Zimna wojna i gorąca atmosfera – przypadki Maxa Bolkarta

  • 2020-12-23 21:52

Skoczków z Zachodnich Niemiec, którzy do czasu zburzenia Muru Berlińskiego przebili się do światowej czołówki lub w jej okolice było ledwie kilku. Ubogo wygląda ta lista w porównaniu z liczbą skokowych gwiazd z NRD. Niemniej już w ósmej edycji Turnieju Czterech Skoczni reprezentant RFN Max Bolkart mógł być pierwszym zawodnikiem, który zwycięży w zawodach na wszystkich czterech obiektach. Szansa była ogromna, bo nadzwyczajne okoliczności wykosiły mu konkurencję. To był czas, w którym do sportu brutalnie wkroczyła polityka.

Skandal w Oberstdorfie

Dwaj tylko skoczkowie reprezentujący RFN, czyli z państwo-współgospodarza Turnieju Czterech Skoczni zdołali wygrać całą imprezę. W 1989 roku u schyłku funkcjonowania podzielonych Niemiec triumfował Dieter Thoma, 30 lat wcześniej sztuki tej dokonał Max Bolkart. Wyjątkowo niecodzienna była jego droga do wspomnianego zwycięstwa, a zaczęła się co najmniej kuriozalnie. Praźródeł  sukcesu Niemca szukać można pół żartem pół serio już  w marcu 1958 roku. Mający za sobą świetny sezon, okraszony triumfem w TCS, Helmut Recknagel z NRD wygrywa wówczas tydzień lotów narciarskich w Oberstdorfie. Choć organizatorzy powinni liczyć się z możliwością zwycięstwa głównego przecież faworyta, nie przygotowali się do niego należycie.

Ojciec Maxa Bolkarta, który wraz ze swoim zespołem muzycznym miał zagrać hymn państwa reprezentowanego przez triumfatora nie znał nut  najważniejszej narodowej pieśni Wschodnich Niemiec. - Co mam robić? - zapytał Bolkart senior swojego syna. - Zagraj nasz hymn – odpowiedział Max. Tak też zrobił. Na rynku w Oberstdorfie, podczas ceremonii rozdania nagród Helmut Recknagel stojący na najwyższym stopniu podium wysłuchał hymnu Zachodnich Niemiec. Burmistrz Oberstdorfu zdezorientowany sytuacją panicznie przepraszał wszystkich, którzy poczuli się urażeni, ale na niewiele się to zdało. Triumfator odmawia przyjęcia nagrody. Wybucha skandal. Ten pozornie banalny i błahy incydent stanowi preludium do zaostrzenia i tak już napiętych relacji pomiędzy federacjami sportowymi obu krajów.

Turniej bez Recknagla

Mija rok. Recknagel ma za sobą kolejny znakomity sezon, drugi raz z rzędu wygrywa TCS i myśli już o kolejnej zimie, która będzie olimpijską. O sukcesie na swoich drugich igrzyskach marzy też Bolkart, który bardzo blisko brązowego krążka był już w 1956 roku w Cortinie d'Ampezzo, ale zajął tam ostatecznie czwarte miejsce, przegrywając medal z rywalem zza miedzy Harrym Glassem. Okazuje się jednak, że żaden z nich może do Squaw Valley nie polecieć. Międzynarodowy Komitet Olimpijski zażyczył sobie, by podczas amerykańskiej imprezy reprezentanci obu niemieckich republik wystąpili jako połączona drużyna pod jedną flagą.

Zantagonizowane organizacje sportowe od czasu incydentu w Oberstdorfie pozostające w bardzo chłodnych relacjach nie potrafią się dogadać. Spór budzi między innymi wygląd flagi, pod jaką startować mają zawodnicy. Impas trwa, sprawa przenosi się na poziom najwyższych władz państwowych. Na świecie trwa zimna wojna, atmosfera jest ciężka. W grudniu 1959 roku zapada decyzja niemająca swojego precedensu – zawodnicy z NRD zostają wycofani przez swoją federację z udziału w konkursach Turnieju Czterech Skoczni. Recknagel jest w dalszym ciągu w znakomitej formie, wydawało się, że nic nie jest w stanie zatrzymać go w drodze po trzecie z rzędu zwycięstwo w TCS. Jednak za sprawą decyzji stricte politycznych nie może stanąć na starcie zawodów.

Szybkowar, który działa do dziś

Razem z NRD-owcami na Turniej nie jadą reprezentanci innych państw Bloku Wschodniego - Polska, ZSRR i Czechosłowacja. Na starcie brakuje też przygotowujących się już do igrzysk Norwegów oraz części kadry Finlandii. To prawdopodobnie najsłabiej obsadzony TCS w historii. "Kiedy, jeśli nie teraz?" - pomyślał Bolkart, który miał już wówczas w swoim dorobku trzecie miejsce w klasyfikacji końcowej Turnieju w sezonie 1956/57. - Czułem się wtedy mocny, miałem poczucie, że nie wolno mi nie wykorzystać okazji, która się przede mną otworzyła – wspominał po latach. Niemiecką część imprezy kończy z dwoma zwycięstwami na koncie. Co prawda wygrywa o ułamki punktu, wykorzystuje pecha rywali, którzy w decydujących momentach nie są w stanie poprawnie wylądować, ale fakt jest faktem. Bolkart przewodzi stawce zawodników na półmetku. Największą frajdę sprawia mu sukces w Oberstdorfie, mieszka bowiem w odległości stu metrów od tamtej skoczni. W Innsbrucku wygrywa już całkiem przekonywująco i staje w Bischofshofen przed szansą nie tylko na triumf w całym cyklu, ale na odniesienie zwycięstwa we wszystkich czterech konkursach.

- Gdybym wygrał i w Bischofshofen, to ja, a nie Sven Hannawald, byłbym pierwszym zawodnikiem w historii, który zdobył narciarskiego "wielkiego szlema". Ale ja tej skoczni w Bischo nie znosiłem, zawsze lądowałem tam na buli. Podszedłem do sprawy w ten sposób, że niech tam sobie wygrywa kto inny, ja tę skocznię mam gdzieś. Ale dziś żałuję – wspominał w rozmowie z Michałem Polem na portalu Sport.pl. W tym samym wywiadzie szerzej przywoływał realia dawnych czasów: - Wtedy nie było takiej presji sukcesu ze strony mediów, sponsorów, kibiców. Wszyscy traktowaliśmy skoki jak dobrą zabawę. Bywało, że przy piwku ustalaliśmy, kto następnego dnia wygra. Mówiliśmy sobie: "Aha, ty jesteś z Garmisch, no to wygrywaj. Spraw ziomkom radość, może ci później pomnik postawią". Inne czasy były. Wszyscy skoczkowie się znali, lubili, przyjaźnili. Zwycięzca musowo stawiał reszcie piwo. W wieczór sylwestrowy nikt nie chodził spać o 20 jak dzisiaj. Balowaliśmy do rana. Ale na noworoczny konkurs w Garmisch-Partenkirchen wszyscy szli równo. Tyle że nie mogło się obyć bez dwóch rozgrzewających sznapsików. Dziś za zwycięstwo w Turnieju można dostać terenowego Nissana. Ja dostałem szybkowar. Do dziś go mam i działa!

Kierunek Squaw Valley

Pewne, wydawało się jeszcze w Innsbrucku zwycięstwo, niemal wymsknęło mu się z rąk. Na skoczni imienia Paula Ausserleitnera za sprawą fatalnego pierwszego skoku Niemiec zajmuje piąte miejsce, a w końcowej klasyfikacji, mimo trzech triumfów, ledwie o punkt wyprzedza Austriaka Albina Planka. Ale udało się. Max Bolkart, wykorzystując nieobecność kilku wyżej notowanych rywali, wygrywa Turniej Czterech Skoczni. O zwycięstwo nie było mu o tyle łatwo, że w czasie trwania zmagań miał całą masę innych obowiązków. Jako że od zawsze był człowiekiem wielu talentów, podczas konkursu u siebie, w Oberstdorfie, odpowiadał za montaż głośników na stadionie. Zanim przystąpił do rywalizacji w Ga-Pa, musiał zerwać się wczesnym rankiem i po ledwie kilku godzinach snu zagrać wraz z miejską kapelą koncert noworoczny w swoim mieście, po czym wrócić do Garmisch i stanąć na starcie zawodów. W przyszłości na podium imprezy wskoczy jeszcze raz, w sezonie 1962/63, kiedy to po raz drugi stanie na najniższym stopniu podium.

6 stycznia radość Bolkarta jest podwójna. Oprócz tego że wygrywa prestiżowy turniej dowiaduje się wtedy, że może wystartować w igrzyskach olimpijskich. Na zaledwie sześć tygodni przez ich rozpoczęciem władze obu krajów doszły do porozumienia. Niemcy wystawią jedną reprezentację, która będzie rywalizować pod flagą w tradycyjnych czarno-czerwono-żółtych barwach, przyozdobioną dodatkowo pięcioma kółkami olimpijskimi. Nie może być jednak za łatwo. Władze amerykańskie odmawiają przyznania wiz dziesięciu działaczom i pięciu dziennikarzom NRD. Pomimo starań MKOl-u decyzja nie ulega zmianie. Na szczęście po kilku nieśmiałych głosach o zamiarze protestów i bojkotu, sprawa cichnie. Udział połączonej drużyny na igrzyskach staje się faktem. W kadrze na igrzyska Bolkart jest jedynym reprezentantem Niemiec Zachodnich. Pomiędzy nim a resztą drużyny jest pewna bariera. - Oni byli znacznie lepiej przygotowani, mieli za sobą dużo większą liczbę oddanych skoków – opowiadał po latach. - Ułatwiano im uprawianie sportu na najwyższym poziomie, nie mieli zmartwień finansowych tak jak my. Ja chodziłem do normalnej pracy, przed ważnymi zawodami musiałem iść do szefa i prosić, żeby dał mi wolne.

Jednak Recknagel

Zawodnicy obu niemieckich państw byli jednak zakwaterowani oddzielnie i mieli ze sobą ograniczony kontakt. Wokół ówczesnej sytuacji w tamtejszej kadrze narosło sporo mitów i legend. Jedna z nich, szeroko potem rozpowszechniona, mówiła o tym, że Bolkart zaproponował Recknaglowi swoje deski do przetestowania na jeden z treningów. Ten miał potraktować go wyniośle i powiedzieć, że nigdy nie będzie skakał na „kapitalistycznych nartach.” - Nic takiego nie miało miejsca – zapewniali obaj po latach. Na skoczni w Squaw Valley lepszy okazał się Recknagel, który w świetnym stylu, po dwóch najlepszych skokach w obu seriach, wywalczył złoty medal olimpijski. Bolkart od początku pobytu w USA spisywał się na skoczni bardzo poprawnie, ale nie na tyle dobrze, by stać się faworytem do złota. W konkursie zajął szóste miejsce. Pomimo problemów zdrowotnych dotrwał jeszcze do kolejnych igrzysk, ale w Innsbrucku był już tylko cieniem samego siebie. Po poważnej kontuzji barku nie stać go już było na wielkie wyniki. Na Bergisel zajął dopiero 37. miejsce. Po sezonie olimpijskim w zasadzie zakończył swoją karierę, na skoczni pojawiał się okazyjnie, choć pojechał jeszcze na swoje czwarte igrzyska do Grenoble w 1968 roku, gdzie tym razem pełnił rolę przedskoczka.

Po zakończeniu kariery pracował jako trener i szef ośrodka skoków narciarskich w Oberstdorfie. Był też mechanikiem w elektrowni. Za swoje sukcesy został odznaczony Federalnym Krzyżem Zasługi, a w 2002 roku Srebrnym Liściem Laurowym. Nie zrezygnował też nigdy ze swojej pasji do muzyki, która zajmuje go do dzisiaj.

Źródła:
Skispringen.com
Audiarena.de
Deutschlandfunkkultur.de
Sport.pl
Źródła własne

Z serii artykułów historycznych w tym roku ukazały się:

Skoczek, dezerter, aktor, muzyk, wybitny wynalazca. Zmarł Peter Florjancic

Letnie igrzyska i skoki narciarskie? Przeszkodziła... broń biologiczna

Latanie w rytmie flamenco - wspomnienia hiszpańskich skoczków narciarskich

Rudolf Burkert - showman, playboy, ryzykant, pierwszy nienordycki medalista olimpijski

Fiński fenomen lat 60. - historia Veikko Kankkonena

Toni Innauer - wielka, okaleczona kariera

Ari Pekka Nikkola – wielki skoczek bez wielkiego talentu

Genialna "pchła" z Rudaw – wielka kariera Jensa Weissfloga

Na nartach, pociągiem, statkiem i z perypetiami, czyli w drogę na zawody

Na traktorze, na plebanii i w przedszkolu, czyli życie po (sportowym) życiu

Seanse spirytystyczne, gospodarka śmieciami, guano nietoperza. Życie po (sportowym) życiu, część 2

Alexander Herr miał skakać dla Polski. „Nikt nie chciał mi pomóc”

Adolf Hitler-Schanze – o skoczni, która skończyła jak jej patron

 


Adrian Dworakowski, źródło: Informacja własna
oglądalność: (7967) komentarze: (7)

Komentowanie jest możliwe tylko po zalogowaniu

Zaloguj się

wątki wyłączone

Komentarze

  • Wojciechowski profesor
    @nicoz

    Teoretycznie za prowadzenie nart równolegle nie powinien stracić nic (ma być zachowana symetria nart względem siebie), ale straciłby za brak trzymania rąk przy ciele. ;)

    Skądinąd ten styl, jaki widać tu u Bolkarta, był dość stabilny, o ile zawodnik nie przedobrzył z wychyleniem w przód. I dość aerodynamiczny. Ale jakoś nie przetrwał długo, a i wtedy większość skoczków go nie stosowała. Recknagel opanował go wyśmienicie, płynność i stabilność nart w locie u niego do dziś może budzić podziw.

    A, jeszcze jedna drobna sprawa. Narty były wtedy dużo dluższe niż dziś, a wiązania znacznie bliżej środka nart niż końca. To też może trochę zaburzać nam odbiór.

  • Arturion profesor
    @nicoz

    A pochylony na nartach jak przy "V". Przynajmniej w tym ujęciu.

  • Kolos profesor
    @nicoz

    Dobre pytanie. Teoretycznie nie ocenia się już ułożenia nart w locie i nie ma jakiegoś wzorca idealnego stylu "V" w obecnych przepisach.

  • Kolos profesor
    @MarcinBB

    Nie tyle fajnieszy co kiedyś był barwniejszy, bardziej romantyczny, mniej profesjonalny sport.

    Sportowcy mogli sobie pozwolić na dużo więcej, niż dziś.

    Super się to czyta, ale nie koniecznie może chciałbym żeby teraz tak było.

  • nicoz weteran

    Piękna sylwetka skoczka i ta mina jak u Markusa. To był dopiero styl z tymi równoległymi nartami. Ciekawe jakie noty by teraz dawali skoczkowi sędziowie za taki styl?

  • MarcinBB redaktor
    scenariusz

    Jak zawsze znakomity artykuł Adrianie.
    ***
    Nie tylko sport był jakiś fajniejszy, ale i przez to postaci ciekawsze. Nie twierdzę, że dzisiejsi sportowcy są nudni. Ale taki skoczek co to i głośniki potrafił zamontować i w orkiestrze zagrać wydaje się po prostu bliższy kibicowi.
    A historia rywalizacji Bolkarta i Recknagela to też gotowy scenariusz na całkiem fajny film. Wystarczyłoby lekko podkoloryzować i mamy gotowy film sensacyjny polityczno-sportowy.

  • Shoutaro doświadczony
    Prostsze czasy

    Ach, z rozrzewnieniem czytam takie historie. Czasy, kiedy sport nie był celem samym w sobie, walką "o złote kalesony" i sensem życia, tylko przede wszystkim zabawą, przyjemnym dodatkiem do szarej rzeczywistości i ćwiczeniem fizycznym. No ale cóż, pogoń za pieniądzem musiała wygrać... Wiem, powiecie że "januszuję", że "kiedyś to było chruuum kwiii" i w ogóle, ale tamta rzeczywistość wydaje mi się bardziej... logiczna. Dzisiaj za dużo środków ładuje się w rzeczy, które nie dają światu wymiernych korzyści. Wiem, że ten temat już przegadywano na wszystkie możliwe sposoby, że odbyły się tysiące debat, istnieją miliony różnych opinii i można by na ten temat sprzeczać się całymi dniami, ale mimo wszystko należę do tych, którzy uważają, że profesjonalizacja sportu była błędem i przyniosła więcej szkody niż pożytku.

    Dobrze, że jeszcze w skokach ta atmosfera między zawodnikami wydaje się w miarę zdrowa, w porównaniu z innymi sportami.

    PS: Redakcjo, chapeau bas za ciekawy tekst i miłą podróż w czasie.

Regulamin komentowania na łamach Skijumping.pl