych względów. W czasie Olimpiady zachorował.
Olimpiadę wspominam z "łóżeczka". Przyjechałem na te zawody, odbyłem praktycznie jeden trening i rozłożyła mnie grypa. Miałem temperaturę w granicach 40-41 stopni i swoje jedyne Zimowe Igrzyska przeleżałem w łóżku. Tak, że nawet nie uczestniczyłem w ceremonii otwarcia tych zawodów. W związku z chorobą nie wystartowałem w konkursie na średniej skoczni. Po konsultacji z lekarzem postanowiłem jednak wystartować w konkursie na skoczni K120. Zwlokłem się z łóżka i poszedłem na skocznię po tygodniu leżenia, oddałem dwa skoki treningowe i wziąłem udział w konkursie na dużej skoczni. Byłem zupełnie osłabiony i ja wiem co to znaczy skakać po grypie. Po prostu zaliczyłem te igrzyska".
Niedługo potem zakończył karierę sportową.
"Sezon 1992/93 był moim ostatnim. Drużynowo zdobyliśmy drugie miejsce, a indywidualnie byłem czwarty i na tym skończyłem swoją karierę sportową".
W 2004 roku Zbigniew Klimowski został asystentem austriackiego szkoleniowca Stefana Horngachera. Wcześniej Polak był trenerem kadry "C". Obaj panowie wspólnie prowadzili kadrę "B", gdzie znajdowali się starsi zawodnicy, jak np. Robert Mateja, ale i uzdolniona grupa juniorów. Po objęciu przez Hannu Lepistoe funkcji trenera kadry "A", Zbigniew Klimowski został jego asystentem. Dwa lata później, po przejęciu przez Łukasza Kruczka kardy narodowej, Klimowski utrzymał swoje stanowisko. Jego głównym zadaniem jest uczestnictwo w procesie planowania i jego realizacji. Jest on odpowiedzialny za realizację zadań treningowych skoczków z Zakopanego pomiędzy zgrupowaniami.
Zdaniem Klimowskiego jedynie organizacja wielkiej imprezy sportowej w Zakopanem zaowocuje rozwojem miasta i zimowych dyscyplin sportowych w Polsce.
"Szansą dla Zakopanego, moim zdaniem, są Mistrzostwa Świata w konkurencjach klasycznych i Puchary Świata w skokach narciarskich i kombinacji norweskiej. Pod Krokwią można poprowadzić piękne trasy biegowe".
Zbigniewowi Klimowskiemu marzy się też wychowanie następców Małysza, Mateji i Skupnia. Szkolenie młodych i to na wysokim poziomie, jest szansą na dalszy rozwój polskich skoków. Szansy tej nie można zmarnować. Teraz jako asystent kadry "A" ma jeszcze większe możliwości, by zrealizować swoje marzenie
Na rozbiegu "prawdziwej" skoczni w Nowym Targu stanął w wieku zaledwie sześciu lat. Pamięta, że oddał wtedy cztery skoki: dwa z nich zakończył upadkiem, pozostałe były dość udane. Były to skoki w granicach 10-15 metrów.
"W wieku 6 lat startowałem w pierwszych zawodach na skoczni w Nowym Targu i na prawie 100 zawodników byłem wtedy 37" - wspomina Zbigniew Klimowski. W roku 1976 Klimowski zaczął skakać już jako zawodnik i od tego momentu, przez prawie 17 lat, poświęcił się skokom narciarskim. Startował w barwach klubu WKS Zakopane, a ukoronowaniem jego kariery był udział w Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Albertville (1992) oraz występy na Mistrzostwach Świata. Obecnie jest trenerem i marzy, by wychować zawodnika światowego formatu.
Początki kariery prawie każdy z zawodników wspomina z dużym sentymentem. Tak jest także w przypadku bohatera tego tekstu.
"Ze skokami związałem się ze względu na tradycje rodzinne. Mój ojciec, Andrzej Klimowski, skakał na nartach i był zawodnikiem klubu narciarskiego Podhale Nowy Targ. Dobrze skakał także mój kuzyn, Aleksander Stołowski, który był dla mnie, młodego chłopaka, idolem. Razem z ojcem oglądałem każdy konkurs, w którym Alek brał udział. Gdy zacząłem uprawiać skoki, on był już reprezentantem Polski i miał medale na Mistrzostwach Polski".
"Już w wieku 6-7 lat zacząłem startować na skoczniach w Nowym Targu i w Zakopanem na Maleńkiej Krokwi. Pierwszy sezon startowałem na metalowych nartach... zjazdowych z wytwórni w Szaflarach. Startowałem w Podhalu Nowy Targ, a w 1981 r. przeszedłem do klubu WKS, po rozwiązaniu Podhala. WKS był w tym okresie najmocniejszym klubem jeśli chodzi o skoki, byłem wtedy młodzikiem. Moim pierwszym trenerem był Krzysztof Sobański. W pierwszym sezonie w WKS zacząłem skakać już na dużych obiektach: najpierw na Średniej Krokwi, potem na Wielkiej i na skoczni w Wiśle-Malince".
Najważniejsze moje sukcesy to wicemistrzostwo na skoczni w Skalitem, mieściłem się też w "szóstce" na Mistrzostwach Polski. Najwięcej tytułów mistrzowskich zdobyłem w konkursach drużynowych, a indywidualnie tylko raz byłem mistrzem Polski w 1992 r. na skoczni K70. Skoki drużynowe były dla mnie najbardziej satysfakcjonujące i najlepiej potrafiłem się przygotować właśnie do konkursu drużynowego".
Po inauguracji na arenie krajowej przyszedł w karierze Zbigniewa Klimowskiego moment na konkursy międzynarodowe, rozgrywane za granicą.
"Mój pierwszy konkurs międzynarodowy odbył się w Stams w Austrii na skoczni igielitowej, gdzie byłem drugi. Dwukrotnie startowałem na Mistrzostwach Świata w Oberstdorfie: w 1987 i w lotach w 1988 r. Na Mistrzostwach Świata byłem16. Jest to mój najlepszy wynik w karierze sportowej. Na tym mamucie oddałem najdłuższy skok w swoim życiu - na 165 metrów Pamiętam, gdyż był to pierwszy mój skok na skoczni mamuciej. Warunki były niesprzyjające, gdyż ze względu na wiatr nie odbyły się dwa treningi przed zawodami i od razu skakałem na tak dużej skoczni".
Skakanie na skoczni mamuciej jest niezwykłym przeżyciem. Potwierdza tę opinię Klimowski.
"Koledzy, którzy już wcześniej skakali na tak dużych skoczniach mówili, że na mamutach jest zupełnie inna atmosfera niż na skoczniach K70 czy K 90. Jest to duża skocznia, przed każdym skokiem praktycznie panuje cisza, a zawodnicy są maksymalnie skupieni. To było dla mnie zaskoczenie i rzeczywiście większość zawodników była bardzo skupiona, nie było słychać rozmów".
"Dla mnie skocznia mamucia jest jak każda inna. Jednak prędkość na progu, ok. 107 km/h, robiła ogromne wrażenie, powodowała nawet przerażenie. Wcześniej na skoczniach osiągałem 95 -96 km/h, była to więc spora różnica. Miałem niską parabolę lotu w powietrzu i szczególnie dobrze pracowałem w drugiej fazie lotu. Potrafiłem dzięki temu "wyciągnąć" nawet do paru metrów więcej w przypadku nieudanego skoku".
Moje najlepsze miejsce w Pucharze Świata to 15 lokata w Holmenkollen. Pamiętam to dobrze, gdyż w tym konkursie pokonałem skoczka wszechczasów - Matti Nykaenena z Finlandii. W sezonie 1991/92 byłem 18. w Val di Fiemme, to był konkurs tuż przed Zimowymi Igrzyskami w Albertville. W tym sezonie byłem też 21. na skoczni K70 i 17. na K90 w Thunder Bay, gdzie w kilka lat później rozegrano Mistrzostwa Świata w konkurencjach klasycznych."
Ukoronowaniem kariery sportowej Zbigniewa Klimowskiego był start olimpijski w Albertville w roku 1992. Był jedynym polskim skoczkiem na tej imprezie. Wspomnienia olimpijskie nie są jednak miłe z innych względów. W czasie Olimpiady zachorował.
Olimpiadę wspominam z "łóżeczka". Przyjechałem na te zawody, odbyłem praktycznie jeden trening i rozłożyła mnie grypa. Miałem temperaturę w granicach 40-41 stopni i swoje jedyne Zimowe Igrzyska przeleżałem w łóżku. Tak, że nawet nie uczestniczyłem w ceremonii otwarcia tych zawodów. W związku z chorobą nie wystartowałem w konkursie na średniej skoczni. Po konsultacji z lekarzem postanowiłem jednak wystartować w konkursie na skoczni K120. Zwlokłem się z łóżka i poszedłem na skocznię po tygodniu leżenia, oddałem dwa skoki treningowe i wziąłem udział w konkursie na dużej skoczni. Byłem zupełnie osłabiony i ja wiem co to znaczy skakać po grypie. Po prostu zaliczyłem te igrzyska".
Niedługo potem zakończył karierę sportową.
"Sezon 1992/93 był moim ostatnim. Drużynowo zdobyliśmy drugie miejsce, a indywidualnie byłem czwarty i na tym skończyłem swoją karierę sportową".
W 2004 roku Zbigniew Klimowski został asystentem austriackiego szkoleniowca Stefana Horngachera. Wcześniej Polak był trenerem kadry "C". Obaj panowie wspólnie prowadzili kadrę "B", gdzie znajdowali się starsi zawodnicy, jak np. Robert Mateja, ale i uzdolniona grupa juniorów. Po objęciu przez Hannu Lepistoe funkcji trenera kadry "A", Zbigniew Klimowski został jego asystentem. Dwa lata później, po przejęciu przez Łukasza Kruczka kardy narodowej, Klimowski utrzymał swoje stanowisko. Jego głównym zadaniem jest uczestnictwo w procesie planowania i jego realizacji. Jest on odpowiedzialny za realizację zadań treningowych skoczków z Zakopanego pomiędzy zgrupowaniami.
Zdaniem Klimowskiego jedynie organizacja wielkiej imprezy sportowej w Zakopanem zaowocuje rozwojem miasta i zimowych dyscyplin sportowych w Polsce.
"Szansą dla Zakopanego, moim zdaniem, są Mistrzostwa Świata w konkurencjach klasycznych i Puchary Świata w skokach narciarskich i kombinacji norweskiej. Pod Krokwią można poprowadzić piękne trasy biegowe".
Zbigniewowi Klimowskiemu marzy się też wychowanie następców Małysza, Mateji i Skupnia. Szkolenie młodych i to na wysokim poziomie, jest szansą na dalszy rozwój polskich skoków. Szansy tej nie można zmarnować. Teraz jako asystent kadry "A" ma jeszcze większe możliwości, by zrealizować swoje marzenie


















